Konferencja prasowa komitetu wyborczego My Toruń. Hasło: „100 dni Kowalskiej” – Sylwia Kowalska walcząca o prezydenturę opowiada, co w pierwszej kolejności zrobi ze swoją ekipą po wygranych wyborach. Wspomaga ją trzech mężczyzn – liderów list do Rady Miasta. Ma być więc bezpłatna komunikacja dla dzieci i młodzieży oraz ma nie być wielkiej inwestycji drogowej przecinającej miasto wielopasmową ulicą za 600 mln zł, wystarczy łącznik za 10 mln spinający istniejące arterie. Do tego Toruńskie Centrum Kontaktu (inspirowane rozwiązaniem warszawskim), dostępny dla wszystkich rejestr umów zawieranych przez miasto i sprzątanie w spółkach miejskich, czyli odpartyjnienie ich rad nadzorczych.
Sylwia Kowalska jest weteranką ruchów miejskich – w 2014 r. startowała w wyborach razem z Joanną Scheuring-Wielgus i komitetem Czas Mieszkańców. Udało się wówczas wywalczyć cztery miejsca w Radzie Miasta, a Scheuring-Wielgus uzyskała poparcie 17,3 proc. wyborców w staraniach o fotel prezydencki. Zbyt mało, by zagrozić popularnemu w Toruniu prezydentowi Michałowi Zalewskiemu, wystarczająco jednak dużo, by potwierdzić polityczne kompetencje aktywistki, która rok później z powodzeniem wystartowała w wyborach do Sejmu z list Nowoczesnej.
Czy My Toruń poprawi wynik Czasu Mieszkańców? – Chcemy odebrać miasto samochodom i oddać mieszkańcom, chcemy skończyć z polityką wielkich inwestycji, które tylko powiększają i tak już gigantyczne zadłużenie, a nie poprawiają potencjału rozwojowego miasta. Jakość życia zależy od rozwiązania wielu konkretnych, lecz mało spektakularnych problemów – przekonuje Kowalska. I dodaje: – Cieszy nas, że do naszego ruchu dołączyły liczne środowiska społeczne i biznesowe.
Czy to wystarczy, by przekonać wyborców? Badania CBOS pokazują, że niemal wszyscy – ponad 90 proc. Polaków – są zadowoleni z życia w swoich miejscowościach i z uznaniem dostrzegają zachodzące w nich zmiany: rozwój infrastruktury, poprawę estetyki, coraz lepszą ofertę kulturalną. Jak w takiej sytuacji przekonywać do zmiany lokalnych władz?
– Kiedy zapytamy dziecko, czy woli marchewkę czy czekoladę, wybierze czekoladę. Oczywiście nie chodzi o to, żeby mieszkańców miast traktować jak dzieci, ale żeby przedstawiać im rzeczywistą alternatywę. Tak, każdy ma prawo mieć samochód, ale nieustanne inwestowanie w infrastrukturę drogową nie rozwiąże problemu coraz większego ruchu, a więc także korków i zanieczyszczenia powietrza, rozwiązaniem jest transport publiczny – przekonuje Marta Bejnar-Bejnarowicz z Gorzowa.
Gorzów zasłynął w 2014 r., kiedy już w pierwszej turze prezydentem miasta został Jacek Wójcicki reprezentujący ruch Ludzie dla Miasta. Do tego doszło 7 mandatów w 25-osobowej Radzie Miasta. – Postawiliśmy na Wójcickiego, bo mówił naszym językiem i wydawało się, że reprezentuje wartości ruchów miejskich – mówi Bejnar-Bejnarowicz. W Gorzowie zebrał się nawet w 2015 r. Kongres Ruchów Miejskich, ale już wtedy było widać, że drogi prezydenta i miejskich aktywistów zaczynają się rozchodzić. Dziś Marta Bejnar-Bejnarowicz jako liderka komitetu Kocham Gorzów konkuruje z Wójcickim w walce o prezydenturę.
