Nauka

Losy ROSY

Szykuje się wolny dostęp do zasobów kultury w Internecie

Internauta ma prawo czuć sie zagubiony: dlaczego w jednym miejscu może ściągać film lub książkę na swój komputer, a w innym podobne utwory może tylko obejrzeć. Internauta ma prawo czuć sie zagubiony: dlaczego w jednym miejscu może ściągać film lub książkę na swój komputer, a w innym podobne utwory może tylko obejrzeć. William Whitehurst/Corbis / FOTOCHANNELS
Cyfrowe podręczniki za darmo dla wszystkich uczniów, publikacje naukowe w Internecie dla każdego, filmy i utwory muzyczne do odtwarzania legalnie i bez ograniczeń? Rząd szykuje rewolucję: to, co powstaje za pieniądze publiczne, ma być dostępne bezpłatnie.
„Prawa twórców należy respektować” - nie ma wątpliwości Michał Boni. „Trzeba jednak też zrozumieć, że fali zmian nie da się zatrzymać.”Bieni Markowski/Wikipedia „Prawa twórców należy respektować” - nie ma wątpliwości Michał Boni. „Trzeba jednak też zrozumieć, że fali zmian nie da się zatrzymać.”
1 września 2012 ruszył portal OtwartaZacheta.pl prezentujący zasoby Zachęty Narodowej Galerii Sztuki, które są dostępne na licencjach Creative Commons.Zachęta/materiały prasowe 1 września 2012 ruszył portal OtwartaZacheta.pl prezentujący zasoby Zachęty Narodowej Galerii Sztuki, które są dostępne na licencjach Creative Commons.

Awangarda ruszyła, nie czekając na ustawy. Wystarczy wpisać w okienko internetowej przeglądarki adres otwartazacheta.pl, by obejrzeć serwis warszawskiej Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta”. Internauta znajdzie w nim nie tylko kolekcje dzieł: obrazów, filmów, lecz także materiały krytyczne i gotowe konspekty lekcji. Na dodatek, zupełnie legalnie, treści te może pobrać na swój komputer i wykorzystać, np. przygotowując lekcję lub prezentację.

Serwis jest tylko jednym z przykładów zmiany podejścia do publiczności – wyjaśnia Hanna Wróblewska, dyrektorka Zachęty. – Nowoczesne instytucje kultury muszą się otwierać, zachęcając i przygotowując do uczestnictwa. Nie wystarczy czekać z biletami na ciągle tych samych widzów. Dlatego przebudowaliśmy wnętrze, otworzyliśmy się na dzieci i młodzież, oferując liczne zajęcia edukacyjne. W końcu Internet to sposób dostępu nie tylko do zdigitalizowanych kolekcji sztuki, lecz również innych zasobów, jakie wytwarza galeria.

Skąd jednak ta cyfrowa otwartość? Czy nie lepiej zarabiać, jak robi to wiele muzeów i galerii, sprzedając prawa do reprodukcji obrazów i wizerunków dzieł? – Więcej zyskamy otwierając zasoby, bo w ten sposób pomagamy w edukacji kulturalnej. A im większe kompetencje publiczności, tym większa szansa, że więcej ludzi zacznie przychodzić do nas na wystawy i wydarzenia – tłumaczy Hanna Wróblewska.

W podobny sposób działa Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MSN), które udostępnia w internetowej filmotece dzieła polskich artystów sztuk wizualnych XX i XXI w. Dostęp do filmów jest mniej swobodny niż w Zachęcie – można je jedynie obejrzeć, bez możliwości pobrania na swój komputer.

Inicjatyw promujących wolny i legalny dostęp do zasobów kultury i wiedzy przybywa. Fundacja Nowoczesna Polska od lat realizuje program wolnelektury.pl, udostępniający w Internecie teksty polskiej klasyki, na które wygasły już prawa autorskie. Rośnie szybko ilość atrakcyjnych cyfrowych treści dostępnych w serwisach Narodowego Instytutu Audiowizualnego (NInA), Biblioteki Narodowej, Ośrodka Rozwoju Edukacji i wielu innych miejscach. Mnogość inicjatyw i różne sposoby udostępniania – od pełnej otwartości, jak w przypadku Zachęty i Nowoczesnej Polski, po formy bardziej ograniczone, jak w MSN i NInA.

