Inicjały H.M. zna każdy psycholog, neurolog i neurochirurg na świecie. Kryjąca się za nimi osoba to najgruntowniej przebadany i opisany pacjent w historii medycyny. Z poświęconych mu artykułów naukowych trudno jednak wydobyć coś poza suchym opisem faktów. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy postanowili przywrócić ludzki wymiar tej historii. Dzięki nim można pokusić się o rekonstrukcję niezwykłego losu człowieka, który przyczynił się do postępu nauki, ale powinien być także wielkim wyrzutem sumienia współczesnej medycyny.
Jego imię i nazwisko, Henry Gustav Molaison, zostało ujawnione dopiero po śmierci pod koniec 2008 r. Urodził się w 1926 r. i spędził całe swoje życie w Hartford, w stanie Connecticut, niedużym mieście niedaleko Bostonu. Jego ojciec był elektrykiem, potomkiem rodziny francuskich osadników. Jedyny syn Henry wyrósł na postawnego, sympatycznego, obdarzonego poczuciem humoru nastolatka. Jak wskazują zapiski w szkolnych archiwach, w testach na inteligencję wypadał powyżej średniej.
Rodzinie Molaison w czasach powojennej prosperity powodziło się dobrze. Henry dorabiał sobie jako bileter w miejscowym kinie, ale pragnął pójść w ślady ojca i zostać elektrykiem. Całe jego dzieciństwo i młodość wydają się sielanką. Poza jednym zdarzeniem – na siedmioletniego Henry’ego wpadł rozpędzony rowerzysta. Chłopak stracił na chwilę przytomność, na kilka ran na głowie i twarzy lekarz założył mu 17 szwów.
Być może właśnie to zdarzenie stało się przyczyną późniejszych nieszczęść. W dniu 16 urodzin Henry dostał pierwszego ataku padaczki. Jechał wtedy z rodzicami samochodem. Początkowo ojciec myślał, że syn się wygłupia, ale po chwili zorientował się, że jest z nim naprawdę niedobrze. Henry wylądował w szpitalu. Od tamtej pory nigdy nie siadał na miejscu obok kierowcy.
Ataki padaczki pojawiały się coraz częściej. W szkole, do tej pory lubiany, stał się obiektem docinków kolegów. W liceum podczas uroczystego rozdawania dyplomów nie pozwolono mu wejść na podium, ponieważ obawiano się ataku epilepsji. Henry miał to nieszczęście, że żył w czasach silnych wpływów eugeniki – ideologii pozwalającej rozmnażać się wyłącznie zdrowym jednostkom. Miejscowy lekarz powiedział mu wprost: powinieneś unikać kontaktów seksualnych i zapomnieć o małżeństwie; mógłbyś spłodzić więcej chorych jak ty.
Henry wykonywał jedynie proste prace, m.in. w miejscowym sklepie z dywanami. W wieku 26 lat stał się człowiekiem kompletnie pozbawionym perspektyw. Doświadczał kilku małych napadów padaczkowych dziennie, w trakcie których na kilkadziesiąt sekund tracił kontakt z otoczeniem, zamykając bezwiednie oczy oraz krzyżując ręce i nogi. Raz na tydzień dochodziło do poważnego napadu, połączonego z konwulsjami i dłuższym brakiem przytomności. Żadne wówczas stosowane leki nie przynosiły poprawy. Jedyną nadzieją wydawała się operacja mózgu.
Dwie dziurki w głowie
Przeprowadzenia tego ryzykownego zabiegu podjął się neurochirurg William Beecher Scoville ze szpitala w Hartford, wówczas jednego z największych w USA. Tak jak Henry pochodził z Hartford, tyle że z bogatej dzielnicy. Scoville był przebojowy, przystojny i kochał szybką jazdę sportowymi samochodami. W garażu miał kilka Jaguarów. Wrodzona skłonność do brawury dawała o sobie znać również w praktyce lekarskiej. W swojej karierze wykonał m.in. kilkaset zabiegów lobotomii, okrytych ponurą sławą operacji na mózgu, wtedy uznawanych za dobrą metodę leczenia schizofrenii, depresji i innych zaburzeń psychicznych. Operacja Henry’ego też niosła ze sobą ryzyko. Sam Scoville nazwał ją eksperymentem, gdyż zamierzał wyciąć spory fragment mózgu pacjenta.
Zgodę na zabieg dała matka. Wahała się, ale w końcu uznała, że należy podjąć ryzyko. Nikt nie pomógł jej w tej decyzji. Mąż kompletnie się załamał.
