Moje miasto

Rzeszów: Aureola Ferenca. Czy ktoś go pokona?

Wojciech Buczak i Tadeusz Ferenc, główni kandydaci w wyborach na prezydenta Rzeszowa Wojciech Buczak i Tadeusz Ferenc, główni kandydaci w wyborach na prezydenta Rzeszowa KŻ/FB / Polityka
Na czym polega fenomen urzędującego od 16 lat prezydenta Tadeusza Ferenca?

Kontynuujemy nasz cykl najważniejszych pojedynków w największych polskich miastach. Dziś przedwyborczy krajobraz Rzeszowa.

Tadeusz Ferenc, wygrywając w 2002 r. wybory na prezydenta Rzeszowa, otarł się prawie o mistrzostwo świata, zdobył ponad 70 proc. głosów. Co prawda sytuację miał ułatwioną: rywalem lewicowego Ferenca był prawicowy Andrzej Szlachta, walczący o reelekcję. Ale gorszego prezydenta niż Szlachta trudno już było sobie wyobrazić. Ferenc miał za sobą przeszłość PZPR-owską, ale mało kogo to wówczas obeszło, tak mieli dosyć poprzednika.

W kolejnych wyborach, gdy walczył o reelekcję, zdobył aż 77 proc. poparcia.

Czytaj także: Zapowiadają się dziwne wybory. Pełne wzajemnej podejrzliwości

Kandydat Ferenc

Zawodowe życie miał bogate. Jest ekonomistą, ale jego pierwszą pracą w 1956 r. było stanowisko robotnika w rzeszowskiej WSK, a ostatnią, przed objęciem ratusza, funkcja prezesa dużej spółdzielni mieszkaniowej. Trochę się z tego podśmiewano, że miasto, nawet wielkości Rzeszowa, to jednak nie spółdzielnia i zarządzanie nim wymaga wiedzy, talentu oraz nowego stylu myślenia. Ferenc natomiast miał w sobie coś z urzędnika wyjętego z minionej epoki, zwłaszcza jego sposób wysławiania się był nader urzędniczy. Pozbywał się starego sznytu skutecznie z każdym rokiem sprawowania władzy.

Dziś ma 78 lat, głowę pełną pomysłów i na prezydenta Rzeszowa startuje po raz kolejny. W mieście mówi się, że tylko on może dać odpór kandydatowi PiS Wojciechowi Buczakowi i udowodnić światu, że Rzeszów, stolica Podkarpacia, nie spisiał doszczętnie, mimo wojewody z PiS, marszałka z PiS i Sejmiku, gdzie też PiS ma większość. Jedyne takie województwo w Polsce.

Co mówią sondaże

Ferencowi może nie pójdzie tak gładko jak przed laty, ale większość sondaży daje mu zwycięstwo w pierwszej turze i to z wynikiem ponad 73 proc. Kilka badań pokazuje nieco inaczej, ale fachowcy mówią, że to byłoby zaskoczenie. Że jeśli nie w pierwszej, to w drugiej turze zwycięży Ferenc, nawet jeśli jego kontrkandydat wykazuje sporo aktywności, a Jarosław Kaczyński namaścił go na prezydenta i postawił na froncie walki z „ferensizmem”.

Ferenc zmienił sposób sprawowania urzędu i władzy

Ferenc jednak punktuje celnie: podczas debaty kandydatów na prezydenta zorganizowanej w Rzeszowie przez redakcję „Gazety” zapytał na przykład kontrkandydata, ile interpelacji w sprawie Rzeszowa wniósł jako poseł na Sejm VIII kadencji. Zero, okazało się. Tymczasem on co tydzień jest w Warszawie, albo w ministerstwach, albo w Sejmie, jeśli coś go zaciekawi i walczy o każdy swój pomysł, nie tylko o pieniądze. Żaden rząd mu nie straszny, nawet rząd PiS. PiS mnie napędza, mówi nawet. Prezes Kaczyński mówi wprawdzie, że odmalowany Rzeszów to za mało, ale mieszkańcy cenią Ferenca za całokształt.

Ferenc zmienił sposób sprawowania urzędu i władzy. Nie nadymał się, nie zadzierał nosa, wciąż powtarzał, że jego i miejskich urzędników zadaniem jest służyć mieszkańcom i robić wszystko, żeby w mieście żyło się wygodnie. I miło. Rzeszów, choć urodą nie powalał na kolana, stał się za Ferenca miastem, które zadziwia przyjezdnych, nawet takich grymaśników jak Marcin Meller, redaktor.

Mała rzecz: kubły i kosze na śmieci ozdobiono kwiatowym wzorem, narcyzów, konwalii, niezapominajek, co podniosło estetykę ulic w sposób wyraźny. Kwiaty to jest zresztą oczko w głowie prezydenta, zatrudnił w ratuszu osobę, która ma czuwać nad ich rozmaitością i dopasowaniem do pór roku. Wjeżdża się do miasta, a tu kwiaty na każdym kroku i co sezon inne. A świąteczne dekoracje mogą się równać z niejedną stolicą, bez przesady.

