Burzę wywołała informacja o obchodach, która ukazała się na oficjalnym portalu Gdansk.pl. Wraz z władzami miasta Gdańska organizuje je Fundacja Pojednanie, działająca na rzecz dobrych relacji między narodami, w szczególności narodem polskim, niemieckim i żydowskim. Ważny jest też aspekt religijny. Zresztą sam prezes Pojednania Edward Ćwierz jest pastorem.
To jego wypowiedzi przełożone na medialny komunikat stały się przedmiotem krytyki. Emocje wywołała zapowiedź, że 1 września po tradycyjnych obchodach o 4:45 na Westerplatte odbędzie się „radosny pochód” od Teatru Szekspirowskiego pod Zieloną Bramę, gdzie zaplanowano „koncert, tańce i wspólne świętowanie”. Następnego dnia wpis został przeredagowany, ale oburzenie, zwłaszcza po stronie PiS i agend jego polityki historycznej, takich jak IPN, nie ma końca. Choć tłumaczyła się i prezydent Gdańska, i prezes Ćwierz. – Nie przyszło mi do głowy, że moje intencje mogą być źle zrozumiane – mówił i dogłębnie, detalicznie wyjaśniał zamierzenie swojej fundacji.
Czytaj też: PiS bierze Westerplatte specustawą
Duch pojednania
W tegorocznych gdańskich obchodach ma uczestniczyć spora grupa (ok. 200) Niemców, potomków nazistów, w postawie – jak to określa prezes Pojednania – „uniżenia i pokuty wobec Polaków”. Mają być też obecni goście z Izraela. 31 sierpnia odbędzie się konferencja o trudnej historii polsko-niemieckiej, o budowaniu relacji między narodami. A wieczorem – spotkanie z udziałem władz miasta i innych zaproszonych osób.
1 września o świcie goście pojawią się na Westerplatte. Nie będzie to pierwsze zdarzenie tego typu. Kilkanaście lat temu Westerplatte gościło ostatnich żyjących marynarzy z pancernika Schleswig-Holstein, którzy jednali się z ostatnimi żyjącymi obrońcami Westerplatte. Z tymi, którzy byli gotowi na taki gest. Bo nie dla wszystkich weteranów był on gestem oczywistym i łatwym. Ale tamte dylematy były podszyte bardziej psychologią, wojenną traumą niż polityką. I obrońcy Westerplatte mieli do nich pełne prawo.
Teraz 1 września po południu ma się odbyć „marsz życia” (z udziałem Polaków, Niemców i Żydów), wcześniej anonsowany fatalnie jako „radosny pochód”. – Gdybym przewidział, co się będzie działo, użyłbym określenia, że będziemy celebrować życie – tłumaczy pastor Ćwierz. – Chcemy uczcić ofiary tej strasznej wojny, ale jednocześnie, pojednani ze sobą, chcemy celebrować życie i dobrą przyszłość, a także fakt, że opadają mury wrogości.
Czytaj także: Minister Gliński odbija Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
Problem tańca
Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz zorganizowała konferencję prasową i zapewniła, że „marsz życia” nie ma mieć charakteru rozrywkowego. Prezes Ćwierz podkreśla, że chodzi o radość z pojednania. To ono, a nie rocznica wojny, będzie powodem do „świętowania”, które wywołało tyle emocji. Pastor Ćwierz tłumaczy, że „marsze życia” odbyły się już m.in. w Warszawie, Wrocławiu i Kielcach. W Kielcach z udziałem osób z Izraela najpierw uhonorowano ofiary pogromu, by chwilę później przejść do „celebracji życia”. I nie spotkało się to z negatywnym odbiorem. – Nie ukryjemy tego, że będzie radosna muzyka i żydowskie tańce, bo to się odnosi do kultury żydowskiej.
Ten taniec, niezależnie od jego przesłania, jako pomysł na 1 września w polskiej kulturze, która ma zupełnie inną tradycję upamiętniania tak tragicznych rocznic, wydaje się dość ryzykowny. Pasujący bardziej do 9 maja. Nawet jeśli Fundacja Pojednanie z powodzeniem organizowała już takie wydarzenia w innych miastach i okolicznościach.
Czytaj też: Jak premier Morawiecki z prezydent Dulkiewicz dialog prowadził
Gdańsk na cenzurowanym
Obecny klimat nie sprzyja takim moralno-religijno-kulturowym eksperymentom. Włodarze Gdańska powinni być tego świadomi. Powinni ważyć słowa i „ogarniać” wydarzenia, za które będą ponosić odpowiedzialność jako organizatorzy czy choćby współorganizatorzy.
Kacper Płażyński, szef klubu radnych PiS w radzie miasta, dopatrzył się w planie obchodów 1 września kolejnej prowokacji, „która jest skierowana na to, żeby Polaków dzielić, żeby wywoływać jakieś bardzo niedobre emocje”. Politycy tylko czekają na potknięcia rządzących tym miastem, zwłaszcza te, które można zinterpretować jako przejaw „gdańskiego separatyzmu”. Wyimaginowanego, ale użytecznego w politycznych rozgrywkach.
Gdańsk jest miastem o skomplikowanej historii. Miastem, gdzie w przededniu wybuchu II wojny światowej Polacy stanowili 10-proc. mniejszość. I którego obecni mieszkańcy w większości nie mają ani kompleksów, ani kłopotów z zaakceptowaniem splątanych korzeni, z uznaniem ich za część swojego dziedzictwa. Miewa z tym problem katolicko-narodowa prawica. Więc dorabia Gdańskowi gębę miejsca podejrzanego, może nie całkiem lojalnego, mającego „niemieckie ciągoty”. Notabene w taki właśnie sposób komunistyczne władze traktowały przez lata ludność kaszubską.
Można odnieść wrażenie, że narodową prawicę uwierają też gesty niemieckiego pokajania i towarzyszące im pojednanie. Środowisko to zdaje się traktować pojednanie jako wstęp do relatywizacji winy. A niewłaściwe słowa to dobry pretekst do awantury.
Czytaj też: 4 czerwca 30 lat później. Wywiad z Aleksandrą Dulkiewicz