Nauka

Co szkoli szkoła

Szkoła polska - lepsza, ale nie dość dobra?

Młodzi Polacy doskonale zdają sobie sprawę, że przepustką do lepszego życia jest wykształcenie. Młodzi Polacy doskonale zdają sobie sprawę, że przepustką do lepszego życia jest wykształcenie. Randy Faris / Corbis
W międzynarodowych badaniach edukacyjnych młodzi Polacy wypadają coraz lepiej. Ostatnio już zdystansowali Amerykanów. Czy możemy zamknąć szkoły na kolejne wakacje spokojni o ich jakość?
Szkoła nie jest jedynym ani najważniejszym miejscem kształcenia i transmisji kulturowej.Piotr Socha/Polityka Szkoła nie jest jedynym ani najważniejszym miejscem kształcenia i transmisji kulturowej.

Statystyki pokazują to wyraźnie: od dekady poziom wykształcenia polskich nastolatków się poprawia. Uznanym sposobem oceny są międzynarodowe badania osiągnięć edukacyjnych 15-latków PISA, prowadzone przez OECD, organizację skupiającą najbogatsze państwa świata. Polska w badaniach tych wzięła udział po raz pierwszy w 2000 r.; wyniki okazały się bezwzględne – nie dość, że nasi uczniowie wypadli mocno poniżej średniej, to na dodatek aż 23 proc. spośród nich znalazło się poniżej poziomu uznawanego za minimalny.

Wyniki kolejnych edycji przynosiły coraz lepsze wieści. Gdy w grudniu 2010 r. ogłoszono najnowsze rezultaty, okazało się, że zajmując 15 miejsce dołączyliśmy do światowej edukacyjnej elity, tuż za Szwajcarią, Norwegią, Belgią, Holandią. Nowe wyniki najbardziej odchorowali Amerykanie, o dwie pozycje gorsi. Prezenterzy satyrycznych programów w amerykańskiej telewizji mówili, że czas zaktualizować Polish jokes i w nieśmiertelnej roli przygłupów obsadzić Amerykanów.

Rzeczywiście, polskiej szkole udało się zmniejszyć odsetek uczniów mających kłopoty z „czytaniem i interpretacją” oraz „rozumowaniem w naukach przyrodniczych” poniżej poziomu wskazanego jako cel strategiczny dla krajów Unii Europejskiej. Słabiej, niestety, polskie 15-latki radzą sobie z matematyką, choć i tu statystyki wskazują pozytywną tendencję. Najwyraźniej zapoczątkowana w 1999 r. przez prof. Mirosława Handkego reforma systemu edukacji, wprowadzająca powszechne gimnazjum jako drugi etap obowiązkowego kształcenia, przyniosła dobre skutki. Przynajmniej, jeśli mierzyć statystycznymi średnimi.

Skoro jednak jest tak dobrze, dlaczego słychać tak wiele narzekań na polską szkołę: że zabija myślenie i kreatywność, że kształci pod testy, że wychowuje w duchu patologicznego indywidualizmu, że promuje postawy konformistyczne, że ciągle panuje w niej duch XIX-wiecznej instytucji społeczeństwa dyscyplinarnego? Dlaczego rektorzy i profesorowie szkół wyższych narzekają, że dostają coraz gorszych studentów, nieradzących sobie nie tylko z matematyką, lecz nawet z umiejętnością krytycznej lektury tekstów i refleksyjnego pisania?

Dysonans między osobistym doświadczeniem a statystykami i oficjalnym entuzjazmem odczuwało także wielu uczestników Kongresu, którzy podjęli hasło rzucone przez Jarosława Lipszyca z Koalicji Otwartej Edukacji i poparli inicjatywę zorganizowania poważnej debaty o polskiej szkole, zakończonej przyjęciem Paktu dla Edukacji.

Dobra, lecz dla kogo

Dobra debata zawsze się przyda, ale czy przyniesie oczekiwany rezultat – poprawę polskiej szkoły? Bo co to znaczy? Można być pewnym, że odpowiedź różnić się będzie w zależności od perspektywy.

Rodzice myślą wyłącznie o dobru swoich dzieci, więc dobra szkoła to taka, która zwiększa ich szanse życiowe, umożliwiając najpierw dostanie się do dobrego gimnazjum, potem liceum, w końcu uczelni wyższej. Ponad 80 proc. Polaków ma takie ambicje wobec swoich córek i synów, ich realizacja różni się wszakże od miejsca zamieszkania, zasobności portfela i poziomu tzw. kapitału kulturowego.

Rodzice dobrze wykształceni bez problemu potrafią podporządkować realizacji swojego celu elementy publicznego systemu edukacyjnego. Nie należy dziś do rzadkości wewnątrzszkolna segregacja uczniów na lepszych, skupionych w jednej klasie i obsługiwanych przez lepszych nauczycieli, oraz gorszych, o których rodzice nie są w stanie specjalnie się upomnieć. Taką segregację należy pewnie traktować jako rzecz normalną w systemie, w którym państwo z jednej strony wydłuża okres obowiązkowej nauki, z drugiej – rezygnuje z misji szkoły republikańskiej, oddając ją w ręce rodziców, nauczycieli i samorządu.

Jeszcze inaczej na temat szkoły wypowiedzą się pracodawcy, narzekający nieustannie, że system edukacyjny źle przygotowuje przyszłych pracowników. Tyle że wcale nie tak łatwo ustalić, jakie postawy, kompetencje i umiejętności absolwenci szkół powinni wynosić. Jeśliby uwierzyć teoretykom gospodarki opartej na wiedzy, absolwent idealny to człowiek samosterowny, kreatywny, innowacyjny, zdolny do współpracy. Gdy jednak wnikliwie wypytać pracodawców, to, owszem, chcieliby oni pracowników elastycznych, ale w sensie oznaczającym gotowość akceptacji elastycznych (czytaj: niezobowiązujących dla pracodawcy) warunków pracy, a jednocześnie posłusznych i zdyscyplinowanych jak w fabryce epoki fordyzmu.

Jeszcze inny głos do dyskusji wniosą bezpośrednio zainteresowani, czyli młodzież. Młodzi Polacy doskonale zdają sobie sprawę, że przepustką do lepszego życia jest wykształcenie. W 1990 r. tylko 25 proc. spośród nich myślało o wyższym wykształceniu, w 2008 r. odsetek ten wzrósł do 59 proc., by w 2010 r. zmaleć do 48 proc. (badania CBOS). Co ważniejsze, wraz z aspiracjami rośnie zadowolenie młodych ze szkoły. W 1998 r. tylko 32 proc. uważało, że wybrana przez nich szkoła daje szansę na znalezienie atrakcyjnej pracy, w 2010 r. odsetek ten wzrósł do 54 proc.

Szkoła owszem, lecz Internet bardziej

Niestety, wyniki sondażu statystycznego nie do końca korespondują z wnioskami z badań jakościowych. Dzisiejsza młodzież to tzw. cyfrowi tubylcy (digital natives), ludzie wychowani w towarzystwie cyfrowych mediów, które stanowią dla nich podstawowy kontekst dla wszystkich praktyk społecznych i kulturowych.

Medioznawcy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, autorzy badań „Młodzi i media”, postanowili lepiej rozpoznać te praktyki i w tym celu zastosowali metodę etnograficzną: wybrali się do „cyfrowych plemion”, by razem z młodymi dzielić ich czas i podpatrywać, co robią w domu, na ulicy i w szkole.

Okazało się, że polska szkoła w istocie jest jeszcze ciągle odcięta od cyfrowych doświadczeń młodzieży i nie potrafi wykorzystać w praktyce edukacyjnej takich zjawisk, jak choćby uczenie się koleżeńskie (peer-learning, czyli podział pracy i uwspólnianie wysiłku). Dlaczego jednak, mimo że doświadczenie dnia codziennego młodych coraz bardziej odkleja się od doświadczenia szkolnego, poziom statystycznego uznania młodzieży dla szkoły rośnie? Paradoks? Niekoniecznie. Można zaproponować co najmniej dwa wyjaśnienia. Pierwsze, gorsze, mówi, że szkoła tak dobrze kształci postawy konformistyczne, że uczniowie odpowiadają udzielając odpowiedzi oczekiwanych, a nie szczerych. Drugie, lepsze, zakłada, że uczniowie myślą całkiem racjonalnie i zdają sobie sprawę, że szkoła jest odbiciem świata dorosłych, więc optymalnie przygotowuje do wejścia w ten świat, nawet jeśli proces jest bolesny i w konflikcie z młodzieżową codziennością.

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Szkoła nie jest jedynym ani najważniejszym miejscem kształcenia i transmisji kulturowej. Zawsze zajmowała miejsce komplementarne wobec rodziny, dziś jednak na scenę wkroczyła trzecia siła: kultura popularna. O ile rodzina i szkoła należą do sfery fatum, nieuchronnego kontekstu życia, to sferą budowania podmiotowości i tworzenia relacji społecznych jest kultura popularna i jej media, z Internetem na czele.

Ważna przy tym jest zmiana myślenia o kulturze popularnej, która przez coraz większą liczbę współczesnych myślicieli przestaje być traktowana jako kultura „gorsza”, dla mas – zyskuje ona status kultury par excellence, której nie trzeba się wstydzić. W konsekwencji tam młodzi ludzie mają pełnowartościową przestrzeń do samorealizacji, a relacje rodzinne i szkolne stają się coraz bardziej instrumentalne. Wojna pokoleń i kontrkulturowa walka z instytucjami ustępują bardziej pragmatycznym strategiom budowania i realizacji szans życiowych. Rodzina i szkoła są po prostu sferami, z których młodzi pragmatycy czerpią potrzebne im zasoby.

Może więc być szkoła wysoko oceniana, nawet jeśli wydaje się anachroniczna. Nie musi ona bowiem wcale ścigać się z rzeczywistością – podkreśla znakomity polski pedagog i filozof prof. Tomasz Szkudlarek z Uniwersytetu Gdańskiego. Pozycja szkoły nie wynika wcale z jej zdolności do szybkiej adaptacji do zmieniającego się świata, lecz z faktu, że potrafi ona swym instytucjonalnym autorytetem ręczyć, że jej wychowankowie spełniają społeczne oczekiwania: potrafią nie tylko znaleźć pracę, lecz także skutecznie lawirować w społecznej dżungli realnego życia.

Finlandia, lecz tylko w Finlandii

W dyskusjach o szkole i edukacji często przywoływany jest fenomen Finlandii, kraju o najlepszym systemie szkolnym na świecie, całkowicie przy tym publicznym, niezwykle otwartym na ucznia, minimalizującym stres szkolny bez jakiegokolwiek uszczerbku dla jakości kształcenia. Nie łudźmy się jednak, że fiński system szkolny można zbudować poza Finlandią – przekonują autorzy francuskiego opracowania „Les societes et leur ecoles” (Społeczeństwa i ich szkoły).

Badacze porównują kilkadziesiąt systemów edukacyjnych ze świata i dochodzą do wniosku, że każdy jest wynikiem długotrwałego kształtowania, nie sposób przy tym dostrzec żadnych jednoznacznych prawidłowości. Oto na przykład Niemcy, kraj bardzo egalitarny, mają nieegalitarny system szkolny, w którym bardzo wcześnie uczniowie muszą decydować o swej przyszłości. Kto zdecyduje się na zawodówkę, nie ma już szans na wykształcenie uniwersyteckie. Z kolei Polska, w której podczas transformacji niezwykle wzrosły nierówności dochodowe i społeczne, utrzymała bardzo (ciągle) egalitarną szkołę.

Szkoła wykazuje się bardzo dużą niezależnością od społeczeństwa – konkludują autorzy analizy i przypominają fakt, o którym już była mowa: że tylko niewielki fragment wiedzy potrzebnej do funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie przekazywany jest przez system edukacyjny. Równie istotna w walce o jakość edukacji jest troska o samą szkołę, co choćby o stan mediów publicznych. Wbrew wielu opiniom, polska szkoła cieszy się zaufaniem społecznym, a nauczyciele tworzą grupę zawodową o wysokim prestiżu, którego nie zdołały zrujnować lata przekonywania o negatywnej selekcji i straszenia Kartą Nauczyciela.

Może zatem – wbrew narzekaniom malkontentów – jest rzeczywiście coraz lepiej? Uczniowie poprawiają notowania w międzynarodowych rankingach, rosną pensje nauczycieli, kolejny etap reform w drodze – tak mówią statystyki i urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej. A może jednak coraz gorzej? Absolwenci liceów nie znają matematyki, nie czytają, nie potrafią napisać eseju – tak mówią profesorowie uniwersytetów. Prawda wcale nie leży pośrodku.

Autorzy francuskiego opracowania pokazują, że Polacy w takiej konkluzji wcale nie są odosobnieni. Narzekają na edukację Francuzi, Amerykanie i Izraelczycy – każdy podpatruje innych i analizuje swoje problemy. I okazuje się, że łatwiej poprawić jakość edukacji, niż zadowolić malkontentów. Tak jednak chyba musi być w czasach, gdy coraz trudniej osiągnąć społeczną zgodę wokół odpowiedzi na pytanie zasadnicze: jaką funkcję powinna szkoła pełnić we współczesnym społeczeństwie?

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Nauka; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Co szkoli szkoła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną