Ciało znaleziono 8 czerwca 1954 r., we wtorek, ale Alan Turing nie żył już od poniedziałku. Leżał, jakby spał, we własnym łóżku, na piętrze ceglanego domu w Wilmslow, niedaleko Manchesteru. Obok znaleziono nadgryzione jabłko. W domu – słój z cyjankiem potasu. Sekcja zwłok potwierdziła pierwsze przypuszczenia. Dla organów ścigania sprawa była jasna: udręczony wydarzeniami ostatnich kilku lat życia samotny, 41-letni mężczyzna sięgnął po zatruty przez siebie owoc. Jeden kęs i sprawa zamknięta.
W taki sposób odszedł Alan Turing, geniusz wykraczający poza jakiekolwiek przyporządkowania. Dał początek kilku dziedzinom nauki. Zapoczątkował rewolucję technologiczną i informatyczną. A wciąż niewiele o nim wiadomo.
Ponadprzeciętne matematyczne zdolności Turinga stały się ewidentne już podczas rozpoczętej w 1926 r. nauki w Sherborne School – tyleż znakomitej, co rygorystycznej, często do bólu (kary cielesne), szkole dla chłopców. Będąc uczniem brudnym, nieuczesanym, niezdarnym, roztargnionym, a jednocześnie stroniącym od towarzystwa, nie cieszył się przesadnym uznaniem. Także wśród nauczycieli. „Nie najlepszy. Jak się wydaje, spędza wiele czasu na badaniu problemów matematycznych, jednak kosztem podstaw. A solidna podbudowa jest kluczowa w każdym przedmiocie. Jego praca jest niechlujna” – zapisał w 1927 r. jeden z nauczycieli.
Poniekąd trafnie, bo Turing podchodził do największych matematycznych i filozoficznych wyzwań epoki z przewrotnej perspektywy gościa z kosmosu.
W Sherborne zaprzyjaźnił się z Christopherem Morcomem, który w pełni podzielał jego zainteresowania i pasje.