25 sierpnia 1953 r. dr William Scoville wiertłem wykonał dwa otwory w czaszce znieczulonego, ale całkowicie przytomnego pacjenta. Następnie włożył przez nie szpatułki i zaczął wyjmować fragmenty mózgu. Usunął m.in. obydwa hipokampy – drobne struktury przypominające wyglądem konika morskiego. Wówczas ich rola była nieznana.
Pod koniec operacji Scoville pozostawił w mózgu Henry’ego małe metalowe zaciski. Tylko po to, by zaznaczyć, które fragmenty zostały wycięte. To na wypadek, gdyby operacja zakończyła się spektakularnym sukcesem – można by ją wtedy dokładnie opisać i stosować u innych pacjentów. Po zabiegu chirurg dość szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Pacjent nie potrafił niczego zapamiętać, np. jak trafić do sali, w której leży.
Po powrocie do domu Scoville opowiedział o tym żonie: „Wiesz, co się dziś wydarzyło? Próbowałem usunąć pacjentowi epilepsję, a wyciąłem mu pamięć. Niezła zamiana!”. Podobno nie miał wówczas najmniejszych wyrzutów sumienia. W karcie pacjenta pozostawił wpis informujący, że stan Henry’ego dzięki operacji uległ poprawie – liczba silnych napadów epilepsji zmniejszyła się (jak się później okazało, do jednego na kilka miesięcy). Chirurg odnotował jednak, że operowany utracił pamięć.
Pamięć zatrzymana 25 sierpnia
Mimo początkowej nonszalancji, z czasem Scoville zaczął się niepokoić stanem swego pacjenta. Pewnego dnia zadzwonił z prośbą o konsultację do dr. Wildera Penfielda, pracującego w Montrealu i uważanego za jednego z najwybitniejszych neurochirurgów i specjalistów od leczenia epilepsji. Panfield wyraźnie był zły, gdy usłyszał, jak dużo tkanki mózgowej wyciął jego amerykański kolega. Jednocześnie bardzo zainteresował się objawami Henry’ego i opowiedział o nich swojej współpracowniczce, neuropsycholog Brendzie Milner. „Kiedy to usłyszałam, wzięłam pod pachę kilka testów i tego samego dnia wieczorem wyruszyłam nocnym pociągiem do Hartford” – wspominała po latach Milner.
Już pierwsze spotkanie z Henrym było dla niej ogromnym zaskoczeniem. Miała przed sobą młodego, sympatycznego człowieka, który normalnie widział, słyszał, czuł, mówił, żartował, reagował śmiechem lub irytacją. Jego IQ pozostało nienaruszone.
Niesamowite było to, że kompletnie zanikła u niego zdolność zapamiętywania. Henry przypominał sobie jedynie zdarzenia sprzed 25 sierpnia 1953 r. – tak jakby bieg wypadków zatrzymał się na zawsze tego dnia. Każda nowa informacja ulatywała z jego głowy już po kilkudziesięciu sekundach. Nie poznawał ludzi, których widział przed kilkoma minutami, zupełnie nie pamiętał, co przed chwilą robił i o czym mówił. Mógł czytać gazetę, odłożyć ją, a kilka minut później zacząć lekturę od nowa. Spojrzenie na datę wydania nic pomagało, ponieważ Henry nie miał pojęcia, która jest godzina, dzień, miesiąc, rok. Każdego ranka budził się i nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie potrafił odnaleźć drogi do łazienki ani z niej wrócić. Dopóki sobie coś powtarzał, mógł utrzymać informację w pamięci, ale wystarczyło, że coś odwróciło jego uwagę, i natychmiast wszystko ulatywało mu z głowy.
Brenda Milner przeczytała dokładnie opis operacji. Nie ulegało wątpliwości, że dzięki nieszczęśliwemu przypadkowi dokonano niezwykłego odkrycia. Okazało się, że hipokamp, o nieznanej dotąd funkcji, odgrywał kluczową rolę w zapamiętywaniu. To najwyraźniej dzięki niemu dochodziło do utrwalania śladów pamięciowych. Przypadek Henry’ego stał się punktem zwrotnym badań nad skomplikowaną strukturą ludzkiej pamięci.
Od momentu wizyty Brendy Milner rozpoczęła się, trwająca ponad pół wieku, „kariera naukowa” pacjenta H.M. Kanadyjskiej uczonej trudno było dojeżdżać z Montrealu do Hartford, więc opiekę nad Henrym powierzyła swojej studentce dr Suzanne Corkin, pracującej wówczas w Massachusetts Institute of Technology w Bostonie. Zajmowała się ona Henrym i poddawała go przeróżnym testom aż do jego śmierci w 2008 r. Na jednym z wykładów dla studentów stwierdziła, że H.M. to naukowa żyła złota.
Henry nie wie, kim jest
Pamięć Henry’ego nie poprawiała się, a wspomnienia sprzed 1953 r. coraz bardziej bladły. Jednocześnie okazało się, że w bardzo niewielkim stopniu jego pamięć długotrwała funkcjonowała nadal – zapewne dzięki temu, że Scoville nie usunął całkowicie hipokampów.
Henry zdawał sobie np. sprawę, że doszło do zamachu na prezydenta Johna Kennedy’ego, ale poproszony o podanie opisu tego zdarzenia, mówił, że zabójca trafił inną osobę. Przypomina to próbę zabicia Franklina Roosevelta, gdy śmiertelnie trafiony został burmistrz Chicago. Działo się to w 1933 r., co Henry mógł zapamiętać z dzieciństwa i łączył z zabójstwem Kennedy’ego. Często oglądał też serial „Magnum P.I.” i kojarzył, że jego tytuł to imię detektywa. Nigdy nie był jednak w stanie poznać dr Corkin. Pytany przez nią samą, kim ona jest, odpowiadał, że „chyba wygląda znajomo” i „pewnie jest koleżanką ze szkoły średniej”.
Pewnego dnia Corkin pokazała mu aktualne zdjęcie jego matki, wówczas już w bardzo podeszłym wieku, wraz z Henrym stojącym obok. Ją rozpoznał, ale siebie nie. Na pytanie, kto to jest, odpowiedział, że to musi być jej ojciec. Najprawdopodobniej nie był więc w stanie zapamiętać zmian własnego wyglądu – kojarzył swoją twarz wyłącznie z okresu młodości. Pokój w domu, w którym mieszkał w latach 70. wraz z opiekującą się nim matką, wyglądał jak pomieszczenie nastolatka z lat 40. Słysząc w radiu ostre rytmy rockandrollowe, był przekonany, że to swing.
Ale testy wykazały, że Henry potrafi nabyć pewne umiejętności. Jedną z nich było rysowanie linii pomiędzy krawędziami nałożonej na siebie mniejszej i większej gwiazdy. Robi się to patrząc w odbicie w lustrze, co mocno komplikuje zadanie. Jednak po kilku próbach każdy uczy się je wykonywać bez problemów. Również Henry przyswoił sobie tę umiejętność, choć rozwiązując po raz kolejny test, kompletnie nie pamiętał, że wykonywał go już wcześniej. Badania te dobitnie świadczyły, że istnieje coś takiego jak nieświadome nabywanie umiejętności, które następuje w inny sposób niż świadome zapamiętywanie zdarzeń, cech ludzi czy innych informacji.
Z kolei sny Henry’ego wydawały się świadczyć, że śpiąc utrwalamy to, co trafiło do naszej pamięci długotrwałej. Henry’ego budzono w środku nocy i pytano, co mu się śniło przed chwilą. Zawsze były to wyłącznie obrazy zdarzeń z czasów przed operacją.
Zaginiony w czasie
Suzanne Corkin broniła dostępu do Henry’ego osobom spoza świata naukowego. Jedynym dziennikarzem, któremu udało się spotkać ze słynnym pacjentem H.M., był Philip Hilts, publicysta naukowy „Washington Post” i „New York Timesa”. – Pierwszy raz usłyszałem o nim od znajomej: że jest taki człowiek, któremu na skutek operacji zniknęła pamięć i każdego ranka budząc się nie wie, który to dzień i rok. Od wielu lat ma tę samą pielęgniarkę, a ona codziennie musi mu mówić, kim jest, ponieważ zupełnie jej nie pamięta – wspomina Hilts.
Wkrótce udało mu się dostać na krótki wykład Suzanne Corkin o H.M., wygłoszony w Narodowych Instytutach Zdrowia pod Waszyngtonem. – Po wykładzie podszedłem do niej i zapytałem o Henry’ego. Ucięła rozmowę natychmiast. To tylko jeszcze bardziej rozbudziło moją ciekawość. Nie miałem zamiaru odpuszczać. Naukowcy często boją się dziennikarzy, bo są przekonani, że mają do czynienia z ignorantami fałszywie przedstawiającymi fakty. Postanowiłem więc pokazać dr Corkin, że jestem poważnym facetem. Przeczytałem wszystkie jej artykuły naukowe oraz to, co było dostępne na temat H.M. Kiedy na początku lat 90. dostałem stypendium w Bostonie, chodziłem na zajęcia Corkin na MIT. Zdobycie jej zaufania zajęło mi kilka lat, ale w końcu dopiąłem swego. Pewnego dnia powiedziała mi, że Henry będzie na MIT i mogę się z nim spotkać – opowiada Hilts.
Z tego pierwszego spotkania zapamiętał H.M. jako potężnie zbudowanego mężczyznę o sympatycznej twarzy, aczkolwiek speszonego i cały czas czujnie obserwującego otoczenie. Henry starał się non stop wyłapywać jakiekolwiek wskazówki pozwalające zorientować się, choćby pobieżnie, w sytuacji. Jego intelekt był nienaruszony, więc kombinował, jak tylko mógł – czy ci ludzie przyszli specjalnie do mnie, czy ich już znam, gdzie mogę się znajdować, co sugerują ich pytania?
Być może ten ciągły brak orientacji w czasie sprawiał, że Henry namiętnie rozwiązywał krzyżówki. Znając zasady, łatwo mógł się zorientować, gdzie przerwał wpisywanie wyrazów. – On dramatycznie pragnął jakiegoś zakotwiczenia w czasie. Dlatego pewnego razu zabrałem go do rodzinnego domu i szkoły. Był szczęśliwy, bo znalazł się w jedynym miejscu na Ziemi, w którym rozpoznawał przedmioty i miejsca – opowiada Hilts.
Problem z Henrym był też taki, że niemożliwe stawało się nawiązanie z nim bliższej więzi. Bo jak zaprzyjaźnić się z człowiekiem, który przy każdym kolejnym spotkaniu de facto widzi cię po raz pierwszy w życiu? Jego matka w przypływie szczerości mówiła, że opieka nad synem była strasznie ciężka, o wiele trudniejsza niż zajmowanie się małym dzieckiem, gdyż nawet ono ma jakieś poczucie czasu. Hiltsowi udało się odnaleźć jedyny zapisek o kimś, kogo można by chyba nazwać przyjacielem Henry’ego. Nazywał się Bucker, był kiedyś kucharzem wojskowym, a później dozorcą w Hartford Regional Center, gdzie przez jakiś czas po operacji pracował Henry (zajmował się testowaniem balonów). Ten bezpośredni i sympatyczny człowiek pomagał mu w pracy i mówił, że czuje się z nim związany.
Smutny finał naukowego eksperymentu
Po śmierci rodziców Henry został sam jak palec. Żył w domu opieki. Każdego ranka dziwił się na widok pielęgniarki. Troszczyła się o niego także dr Suzanne Corkin. Do jakiego stopnia Henry zdawał sobie sprawę ze swojego stanu i jak potrafił z tym żyć? Czasami wypowiadał zdania, które świadczyłyby o kiepskim nastroju: czuję, że radzę sobie gorzej niż zwykli ludzie; jestem niezadowolony z siebie i bezużyteczny; nie widzę żadnej nadziei. Nie można jednak powiedzieć, by kiedykolwiek wpadł w depresję. Bardzo rzadko zdarzało mu się okazywać agresję wobec otoczenia czy samego siebie. Zapewne złe nastroje błyskawicznie ulatywały z jego pamięci podobnie jak wszelkie inne informacje. A może ratowała go wrodzona pogodność i powtarzane jak mantra zdanie, że cieszy się, iż badania, w których uczestniczy, pomogą ludziom w podobnej sytuacji.
Nie sposób też uciec od pytania o odpowiedzialność lekarzy, a w szczególności Williama Scoville’a, za tragiczny los Henry’ego. Czy zabieg, który przeprowadzono, był rzeczywiście konieczny? Czy chirurg kompletnie nie zdawał sobie sprawy z potencjalnych konsekwencji? Philip Hilts, który napisał o H.M. książkę „Ghost’s Memory” (prawa do sfilmowania wykupiło Hollywood), nie zdążył porozmawiać ze Scoville’em i wysłuchać jego argumentów, gdyż chirurg zginął w wypadku w 1982 r., pędząc jednym ze swoich sportowych aut. – To był lekarz o mentalności kowboja. Jego kolega, drugi neurochirurg w szpitalu w Hartford, ostrzegał go przed zabiegiem, mówiąc, że jest ryzykowny i prawdopodobnie nic nie da. Nie powinno w ogóle do niego dojść – uważa Hilts.
Inni bronią Scoville’a, wskazując, że w latach 50. inaczej podchodzono do operacji mózgu. Wskazują też na fakt, że gdy chirurg zobaczył, co się stało z pamięcią Henry’ego, włożył wiele wysiłku, by zaprzestano tego rodzaju praktyk.
Henry zmarł 2 grudnia 2008 r. Naukowcy jeszcze przez całą noc po śmierci pacjenta skanowali, za pomocą aparatu MRI, jego mózg. Dr Corkin zdecydowała też, że zostanie on wyjęty z czaszki i zachowany w całości do dalszych badań. Medyczni celebryci nie mają szans na spokój nawet po śmierci.