Jak jednak skutecznie konkurować, skoro język ruchów miejskich przeniknął do głównego nurtu polityki nie tylko miejskiej? O zrównoważonym rozwoju, o jakości życia i środowiska, o czystości powietrza, konieczności inwestowania w transport i usługi publiczne, o partycypacji społecznej mówią dziś i Jacek Majchrowski w Krakowie, i Jacek Karnowski w Sopocie, i Paweł Adamowicz w Gdańsku.
– Owszem, język upowszechnił się, gorzej z praktykami – zauważa Bejnar-Bejnarowicz. Inaczej mówiąc, za słowami nie idą czyny. Jak w takim razie pokazać, że to właśnie kandydatom ruchów warto powierzyć władzę w Gorzowie, Zielonej Górze, Toruniu lub Ostródzie? Odpowiadają oni, że ich legitymacją jest konkretny dorobek: to przecież dzięki aktywistom sprawa smogu i zanieczyszczenia powietrza stała się kwestią polityczną najpierw w Krakowie, by dziś być kwestią numer jeden w całym kraju. To dzięki aktywistom rower stał się pełnoprawnym środkiem miejskiej komunikacji. A kto nagłośnił sprawę reprywatyzacji w Warszawie? Kto wypromował ideę budżetu obywatelskiego?
– To wszystko prawda, ale do tego, żeby naprawdę zmieniać rzeczywistość, potrzebna jest władza, a tej nie zdobędziecie, zajmując się harcerstwem i uważając, że można robić politykę bez polityki – mówił Robert Biedroń podczas spotkania z przedstawicielami ruchów miejskich w słupskim ratuszu pod koniec września br. – Najbardziej nawet pragmatyczna i techniczna sprawa w mieście ma polityczny kontekst, wystarczy przyjść na posiedzenie Rady Miasta. Miasto jest kwintesencją polityki i polityczności.
Biedroń zdobył władzę w Słupsku w 2014 r., realizując swój autorski projekt polityczny, którego dalszą emanacją stał się ruch burmistrzów i prezydentów „miast progresywnych”. Wspomniany gorzowski Kongres udzielił jednak nowemu prezydentowi Słupska rekomendacji.
– Oczywiście, że miasto jest polityczne – mówi Hanna Gill-Piątek, także weteranka miejskiego aktywizmu, kandydująca do Rady Miejskiej w Łodzi z Koalicji TAK! – Jestem jednak przekonana, że polityka miejska polega na sporze między dwiema partiami: partią jakości życia i partią gigantomanii.
Zgodnie z tak zdefiniowanym sporem Gill-Piątek krytykuje dziś władze Łodzi, choć jeszcze nie tak dawno pracowała w urzędzie miasta, firmując politykę Hanny Zdanowskiej. I podkreśla, że niezależnie od wyborczego wyniku tegoroczną mobilizację ruchów miejskich uznać można za sukces, bo, jak pokazuje przykład Łodzi, znacznie rozszerzyły swoje społeczne zaplecze. Bo miasto zmieniają aktywni mieszkańcy z dobrymi urzędnikami, tylko dzięki takiej współpracy możliwe było powstanie np. łódzkich woonerfów, czyli fragmentów ulic z uspokojonym ruchem samochodowym, tak by można było na nich zainstalować ławki, restauracyjne ogródki i zieleń. To, co kilka lat temu wydawało się niemożliwe do wykonania, dziś jest jednym ze znaków firmowych miasta.
Lech Mergler, prezes zarządu Kongresu Ruchów Miejskich i uczestnik poznańskiej Społecznej Koalicji Prawo do Miasta, zauważa, że w Poznaniu, podobnie jak w Łodzi i Toruniu, wzrosło zainteresowanie społeczników realną miejską polityką, co widać na listach kandydatów. Poznańska sytuacja jest jednak specyficzna, Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania, nie ukrywa, że wywodzi się z ruchów miejskich i w 2010 r. startował w wyborach jako przedstawiciel ruchu My-Poznaniacy. Ale władzę zdobył dopiero w 2014 r. jako kandydat Platformy Obywatelskiej popierany przez ruchy, a w 2015 r., podobnie jak Robert Biedroń, otrzymał oficjalną rekomendację Kongresu Ruchów Miejskich.