Internauta ma prawo czuć się zagubiony, nie rozumiejąc, dlaczego w jednym miejscu może ściągnąć film, książkę lub obraz na swój komputer, a w innym podobne utwory może jedynie obejrzeć. Niejasności ma rozwiązać ustawa o zasobach publicznych. Jej założenia przedstawiło Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, do 21 stycznia trwają konsultacje społeczne. Jak najbardziej otwarte, władza odrobiła lekcję protestów przeciwko ACTA – w sprawie nowych regulacji może wypowiedzieć się każdy na platformie mamzdanie.pl.

Ustawa ma wypełnić deklarację premiera Donalda Tuska, który na spotkaniu z internautami w maju 2011 r. powiedział: „To, co powstaje za publiczne pieniądze, jest własnością publiczną, a więc także tych, którzy chcą z tego korzystać w sposób wybrany przez siebie”. Politycznym ojcem inicjatywy jest Michał Boni, minister administracji i cyfryzacji, który jeszcze jako doradca strategiczny premiera dostrzegł, że społeczeństwo informacyjne powstaje niezależnie od rządu i władza powinna mu towarzyszyć, a nie liczyć, że zdoła nową rzeczywistość poddać swojej kontroli. Spektakularnym dowodem potwierdzającym ważność tego odkrycia okazał się „bunt sieci” przeciwko porozumieniu ACTA niemal dokładnie rok temu.

Powszechna wymiana

Kluczowym aspektem internetowego świata jest jego otwartość – internauci nieustannie wymieniają się cyfrowymi dobrami. Często nielegalnie. To niepokoi twórców i wydawców cierpiących z powodu komputerowego piractwa. – Prawa twórców należy respektować – nie ma wątpliwości Michał Boni. – Trzeba jednak też zrozumieć, że fali zmian nie da się zatrzymać i należy do nowej rzeczywistości dostosować rozwiązania systemowe. Czyli m.in. na nowo określić, czym są zasoby publiczne.

W epoce analogowej miejscem zapewniającym publiczny dostęp do treści kulturalnych, naukowych i edukacyjnych były biblioteki, galerie, muzea. W dobie Internetu zasoby treści stworzonych za pieniądze publiczne można udostępnić praktycznie za darmo. Zasada „co powstaje za pieniądze publiczne, jest własnością publiczną” wydaje się nie tylko sprawiedliwa, lecz także po prostu opłacalna. Zwolennicy tzw. otwartego dostępu podają przykład: otwarcie zasobów Australijskiego Urzędu Statystycznego kosztowało 4,6 mln dol., dotychczasowy efekt tej operacji szacuje się jednak już na 25 mln dol. Choćby dzięki rozwojowi nowych usług opartych na łatwiejszym dostępie do danych.

Na całym świecie pojawiają się więc podobne inicjatywy. Najżwawiej rozwija się idea „otwartego rządu”, czyli udostępniania informacji i danych wytwarzanych przez administrację publiczną: decyzji, dokumentacji, rejestrów. Zasoby te mają miano „informacji publicznej” i obrót nimi reguluje w Unii Europejskiej dyrektywa o powtórnym wykorzystaniu takiej informacji; w Polsce wynika to z ustawy o dostępie do informacji publicznej. Prace nad nią wywołały w 2011 r. wiele emocji za sprawą niesławnej „poprawki senatora Rockiego”. Rocki w ostatniej chwili (niezgodnie z konstytucją, jak uznał Trybunał Konstytucyjny) przywrócił ustawie punkt skutecznie umożliwiający władzy blokowanie dostępu do informacji.

To jednak nic wobec emocji i problemów, jakie wywołuje otwieranie treści objętych prawami autorskimi, a więc dzieł kultury, nauki czy autorskich materiałów edukacyjnych. Najpoważniejszą dotychczas inicjatywą w tym zakresie jest projekt „Cyfrowa szkoła”, realizowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jeden z jego elementów polega na bezpłatnym udostępnieniu cyfrowych podręczników, które za publiczne pieniądze przygotowuje zespół pięciu instytucji wyłonionych podczas konkursu.

Program rodził się w olbrzymich bólach, o których skwapliwie donosiła prasa: z jednej strony nieprawidłowości w zarządzaniu projektem, z drugiej protesty wydawców klasycznych podręczników szkolnych, obawiających się załamania rynku. Przekonują oni, że darmowa oferta, zmniejszając popyt na podręczniki komercyjne, w konsekwencji doprowadzi do monopolizacji i pogorszenia jakości edukacyjnych treści.

Otwieranie zasobów, np. w postaci e-podręczników, nie zniszczy rynku – przekonuje Igor Ostrowski, były wiceminister administracji i cyfryzacji, dziś partner w kancelarii prawniczej Salans. – Przeciwnie, kreuje platformę do tworzenia nowych usług i nowych, bardziej wyrafinowanych sposobów zarabiania. Wydawcy uważają, że jest to argument typu: straty i ruina od razu, jakiś hipotetyczny zysk w jakiejś przyszłości.

Michał Boni postanowił jednak iść dalej. – Doświadczenie „Cyfrowej szkoły”, coraz liczniejsze inicjatywy instytucji publicznych i organizacji społecznych, rozmowy z resortami edukacji, nauki i kultury, klimat międzynarodowy, lekcja odebrana podczas protestów przeciwko ACTA, zbliżająca się nowa unijna perspektywa budżetowa – pozwalają wykonać kolejny krok i zbliżyć się do rozwiązań legislacyjnych, porządkujących kwestię otwartego dostępu do zasobów publicznych w Polsce. Tym bardziej że rząd zdecydował o realizacji wielomiliardowego Programu Operacyjnego „Cyfrowa Polska”. Jednym z jego filarów będzie ROSA – Repozytorium Otwartego Społeczeństwa – wyjaśnia minister.

A co z prawami?

Z rządowych propozycji niezadowoleni są zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy zasady otwartości. Michał Komar, pisarz i wiceprezes ZAiKS, mówi, że ustawa o otwartych zasobach publicznych jest niebezpieczna i niemoralna, bo prowadzi do pozbawienia twórców prawa do korzystania z owoców swojej pracy, czyli tantiem.

Bardziej oficjalnie w imieniu ZAiKS wypowiada się Krzysztof Lewandowski, dyrektor generalny: – Ustawa zapomina o organizacjach zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i związaniu twórców umowami z tysiącami użytkowników, ingeruje w prawa osobiste autorów, rozszerza dostęp na wiele pól eksploatacji – a nie tylko korzystanie w sieci, bez korelacji z wynagrodzeniem autorów pozwala handlować prawami autorskimi, nie przewiduje zmian w prawie autorskim, za to ingeruje w samą jego istotę i międzynarodowe regulacje.

Wielu twórców i ich przedstawicieli odczytuje rządowe propozycje jako próbę uczynienia z państwa monopolistycznego superproducenta stawiającego ultimatum: chcesz publiczną dotację, zrzeknij się na zawsze majątkowych praw do dzieła, a także wpływu na jego obieg – o jego wykorzystaniu zdecydują tzw. podmioty zobowiązujące, czyli np. muzea, określające sposób i zakres udostępnienia nie tylko w Internecie, lecz także w przyszłych, nieznanych jeszcze sposobach eksploatacji.

