W II turze o fotel prezydenta miasta zmierzą się rządzący Gdańskiem od 20 lat Paweł Adamowicz, przez wiele lat lider gdańskiej PO, a dziś bezpartyjny, oraz debiutujący w tych wyborach kandydat PiS młody prawnik Kacper Płażyński, syn współzałożyciela PO.
Czytaj także: PiS wygrywa sejmiki, opozycja Warszawę
Wielki przegrany
Wypadł z gry Jarosław Wałęsa desygnowany przez PO i Nowoczesną. Sondaż exit poll dla trzech głównych telewizji daje Adamowiczowi 36,7 proc. głosów, Płażyńskiemu 32,3 proc, Wałęsie tylko 25,3. W sztabie Wałęsy dane te wywołały konsternację. Wyraźnie nikt się nie spodziewał takiego finału. Jakby nie było, chodzi o matecznik PO. Więc to porażka wizerunkowa.
Kandydaci długo szli łeb w łeb. Pomysły na miasto też mieli podobne (komunikacja publiczna, żłobki i przedszkola, ochrona przeciwpowodziowa, zieleń). Ale w dwóch ostatnich sondażach publikowanych przed ciszą wyborczą na czoło wysunął się Adamowicz. A jeden dawał mu nad Wałęsą przewagę 11 punktów procentowych.
Czytaj także: Pyrrusowe zwycięstwo PiS, opozycja utrzymuje metropolie
Dwa antypisy
Dla Płażyńskiego wejście do drugiej tury to niemały sukces. To także sukces Janusza Śniadka, który rozdaje karty w pomorskim PiS i wymyślił tego kandydata. Jest on beneficjentem bratobójczej walki kandydatów z obozu antypisowskiego. Doszło do niej w związku z problemami obecnego prezydenta dotyczącymi oświadczeń majątkowych. Nie wiadomo było, jak zareagują na nie wyborcy. PO nie zdecydowała się zaryzykować, a Adamowicz nie zrezygnował z kandydowania. I tu tkwi sedno sprawy. Choć to wybory samorządowe, to zważywszy na ich mocno polityczny tym razem charakter, przeciwnicy PiS mogli mieć dylemat, na kogo postawić. Adamowicz zaś z racji podejmowanych działań ma zdecydowanie wyrazistsze antypisowkie oblicze niż trzymający się z dala od spraw bieżących europoseł Wałęsa. Choć do końca trudno jednoznacznie powiedzieć, czy wyborcy głosowali na Adamowicza jako na anty-PiS, czy jako na sprawdzonego gospodarza miasta, choć z kłopotami sądowymi.
Czytaj także: Raz na cztery lata wszystkie drogi prowadzą do Gdańska
Anatomia porażki
Jarosław Wałęsa na gorąco swoją porażkę tłumaczył brakiem agresji w jego kampanii, tym, że skupiał się na sprawach merytorycznych. Ale to był nie tyle brak agresji, ile energii, determinacji, woli zwycięstwa. W efekcie Wałęsa z tej wiodącej trójki najsłabiej się przebijał do ludzi. Może taka jego uroda. A może liczył, iż szyld Koalicji Obywatelskiej i nazwisko zrobią swoje. Nie spisali się także lokalni działacze PO, słabo obecni w otoczeniu kandydata. Na co dzień, poza wyborczymi konwentyklami na potrzeby mediów, sprawiał on wrażenie dość osamotnionego, zdanego głównie na swoich europarlamentarnych asystentów. Natomiast Adamowicz kipiał energią. A Płażyński szybko się uczył.
Czytaj także: I Kaczyński, i Schetyna mają o czym myśleć po wyborach
Widmo komisarza
Pytanie: co zrobi Koalicja Obywatelska w tej nowej, niedobrej dla siebie sytuacji? Czy poprze Adamowicza? Wałęsa w wyborczy wieczór przestrzegał, że na II turze może się tu nie skończyć. Że jest ryzyko – jak to określi – III tury w postaci wprowadzenia do Gdańska pisowskiego komisarza wyborczego, gdy Adamowicz wygra, ale zostanie skazany. Czyli wariant, którym PiS przed wyborami straszył Hannę Zdanowską. Jednak mleko już się rozlało. I teraz chyba nie pora na tego typu dywagacje.
Choć do niedawna różne sondaże wskazywały, że w II turze Płażyński przegrywa zarówno w starciu z Wałęsą, jak i Adamowiczem, to teraz należałoby o tych sondażach zapomnieć. Bo mogą uśpić. Część wyborców Wałęsy może nie zechcieć przenieść głosu na Adamowicza. Może zostać w domach. Albo nawet zagłosować na jego rywala, bo młody i nie kojarzy się z twardym jądrem PiS. Ot, taki gdański Andrzej Duda.