Sprawa jest poważna, chodzi również o prezydenta i premiera. Bronisław Komorowski w nieznanych okolicznościach skręcił kostkę, a Donald Tusk na boisku odniósł poważną kontuzję i przez kilka tygodni będzie miał problemy z chodzeniem. Takich wypadków zdarza się mnóstwo, a najważniejszą rzeczą, która może pomóc w szybkim powrocie do zdrowia, jest wcześnie rozpoczęta rehabilitacja. Nie martwmy się o polityków – zajmą się nimi pewnie najlepsi specjaliści. Na co jednak może liczyć przeciętny pacjent ubezpieczony w NFZ, któremu zdarzył się podobny wypadek?
Otóż jeśli otrzyma od ortopedy lub lekarza rodzinnego skierowanie do zakładu rehabilitacji, to tam dowie się, że przyjmą go najwcześniej za trzy tygodnie. W dodatku jeszcze nie na zabiegi, tylko na wizytę u innego lekarza rehabilitanta, który powtórnie musi go zbadać, zebrać wywiad, zanim zleci odpowiedni program ćwiczeń i zabiegów. Dopiero później może umówić się z fizjoterapeutą. Droga jest więc długa i pod górkę. – I szkoda, że rozmija się ze wspaniałym ideałem polskiej szkoły rehabilitacji, którą zaakceptował cały świat, tylko w naszym kraju mało kto przestrzega jej reguł – ubolewa dr hab. Witold Rongies, kierujący Zakładem Rehabilitacji Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie. Respektu dla jego dziedziny – mniej niż inne spektakularnej i nieobecnej w mediach – nie ma nawet wielu lekarzy.
Musi się chcieć
Kompleksowa, powszechna, ciągła i wczesna – taką widzieli rehabilitację jej polscy twórcy w latach 60. i 70.