Ferenc miał pomysł na miasto od początku urzędowania, chciał, żeby było olśniewające, nowoczesne. Ta nowoczesność to jak mania prześladowcza, żeby nie powiedzieć choroba. W mieście powstały dwie ogromne galerie handlowe, szkło i metal, za wielkie jak na to miejsce, nie ma tu takiej siły nabywczej, wliczając nawet okolicę i zagranicę aż po Lwów. Ale może akuratne na jutro, może. Na razie wszystko się kręci, a parkingi w galeriach zapełnione, zwłaszcza w weekendy. Bo Rzeszów wciąż się rozrasta, Ferenc przyłączył sąsiednie gminy, mimo początkowych protestów mieszkańców. Jak sam mówił podczas wspomnianej debaty, powiększył powierzchnię miasta o 66 km kw. I nie zamierza spocząć na laurach.

Nocna jazda

Słynie z tego, o czym zresztą uwielbia mówić, że nocą wsiada do auta, często w towarzystwie żony, jeździ po mieście i patrzy, gdzie krzywo stoi znak drogowy, gdzie dziura w jezdni, gdzie coś nie tak wygląda. Złośliwi mówią wprawdzie, że chyba jeździ wciąż tą samą trasą, bo wiele chodników nadal jest krzywych, a inne zmieniano już trzy razy. Kierowcy natomiast chwalą system ustawienia świateł drogowych, co pomaga rozładować korki: kiedyś w Rzeszowie jeździło się płynnie, ale to już historia. Jeśli chodzi o zatłoczenie ulic, to doprawdy Ferenc może odnotować sukces, miasto przypomina światowe metropolie. W końcu metropolia śniła się po nocach...

W programie wyborczym, jaki zaprezentował na przyszłą kadencję, mówi o uwolnieniu centrum od aut, wyłączeniu z ruchu kolejnych ulic i budowie południowej obwodnicy, bez której miasto się udusi. „Byłem właśnie w Rotterdamie odnośnie autobusów autonomicznych, bez kierowców. Chcę budować w Rzeszowie monorail, jaki widziałem w Sydney. To kolejka, która jedzie po jednym torze sześć metrów nad ziemią. W tej sprawie byli już u mnie Chińczycy, rozmawiałem z Francuzami, Włochami. W Szwajcarii byłem w zakładach, które takie kolejki produkują” – mówił w wywiadzie dla Natemat. Jest obawa, że zechce to zamierzenie zrealizować, bo kiedy się na coś uprze, to nie ma rady. Jak z mostem w kształcie harfy, którego pomysł podpatrzył w Izraelu: wrócił, zmienił projekt i most stoi. Jak z okrągłym przejściem dla pieszych nad jezdnią, którego pomysł przywiózł z Singapuru. Wybudował. Mówią o nim żartem w mieście: aureola Ferenca. Jednym się podoba, inni uważają, że to kretynizm, Rzeszów nie Singapur, kiedy popada śnieg, aureola zamienia się w ślizgawkę.

Kandydat Wojciech Buczak

Kontrkandydat – Wojciech Buczak – nie jest nadmiernie oryginalny, wizję ma ma podobną, mniej aut w centrum miasta. Chce budować wielopiętrowe parkingi, które mają wyglądać nowocześnie i upiększać Rzeszów. Chce też wprowadzić darmowe przejazdy komunikacją miejską, na razie dla młodzieży. I stawia na geotermię, choć podobno nie opłaca się, bo za droga. Ferencowi zarzuca, że nie wybudował aquaparku.

Buczak też zaczynał zawodową karierę na WSK, ale jako inżynier. Rocznik 1955. Był przewodniczącym Regionu Solidarności, szefem Sejmiku, wicemarszałkiem, a teraz jest posłem. Różnica polega na tym, że zawsze był zależny od partii. A Ferenc nie jest, może pochwalić rząd, ten czy tamten, albo skrytykować. Buczak nie może pochwalić poprzedniego, mowy nie ma, a obecnego nie może skrytykować. Przynależność partyjna jest niczym postronek. Ferenc takich problemów nie ma. Przed żadnym partyjnym liderem nie musi się kajać, jego komitet nazywa się Rozwój Rzeszowa.

Klimatyzowane przystanki

Tyle że Ferenc jest już o krok do przodu, zakupił autobusy elektryczne i napędzane gazem, 77 sztuk, oraz rowery elektryczne. Na przystankach (nie na wszystkich wprawdzie) zainstalowane jest ogrzewanie lub klimatyzacja, zależnie od pory roku. A osoby niedowidzące wyposażono w piloty, dzięki którym wiedzą, jaki autobus nadjeżdża i za ile minut. Wystarczy nacisnąć przycisk. Nazywa się to mówiące przystanki. Ferenc był w Dubaju, widział klimatyzowane przystanki i stwierdził, że w Rzeszowie też może tak być. W ilu miastach w Polsce są klimatyzowane przystanki? Aż się nie chce wsiadać do prywatnego auta, nagrzanego latem i zimnego zimą.