Roli państwa jako producenta, który wspiera tworzenie kultury, bo rynek jest zbyt słaby lub nieefektywny, nie sposób zakwestionować, choć należy ją minimalizować – komentuje Jerzy Kornowicz, prezes Związku Kompozytorów Polskich. – Ustawa jednak przewiduje, że państwo stanie się także superautorem, który dzielić się będzie tantiemami – to niebezpieczna idea, grozi monopolem opartym na sile państwa, wobec której twórcy będą bezradni. Państwo nie może uzależniać przyznania dotacji od odstąpienia od tantiem autorskich. Stanowiłoby to państwowy szantaż. Kompozytor Maciej Zieliński w audycji w TOK FM stwierdził, że w ramach ustawy państwo będzie działać podobnie jak dziś najbrutalniejsi gracze na rynku, zmuszający autorów do podpisywania niekorzystnych kontraktów.

Jacek Raciborski, profesor uniwersytecki i prezes Wydawnictwa Naukowego Scholar, także obawia się etatyzmu: – Popieram inicjatywę otwartego dostępu w obszarze czasopism naukowych, tu rzeczywiście może ona poprawić obieg wiedzy. Jestem za tym, żeby udostępniać publicznie raporty z badań finansowanych z pieniędzy publicznych. Mam jednak zastrzeżenia, jeśli chodzi o monografie naukowe i podręczniki akademickie. Zasada otwartego dostępu spowoduje pogorszenie ich jakości, bo wyeliminuje informacje, jakich wydawcom dostarcza rynek.

Michał Boni przekonuje, że nie ma mowy o wywłaszczaniu twórców i właścicieli majątkowych z praw autorskich i ich dochodów. Zapewnienia ministra i jego współpracowników nie przekonują jednak oponentów uznających, że trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Izba Wydawców Prasy stwierdza w swej analizie, że rewolucyjna ustawa idzie zbyt daleko i jest zbyt złożona: „regulacja ta ma być w istocie eksperymentem na skalę światową o trudnych do określenia granicach wpływu na obrót prawami autorskimi i niemożliwych do przewidzenia skutkach społecznych i ekonomicznych”.

Wolność i korzyść

Zwolennicy otwartości, których nie brakuje, mają z założeniami ustawy zupełnie inne problemy. Zarzucają, że zbytnio rozwadnia sprawę. „Założenia mają jedną podstawową wadę: pozostawiają instytucjom publicznym swobodę wyboru stopnia, w jakim zasoby będą otwarte. Stwarza to zagrożenie, że faktyczna zmiana będzie niewielka – gdyż wszystkie instytucje wykorzystają dostępne im wyłączenia od zasady otwartości, by ostatecznie nie dzielić się zasobami ze społeczeństwem” – głosi stanowisko Centrum Cyfrowego: Projekt Polska, jednej z najaktywniejszych instytucji propagujących zasadę otwartości.

Ustawa o dostępie do zasobów publicznych to przedsięwzięcie bez precedensu, bo próbuje jednym aktem prawnym rozstrzygnąć fundamentalne kwestie, jakie od setek lat są przedmiotem gorących politycznych sporów na całym świecie: wolności tworzenia i czerpania z tego korzyści, wolności dystrybucji treści i wolności korzystania z nich. Wolności te często z sobą konkurują w nieustannym poszukiwaniu równowagi między prawami jednostek a interesem ogółu. Państwo nie powinno być w tej grze arbitrem rozstrzygającym o wyniku, lecz gwarantem zapewniającym, że w czasie sporu przestrzegane będą reguły fair play.

Wielki filozof otwartości Karl R. Popper, autor dzieła „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”, uczył, że nie istnieje konieczność dziejowa i nie sposób w pełni przewidzieć konsekwencji działań. Im większa złożoność planów, tym bardziej zaskakujące mogą być rezultaty. Powinni o tym pamiętać projektodawcy ustawy i z jak największą otwartością wsłuchiwać się w krytyków swoich założeń. Nie muszą być wrogami.

Polityka 03.2013 (2891) z dnia 15.01.2013; Nauka; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Losy ROSY"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną