Nad bezpieczeństwem Londynu czuwa ok. 7 tys. kamer – więcej niż gdziekolwiek indziej – które pomagają schwytać sprawców sześciu przestępstw dziennie. Prawie o połowę mniej kamer śledzi Warszawę, lecz wykrywalność za ich pomocą przestępstw kształtuje się podobnie. Nie ma znaczenia, że stolica uchodzi za jedno z najbezpieczniejszych polskich miast – kamer wciąż przybywa. Ogrom spływających z nich danych do analizy wymaga inteligentnego systemu informacyjnego wspierającego obserwację. Pracuje nad tym krakowska AGH i jej partnerzy w projekcie INDECT.
System przeanalizuje informacje z monitorowanego terenu i wykryje nienaturalne zachowania oraz sytuacje. Sieci czujników wychwycą zmiany położenia obiektów, nagłe zmiany temperatury, stężenia niebezpiecznych związków itp. Wykorzysta się też kamery, mikrofony zdjęcia lotnicze i satelitarne. Powstaną również narzędzia ułatwiające np. walkę z pornografią dziecięcą w Internecie.
Czy to już permanentna inwigilacja? – Absolutnie nie, to projekt naukowy, w którym chcemy przede wszystkim usprawnić techniki analizy danych. Ale aby zachować równowagę między wolnością osobistą a bezpieczeństwem publicznym, powołaliśmy Radę Etyki. W tym roku zbadamy prawne aspekty wykorzystywania w procesie karnym dowodów pozyskanych z naszego systemu. Uważamy, że INDECT powinien służyć przede wszystkim do łapania sprawców najcięższych przestępstw, jak zabójstwa, czy terrorystów, nie zaś kieszonkowców – tłumaczy dr Zbigniew Rau, koordynator ds. realizacji projektów Polskiej Platformy Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która jest członkiem krakowskiego konsorcjum.
Same kamery nie wystarczają do ochrony tzw. infrastruktury krytycznej, obejmującej obiekty budowlane, urządzenia, instalacje i usługi kluczowe dla bezpieczeństwa państwa. Stają się częścią wyrafinowanych systemów wczesnego ostrzegania: sieci czujników i robotów. Ich rozwój napędzają obawy przed atakami terrorystycznymi oraz nielegalna imigracja i przemyt.
Port morski mogą zaatakować małe, szybkie łodzie motorowe wypełnione materiałem wybuchowym, ale również nurek czy też wytrenowane zwierzęta z ładunkami wybuchowymi. Tu trzeba zastosować wielosensorowe systemy wczesnego ostrzegania. Położony na dnie wejść do basenów portowych łańcuch czujników magnetycznych (bariera), będących elementem opracowanego w gdyńskim Centrum Techniki Morskiej SA (CTM) systemu KRYL Mk3, odnotowuje zmianę pola magnetycznego w odległości 20–25 m, powodowaną przez poruszające się nad nim obiekty. Tak pozyskany sygnał o intruzie jest dodatkowo weryfikowany przez sonary oraz kamery nadzorujące kontrolowaną strefę.
– Gdyby poprzestać tylko na czujnikach akustycznych, zakłócenia w toni wodnej, np. po przepłynięciu nawet niewielkiej łodzi motorowej, na długo „oślepiałyby” system – tej wady nie ma bariera magnetyczna, co stanowi o unikalności naszej technologii sensorów magnetycznych. Udowodniły to prowadzone od 2006 r., organizowane zarówno przez NATO, jak i European Defence Agency, coroczne testy systemów tego typu – wyjaśnia Andrzej Kilian, prezes zarządu CTM. KRYL strzeże wejścia do portu wojennego w Gdyni już od 2001 r. Ochraniał także gdyńskie regaty Tall Ship Races w 2009 r.
Dźwięk na granicy
Dla takich systemów prawdziwym poligonem doświadczalnym jest ochrona granic państwowych. W Stanach Zjednoczonych mieszka ok. 11,5 mln meksykańskich imigrantów, z tego aż 85 proc. nielegalnie. Aby uszczelnić granicę, rząd USA wciąż rozbudowuje mur na liczącej ponad 3 tys. km granicy z Meksykiem. Zastosowane tam kamery mogą z odległości 10 km odróżniać ludzi od zwierząt oraz rozpoznawać wielkość grup ludzkich. Wkrótce uzupełni je bariera akustyczna.
W tym celu Uniwersytet Arizony, na zlecenie rządu USA, przetestował niedawno nowy system monitorowania HELIOS, brytyjskiej firmy Fotech Solutions. 45 cm pod ziemią zakopano specjalny światłowód, pełniący funkcję czujnika. Fala dźwiękowa wytworzona przez poruszający się obiekt trafia do światłowodu i powoduje zniekształcenie przebiegającej w nim wiązki świetlnej, które jest odczytywane przez analizator. System został przebadany pod kątem rozróżniania małego zwierzęcia, konia, pojazdu, pojedynczego człowieka lub grupy ludzi w trudnych warunkach pustynnych (słabe przenoszenie fali dźwiękowej w piasku). Testy wypadły zadowalająco. Gdyby USA zdecydowały się na taki system – fachowo określany jako ochrona perymetryczna – to wydałyby raptem 10–20 proc. kosztów budowy ok. 1600-km muru granicznego wycenionego na 2 mln dol. za milę.
Ochroną perymetryczną miała być również objęta nasza granica wschodnia. Wzdłuż granicy chciano postawić wysokie wieże z bardzo czułymi kamerami termowizyjnymi oraz położyć kable perymetryczne. Ostatecznie Straż Graniczna zdecydowała się na budowę raptem kilkunastu wież obserwacyjnych oraz zakup specjalnych samochodów patrolowych. Zamontowany na nich sprzęt umożliwia monitorowanie terenu w promieniu kilkunastu kilometrów. Natomiast w ubiegłym roku Morski Oddział Straży Granicznej przetestował system KRYL na odcinku granicy polsko-rosyjskiej na Mierzei Wiślanej.
Mózg w samochodzie
Rynek infrastruktury krytycznej w nowych krajach członkowskich UE rozwija się niezwykle szybko, głównie ze względu na budowę elektrowni oraz modernizację portów lotniczych i morskich – uważa międzynarodowa firma doradcza Frost&Sullivan. Do 2017 r. osiągnie wartość 2,2 mld dol. Znaczną część tej kwoty stanowić będą unijne dotacje dla naukowców i firm. Widać to po projektach z dziedziny bezpieczeństwa, przedstawionych na unijnej Security Research Conference, która odbyła się we wrześniu 2011 r. w Warszawie.
W ramach 7 Programu Ramowego UE warszawski Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów (PIAP) wraz z konsorcjantami prowadzi projekt TALOS. W kwietniu tego roku pokaże prototyp mobilnego systemu do patrolowania dużych terenów, który umożliwia wykrywanie, lokalizację, obserwację i śledzenie osób oraz pojazdów. Będzie się składał m.in. z mobilnego centrum dowodzenia, dwóch samojezdnych robotów i przenośnego masztu czujników. Z czasem dojdzie do tego samolot bezzałogowy. Dowódca misji na swoim komputerze śledzić będzie dane ze wszystkich czujników, w tym umieszczonych w bezzałogowych pojazdach. Steruje się nimi zdalnie lub półautonomicznie po wyznaczeniu trasy. Ten tryb wymaga zastosowania precyzyjnego systemu nawigacji oraz zaawansowanych mechanizmów wykrywania i omijania przeszkód. Gdy robot dostrzeże intruza, będzie go śledzić do momentu przybycia strażników.
PIAP prowadzi również projekt PROTEUS, który ma wspomóc działania antyterrorystyczne i antykryzysowe policji i straży pożarnej. – W ubiegłym roku, na potrzeby projektu, działanie robotów mobilnych produkowanych obecnie przez PIAP sprawdzili strażacy płockiej Petrochemii, zaś techniki satelitarne oraz techniki przetwarzania i analizy danych opracowane dla tego systemu wykorzystano podczas likwidacji skutków powodzi 2011 r. – opowiada Paweł Wojtkiewicz, koordynator projektu.
Mózgiem PROTEUSA ma być Mobilne Centrum Dowodzenia. To duży samochód wyposażony w skomplikowane systemy łącznościowe i operacyjne. Tutaj będą zapadały decyzje, co robić, gdy samolot bezzałogowy przekaże obraz np. palącej się fabryki lub awantur po meczu piłkarskim.
Prawa w robocie
Pojawia się nie lada dylemat: jak zachować podstawowe prawa robotyki zdefiniowane przez Isaaca Asimova w 1942 r.:
• robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy;
• robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z pierwszym prawem;
• robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z pierwszym lub drugim prawem.
Centrum Rozwoju Koncepcji i Doktryny, think tank brytyjskiego ministerstwa obrony, w swoim raporcie o samolotach bezzałogowych, tzw. dronów, wzywa do powszechnej debaty o etycznych i prawnych aspektach korzystania z robotów. Tylko brytyjskie bezzałogowce odpaliły od czerwca 2008 r. do września 2011 r. w Afganistanie 167 rakiet, zabijając 124 rebeliantów. Amerykańskie maszyny dokonują ataków nieporównywalnie częściej i zdarzają się wypadki zabicia niewinnych osób. Piloci latający w Afganistanie bardziej boją się kolizji z dronami niż wrogiego ostrzału. Niedawno media ujawniły, że amerykański samolot transportowy Herkules zderzył się w powietrzu z dronem, ale udało mu się wylądować mimo uszkodzonego skrzydła.
Brytyjczycy są przekonani, że już wkrótce wojna będzie całkiem bezzałogowa w powietrzu, na lądzie i na morzu. Czy operatorzy bezzałogowych samolotów, oddaleni tysiące kilometrów od pola walki, podlegają prawu wojennemu? Jaki wpływ na psychikę człowieka może mieć zdalne prowadzenie wojny? Czy wojna prowadzona przez roboty jest moralna? Co się stanie, jeśli maszyna pomyli się i dokona zbrodni wojennej? Czy będzie za nią odpowiedzialny człowiek, który źle napisał jej oprogramowanie?
– Dzisiaj nie ma żadnych regulacji prawnych na ten temat. W konsekwencji drony mogą latać na wojnie, ale nie mogą patrolować granic ani nadzorować naszych miast. Co prawda ostatnia nowelizacja Prawa lotniczego wprowadziła możliwość korzystania z samolotów bezzałogowych na polskim niebie, lecz odsyła do rozporządzenia, którego treść będzie zależała od międzynarodowych ustaleń, a na te trzeba będzie poczekać aż do 2014 r. Ściślej, my musimy samodzielnie ustalić zasady dotyczące aparatów o masie do 150 kg, zaś powyżej tej granicy mają obowiązywać przepisy międzynarodowe (Unii Europejskiej) – wyjaśnia Piotr Goździk, radca prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego. To kwadratura koła. Nikt w Polsce nie zdecyduje się na opracowanie rozporządzenia, które za dwa lata może się okazać albo zbyt rygorystyczne, albo nazbyt łagodne w stosunku do przepisów międzynarodowych. Generalnie – stopień bezpieczeństwa używania dronów ma się niczym nie różnić od bezpieczeństwa zwykłych statków powietrznych.
Gdy na początku marca br. firma Flytronic z grupy WB Electronics prezentowała dziennikarzom możliwości swojego bezzałogowca FlyEye w locie patrolowym nad węzłem autostrad A1 i A4 w Gliwicach, to musiała wystąpić o wyodrębnienie specjalnej strefy w przestrzeni powietrznej. Żaden inny samolot nie miał wówczas prawa pojawić się w tej okolicy. Jeśli nawet Policja czy Straż Pożarna zdecydowałaby się kupić tego 10-kg drona, przed każdym użyciem musiałaby występować do Urzędu Lotnictwa Cywilnego o zamknięcie danej strefy. I jeszcze jedno: FlyEye odbył lot w trybie autonomicznym. Samolot wystartował automatycznie, nadleciał nad wskazany odcinek drogi, zaś po wykonaniu misji sam wylądował. Kunszt inżynierski godny podziwu, lecz wiążący się z ryzykiem utraty kontroli nad robotem.
Właśnie z tego powodu w projektach TALOS i PROTEUS nie dopuszczono możliwości ich całkowicie autonomicznej pracy. TALOS obserwuje i przekazuje komunikaty, ale czeka na interwencję ludzi. Również proteusowe maszyny nie mają na pokładzie broni ani systemu obezwładniania – świadomie z nich zrezygnowano w ramach projektu, co nie wyklucza możliwości ich zainstalowania później. Za każdym razem decydować ma człowiek.
W niedalekiej przyszłości zwiększy się autonomia maszyn wyposażanych w elementy sztucznej inteligencji i „uczonych” przez konstruktorów zachowania na wypadek utraty łączności z centrum dowodzenia. Natomiast kamery oraz inne czujniki będą nas pilnować dosłownie na każdym kroku. Co bardziej cenimy: większe bezpieczeństwo czy więcej swobody?