Ale nie tylko o wyliczankę chodzi. Ambicją Ferenca jest też przyciągnięcie kolejnych inwestorów. Niech tu budują swoje fabryki.

Dlaczego tutaj? Bo miejsce świetne. Bo Rzeszów jest stolicą polskiego przemysłu lotniczego, Doliny Lotniczej, a ten przemysł to 2 mld dol. rocznej sprzedaży eksportowej. Żeby przemysł lotniczy – swoisty wyróżnik Rzeszowa i Podkarpacia – mógł się dobrze rozwijać, przyszło zadbać, by wszystkie elementy niezbędne dla nowoczesnej branży były na miejscu. Po pierwsze, edukacja: przemysłu wysokich technologii, jak lotnictwo, nie da się bez niej popchnąć do przodu. Bez wsparcia Ferenca nie udałoby się tego osiągnąć.

Po chińsku od dziecka

Kolejny etap: szkolnictwo zawodowe. Trzeba było je zbudować. Bo przemysł lotniczy nie zatrudnia ludzi po zawodówkach: w WSK Rzeszów z takim wykształceniem nie zatrudniono nikogo od dziesięciu lat! Minimum to matura.

Podstawą piramidy są jednak dzieci: żeby zakochały się w lotnictwie, powołano Politechnikę dla Dzieciaków. Uczą się, dlaczego lata samolot. Fundacja Edukacyjna Doliny Lotniczej ma dbać o rozwój edukacji najmłodszych. W Parku Technologicznym, obok lotniska w Jasionce, powstanie interaktywne Centrum Nauki Łukasiewicz, na wzór warszawskiego centrum Kopernik. Z Chin przywiózł Ferenc nauczycielkę chińskiego, zaczęła nauczać przedszkolaki.

Fabryki przynoszą zyski, płacą podatki w mieście. To przemysł lotniczy stał się zaczynem lokalnej klasy średniej. To oni kupują w galeriach handlowych, ożywili restauracje. Inżynierowie, którzy co chwilę jeżdżą do Stanów na szkolenia i przezwoicie zarabiają, nie wyjeżdżają do Londynu pracować na zmywaku.

W Rzeszowie bezrobocie to zaledwie 5 proc. Obowiązkiem gospodarza jest tworzenie miejsc pracy. Nie tylko przy kasach w supermarkecie, w butikach, w kolejnej galerii, uważa Ferenc.

To są fakty, a kontrkandydat mówi o zamierzeniach. Że Rzeszów potrzebuje zmiany, że musi się rozwijać, że studenci muszą mieć łatwiejszy dostęp do kultury, bo dziś oferta jest zbyt skromna, młodzież będzie wybierać inne miasta. Chciałby uczynić Rzeszów stolicą bluesa.

Jeśli chodzi o studentów, to Ferenc chwali się, że za jego prezydentury ich liczba wzrosła do 60 tys. i Rzeszów jest liderem europejskich miast, a może i światowych. Nigdzie nie ma tylu studentów na metr kwadratowy. Trudno przebić jego rekord. „Bo ja prowadzę zdecydowaną politykę – rozbudowa, infrastruktura, edukacja, mieszkania, bezwzględnie miejsca pracy i bezwzględnie rozwój uczelni” – mówił w jednym z wywiadów. W żadnym wypadku nie chciałby, żeby następca zaprzepaścił cokolwiek z tego.

Nie sposób go przelicytować

Buczakowi trudno krytykować Ferenca, bo właściwie nie ma się do czego przyczepić. Powstaje 4 tys. nowych mieszkań, Dolina Lotnicza kwitnie, miasto naprawdę się zmieniło, przynajmniej z wyglądu. Nie da się na negacji zbudować konkurencyjnego programu. A żeby wymyślić coś nowego, to trzeba by wkroczyć w sferę fantazji. Bo Ferenc pozostawił niewiele przestrzeni. Można próbować coś dorzucić, że może nie 24 wieżowce, ale 50 lub 150. Tylko czy Rzeszów potrzebuje tylu wieżowców? Powiedzieć, że od rozwoju lepszy jest marazm? Że lepiej nie budować mostów, nie walczyć o inwestorów, nie zmieniać, nie dbać o czyste powietrze, machnąć ręką na studentów, czekać, aż rząd przyjdzie z wyciągniętą ręką. Na tym polega fenomen Ferenca: nie sposób go przelicytować.

Czytaj także: Sopot, Warszawa i Rzeszów najbardziej obywatelskie

Zobacz także pojedynki przedwyborcze naszym okiem w innych miastach: Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, Poznaniu,Radomiu oraz z Szczecinie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama