Powiedzieć o suplementach, że są to preparaty, które tylko wzmacniają – to zdecydowanie za mało. Zgodnie z definicją zapisaną przed kilkoma laty w ustawie o bezpieczeństwie żywności i żywienia są to: „środki spożywcze, których celem jest uzupełnienie normalnej diety, będące skoncentrowanym źródłem witamin, składników mineralnych lub innych substancji wykazujących efekt odżywczy albo inny fizjologiczny”. Nie wiadomo, co ustawodawca miał na myśli, wprowadzając do definicji sformułowanie „inny efekt fizjologiczny”, ale brak precyzji fantastycznie wykorzystują wytwórcy odżywek, witamin, preparatów uspokajających, przeciwprzeziębieniowych, a nawet przeciwbólowych. To dziś najszybciej rozwijający się segment rynku farmaceutycznego – urósł w ciągu ostatniego roku o 22 proc. i mimo kryzysu będzie się rozwijał nadal.
– Starzenie się społeczeństwa, wzrost zainteresowania samoleczeniem, zdrowym stylem życia i młodym wyglądem napędzają sprzedaż produktów pochodzenia naturalnego i ziołowego, witamin oraz minerałów – wymienia Monika Stefańczyk, współautorka raportu „Rynek suplementów diety w Polsce 2009”. Wiosną rzucamy się na nowalijki, bo zgodnie z zaleceniami dietetyków można w nich znaleźć największe bogactwo potrzebnych witamin i mikroelementów, ale jesień i zima bezwzględnie należą do producentów suplementów. Bo w nich – cała tablica Mendelejewa, ukryta w kolorowych dropsach, syropach lub pastylkach. Sięga po nie w Polsce co piąta osoba.
Coraz częściej producenci, którzy jeszcze kilka lat temu rejestrowali swoje produkty jako leki, nadają im status suplementów. Rejestracja suplementów trwa krócej, bez potrzeby okazywania wielu dokumentów potwierdzających skuteczność, czego wymagają przepisy odnoszące się do tradycyjnych leków. Problem w tym, jak traktują te specyfiki pacjenci i konsumenci, do jakiego stopnia nasz wybór jest świadomy.
Zdrowie w pigułce
Na rynku suplementów wszelkie chwyty są dozwolone, ponieważ nie podlegają restrykcyjnemu prawu farmaceutycznemu – nie trzeba więc w razie wątpliwości odsyłać pacjenta do lekarza ani farmaceuty, a o rozpoczęciu sprzedaży wystarczy powiadomić głównego inspektora sanitarnego (GIS). Jak informuje rzecznik tej instytucji Jan Bondar, rocznie zgłaszanych jest około 4 tys. produktów. Kiedy urzędnicy mają wątpliwości, czy dany specyfik może być uznany za suplement – domagają się ekspertyzy Instytutu Żywności i Żywienia lub Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych. W resorcie zdrowia istnieje też specjalna komisja oceniająca przydatność i bezpieczeństwo tzw. preparatów z pogranicza, czyli suplementów diety o cechach leku. Jest nim na przykład kozłek lekarski (popularna waleriana). Komisja orzekła, że to zioło o właściwościach leczniczych i nie może wchodzić w skład suplementów, choć kontrowersji nie brakuje.
– Kiedy zaczynałem swoją pracę w Instytucie Żywności i Żywienia, waleriana była typowym składnikiem uspokajającym o działaniu leczniczym – przyznaje dr Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia. – Stanowisko Europejskiej Agencji ds. Leków z drugiej połowy 2006 r. mówi o niej w ten sam sposób. Ale mam ekspertyzę farmakologa, że waleriana w niskich dawkach może być stosowana jako suplement diety.
– Ja tego nie pojmuję – denerwuje się konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii prof. Marek Jarema. – Od kiedy to waleriana występuje w naszej diecie i powinniśmy ją uważać za środek spożywczy?
Zgodnie z prawem Unii Europejskiej to producent odpowiada za jakość i bezpieczeństwo środka spożywczego, który wprowadza do obrotu. Odpowiada także za treść informacji umieszczonych na jego opakowaniu oraz w reklamie. Czasami jednak trudno producenta znaleźć, bo na nasz rynek trafiają także suplementy przez Internet – i to z najodleglejszych zakątków świata. Ponieważ odbywa się to z naruszeniem prawa, gdyż poza kupującym o ich sprzedaży nie wie ani GIS, ani żaden inny urząd, mamy często do czynienia z preparatami nieskutecznymi lub nawet niebezpiecznymi. Lekarze i toksykolodzy alarmują zwłaszcza w sprawie mieszanek azjatyckich na odchudzanie, a także preparatów sugerujących działanie przeciwnowotworowe: są to specyfiki nieprzebadane, a zawarte w nich składniki występują w ilościach przekraczających zalecane normy!
Paliwo dla organizmu
Zasada ograniczonego zaufania, która powinna obowiązywać szczególnie na rynku farmaceutyków, wciąż nie może się przebić do naszej świadomości. Finezyjne techniki marketingowe okazują się dużo bardziej skuteczne od zdrowego rozsądku, choć sugerowanie leczniczych właściwości suplementów w ulotkach informacyjnych, na etykietach bądź w reklamie jest niezgodne z przepisami. Mimo to pożądana nieufność topnieje wobec wiary w pseudoantyrakowe minerały albo wspomniane specyfiki, dzięki którym można „w tydzień stracić bez diety kilkanaście kilogramów”.
Suplementy zdołały już uwikłać naukę w niejeden spór, nie tylko o wartości lecznicze (czy odżywcze?) kozłka lekarskiego. Wciąż nie ma zgody między uczonymi, czy mikroelementy i witaminy są tak bezcennym paliwem dla organizmu, jak sugerują to ich reklamy. W ostatnim czasie ukazało się niemal tyle samo wyników badań wskazujących na ich przydatność, co podważających tę rolę; zwłaszcza jeśli ktoś bez anemii lub innych niedoborów wywołanych rozstrojem zdrowia chce je przyjmować w postaci tabletek, a nie naturalnych produktów spożywczych, np. owoców czy warzyw. W sierpniu 2006 r. w naukowym czasopiśmie „Annals of Internal Medicine” ukazało się oświadczenie amerykańskich badaczy z Narodowego Instytutu Zdrowia w Bethesdzie, jednoznacznie kwestionujące leczniczy wpływ syntetycznych witamin A i E oraz beta-karotenu u osób zdrowych (jedyne korzyści, jakich doszukali się uczeni, przynosi suplementacja witaminy D i wapnia u kobiet po menopauzie oraz niektórych przeciwutleniaczy w zapobieganiu utracie wzroku).
No i czy niedobory witamin uzupełniać preparatami, co do których farmaceuci mają uzasadnione podejrzenia, że nie zostały w ogóle przebadane? – Mam zaufanie do suplementów znanych marek, które na rynku są już od dawna – mówi mgr farmacji Ewa Wietrak. – W nowościach panuje tak olbrzymi chaos, że większość aptekarzy nie może być pewna, co sprzedaje.
Bo co wynika dla farmaceutów i pacjentów z takich „informacji” na opakowaniach: czosnek niedźwiedzi, Himal Power – siła mężczyzny, Slim Mints, Gracja? Pozostaje wierzyć, że kupujący nie będą się przy zakupach sugerować samą reklamą ani ceną, lecz zdrowym rozsądkiem. ?
Przewodnik po witaminach
Czym są?
To substancje niezbędne do podtrzymania funkcji fizjologicznych organizmu. Ponieważ nasz organizm nie wytwarza witamin sam, muszą być one dostarczone z pokarmem – wówczas gdy obawiamy się ich niedoboru lub liczymy się ze zwiększonym zapotrzebowaniem organizmu.
Co jest ich podstawowym źródłem?
Nasza dieta! I można ją tak zaplanować, by było w niej wszystko, czego potrzebuje organizm. Ale czasem sama dieta nie wystarcza – wielu z nas pali papierosy i/lub żyje w zanieczyszczonym środowisku, a to sprzyja powstawaniu wolnych rodników, które uważane są za sprawców wielu chorób.
Skąd wiadomo, która witamina jest mi potrzebna?
Niedobór najłatwiej określić na podstawie objawów, a więc w dużym uproszczeniu: jeśli u dziecka nie zarasta ciemiączko i kości są miękkie – za mało jest witaminy D3, jeśli komuś krwawią dziąsła, pojawiają się wybroczyny i pękają drobne naczynia krwionośne – ma niedobór witaminy C, anemia oznacza brak żelaza i witamin z grupy B (patrz też ramka „Od A do PP”). Wtedy rzeczywiście trzeba sięgnąć po konkretną witaminę, ale w przypadku takiej monoterapii łatwo przekroczyć dopuszczalną dawkę, więc powinna odbywać się pod kontrolą lekarza.
Jakie są zagrożenia związane z nieuzasadnionym przyjmowaniem witamin?
Jest ich mnóstwo. Witaminy rozpuszczalne w tłuszczach (A, D, E, K) są groźne, bo kumulują się w tkance tłuszczowej i wątrobie. Na szczęście witamina K jest dość rzadka w żywności i preparatach witaminowych, a poza tym obecna w jelitach flora bakteryjna dość skutecznie nie dopuszcza do powstania jej nadmiaru. Witamina D3 może już jednak spowodować w nadmiarze nieodwracalne szkody: zwapnienie wątroby i nerek, wtórną krzywicę.
Przed nadmiernym spożyciem witaminy A warto szczególnie przestrzec młode kobiety, gdyż krzykliwy marketing promuje ją jako najdoskonalszy środek na piękną skórę, a jej nadmiar (dopuszczalna dawka dziennego spożycia wynosi maksimum 5 tys. jednostek) jest bardzo niekorzystny dla płodu. Po dermatologicznej lub okulistycznej kuracji witaminą A (wtedy dawki sięgają 15–30 tys. jednostek) kobieta powinna pół roku odczekać, by zajść w ciążę.
Co niszczy witaminy?
Możesz zjeść tonę warzyw i owoców, wykupić wszystkie witaminy z apteki – a twój trud pójdzie na marne, jeśli nie zadbasz o zdrowy styl życia. Oto, co niszczy witaminy i sole mineralne w organizmie:
1 Kofeina – 3 filiżanki kawy, 0,5 litra coca-coli lub pepsi, 1 litr herbaty likwidują 50 proc. witaminy B1.
2 Nikotyna – paczka papierosów blokuje wchłanianie 30 proc. witaminy C.
3 Stres – przyspiesza spalanie witaminy C.
4 Pot – tracimy z nim sód, magnez, potas, wapń.
5 Parzenie – straty witaminy C do 15–20 proc.
Czy przyjmowanie multiwitamin jest bezpieczniejsze niż pojedynczych witamin?
Jeśli nie ma szczególnych wskazań związanych z niedoborem pojedynczej witaminy, to przyjmując multiwitaminę trudniej przekroczyć dopuszczalne dawki. Zwłaszcza korzystne są preparaty będące połączeniem witamin i minerałów (np. z cynkiem, żelazem, miedzią), ponieważ wzajemnie się uzupełniają w układach enzymatycznych komórek i stymulują swoje działanie.
Jakie są reguły przyjmowania preparatów multiwitaminowych?
1 Zdecyduj się na jeden preparat i nie zmieniaj go co kilka dni.
2 Stosuj go przez 1–2 miesiące, po czym zrób przerwę na 4 tygodnie, by organizm mógł się oczyścić.
3 Nie przyjmuj preparatu na pusty żołądek, bo nie przyniesie to żadnego efektu.
4 Multiwitaminę łykaj podczas najobfitszego posiłku (zwykle jedną tabletkę dziennie), dzięki temu będzie mogła się dobrze wchłonąć.
5 Pamiętaj, że działanie preparatu witaminowego można zaobserwować dopiero po 2 miesiącach – witaminy to nie antybiotyk, po którym gorączka spada w ciągu dwu dni.