Dziś ubiega się o reelekcję jako kandydat Koalicji Obywatelskiej, a swoim przyjaciołom aktywistom zarzuca „indiańskość”, czyli zamiłowanie do niekończących się dyskusji przed podjęciem najprostszych nawet decyzji. Poznańscy aktywiści zarzut uznali za komplement, przekonując, że właśnie na jak najszerszej dyskusji z mieszkańcami ma polegać nowoczesna miejska polityka. I podjęli decyzję, że wystawią własną kandydatkę na stanowisko prezydenta (jest nią Dorota Bonk-Hammermeister) i powalczą o mandaty w Radzie Miasta.
Niezwykłe zaangażowanie kobiet w wybory to kolejna cecha wyróżniająca tegoroczną mobilizację ruchów miejskich. To właśnie one są liderkami lokalnych komitetów i kandydatkami na stanowisko prezydenta w Poznaniu, Gorzowie, Zielonej Górze, Łodzi, Białymstoku, Gdańsku, Warszawie, Toruniu, Lublinie i Sopocie. Na tym nie koniec, bo choć bez oficjalnej rekomendacji KRM, jednak w zgodzie z duchem ruchów startują Joanna Wowrzeczka w Cieszynie czy Kinga Wiśniewska w Ostródzie.
Wowrzeczka, artystka i akademiczka, od wielu lat kieruje cieszyńską świetlicą „Krytyki Politycznej”, z której uczyniła jeden z najważniejszych punktów na społecznej mapie miasta. W końcu postanowiła powalczyć o lepszy Cieszyn metodami politycznymi. Tak powstał komitet wyborczy Siła, a Joanna Wowrzeczka została kandydatką na burmistrzynię. Nazwa komitetu jest nie tylko podstawą hasła wyborczego „Cieszyn – mój dom, nasza siła”, ale także jako akronim kryje programowe priorytety: solidarność, innowacyjność, łatwość życia i atrakcyjność turystyczną.
Mapę nowych i odnowionych form aktywności należałoby powiększyć o czysto kobiece lokalne inicjatywy wyborcze, organizujące się w spontaniczne struktury, jak „Stół: Kobiety idą do wyborów!” (POLITYKA 20). Wszystkie te inicjatywy, niezależnie od tego, czy mają szyld Kongresu Ruchów Miejskich, czy same jako ruchy miejskie się identyfikują, czy też na takie identyfikacje nie zwracają uwagi, łączy wspólny mianownik: coraz więcej społeczników i aktywistów odkrywa, że formuła zaangażowania w ramach tzw. trzeciego sektora przestaje wystarczać. Kinga Wiśniewska, kandydująca na stanowisko burmistrza Ostródy: – Po sześciu latach działalności na rzecz miasta w stowarzyszeniu RzeczJasna zobaczyliśmy, że cały czas odbijamy się od ściany, i zrozumieliśmy, że jeśli chcemy uzyskać rzeczywisty wpływ, musimy stanąć do wyborów.
Aktywiści i aktywistki zrozumieli wagę polityki i nawet, jeśli jest ona „harcerska” i „indiańska”, to jednak tworzy nową jakość w polskiej przestrzeni publicznej. W podobny sposób rodził się municypalizm w Hiszpanii, którego ikoną stała się Ada Colau, burmistrzyni Barcelony. Wraz z nową energią i nowymi formami zaangażowania pojawiły się liczne innowacje w polityce miejskiej, przywracające wiarę w sens demokracji. Bo choć to banał, to często o nim zapominamy – nie ma demokracji bez demokratów, czyli zaangażowanych w sprawy swoich społeczności mieszkańców.