Tekst z dodatku specjalnego POLITYKI „Twoje miasto, Twój wybór”
Konin jest typowym miastem średnim. W najlepszym czasie żyło w nim 80 tys. ludzi, dziś 76,5 tys. Konsekwentnie malejąca wielkość populacji nie byłaby może problemem, gdyby nie jeszcze szybciej zmieniająca się proporcja między osobami aktywnymi zawodowo a tymi na ich utrzymaniu. Jak informuje GUS, w 2010 r. w Polsce na 100 zatrudnionych przypadało średnio 27 osób w wieku poprodukcyjnym. W 2016 r. udział ten wzrósł do 39. A to dopiero początek demograficznej zapaści.
– Z moich wyliczeń wynika, że w 2050 r. w Polsce będzie brakować ok. 3 mln pracowników, choć w najgorszym scenariuszu deficyt może przekroczyć nawet 6 mln – mówi prof. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN. Ludzie fascynują się futurystycznymi fantazjami o automatach, które pozbawią ich pracy, ale nie dostrzegają, że w Polsce prędzej zabraknie ludzi do obsługi automatów. Szczególnie w 255 miastach, takich jak Ostrołęka, Bytom czy Tarnów.
Prof. Śleszyński w statystykach ludnościowych widzi zapowiedź wielkiego problemu: kryzysu miast średnich. – Małe miasteczko łatwiej sobie poradzi, nawet jeśli z 6 tys. zmniejszy się do 3 tys. – przekonuje. – Gorzej z kilkudziesięciotysięcznym miastem powiatowym, które obsługuje nie tylko swoich mieszkańców, ale także pełni ważne funkcje dla otoczenia. Wymaga bardziej złożonej, kosztownej infrastruktury. A gdy zmniejsza się liczba ludności, zwłaszcza w wieku produkcyjnym, maleją wpływy z podatków – głównego źródła dochodów własnych.
Bardzo plastycznie problem wyjaśnia Beata Klimek, prezydentka Ostrowa Wielkopolskiego, liczącego dziś 70 tys. mieszkańców. – Dużo kosztują nas przedszkola, centra kultury, biblioteki, muzea, kosztuje nas edukacja. Nie mamy w tej chwili problemu bezrobocia, ale jak w całej Polsce coraz większym wyzwaniem jest starzenie się mieszkańców. Koszty utrzymania miasta spadają na coraz mniejszą liczbę aktywnych zawodowo. Dlatego musimy robić wszystko, by zatrzymać w mieście młodych, by chcieli tu pracować i zakładać rodziny.
Przyciąganie
Jak jednak zatrzymywać 20- czy 30-latków, skoro w Polsce młodzież ciągle ma wysokie aspiracje edukacyjne. – Kto wyjeżdża na studia do dużego miasta i tam znajduje pierwszą pracę, zazwyczaj już nie wraca – mówi Marek Materek, prezydent Starachowic, choć sam jako najmłodszy prezydent w Polsce, tuż przed trzydziestką, tej regule przeczy. Podobnie jak Justyna Król, która po kilkuletniej praktyce w organizacjach międzynarodowych, z referencjami świetnie zapowiadającej się ekspertki w dziedzinie rozwoju miejskiego, postanowiła wrócić do rodzinnego Konina. – Uznałam, że muszę stworzyć własną organizację lub firmę, żeby w bezpośredniej praktyce stosować zdobytą wiedzę. I stwierdziłam, że najlepszym miejscem nowego początku będzie właśnie Konin.
Od słowa do czynu, w 2014 r. powstała Pracownia Miejska, która pod koniec roku zafundowała miastu projekt Konin 2050. – Na pierwszym spotkaniu z lokalnymi ekspertami i liderami postanowiliśmy sprawdzić, jak sobie wyobrażają przyszłość miasta, jakie emocje takie pytanie u nich wywołuje. Niektórych odpowiedzi nie da się ze względów cenzuralnych zacytować, w skrócie to inaugurujące ćwiczenie można było spuentować: Konin, miasto bez przyszłości. Justyna Król niezrażona zimnym prysznicem na starcie postanowiła odzyskać przyszłość dla swojego miasta, angażując do tego nie tylko mieszkańców, ale i ekspertów spoza Konina (s. 53).
Epoka nowoczesna weszła do Konina wraz z powstaniem Zespołu Elektrowni Pątnów–Adamów–Konin. Liczące po wojnie nieco ponad 10 tys. mieszkańców miasteczko zaczęło się pod koniec lat 60. szybko rozwijać. Kolejnym impulsem było podniesienie rangi miasta do statusu stolicy województwa w ramach reformy terytorialno-administracyjnej w 1975 r. Niestety, kolejna reforma samorządowa zainicjowała w 1999 r. odwrotny trend, najbardziej dotkliwy dla miast, które z pozycji stolic wojewódzkich zostały zdegradowane do rangi ośrodków powiatowych.
– Utrata wojewódzkiego statusu to nie tylko zraniony prestiż, ale bardzo konkretna utrata istotnej funkcji, która przekłada się choćby na lokalny rynek pracy. Innym negatywnym impulsem była wywołana przez posocjalistyczną transformację dezindustrializacja, czyli upadek wielkiego przemysłu. Znowu, produkcja przemysłowa to nie tylko miejsca pracy dla robotników, ale także działanie tzw. efektu mnożnikowego, czyli popyt na różnego typu usługi w otoczeniu – tłumaczy prof. Śleszyński.
Konin, stojący na węglu brunatnym i opartej na nim energetyce, nie odczuł tak bardzo poprzemysłowej traumy, dziś jednak nad węglowo-energetyczną monokulturą wyrasta coraz większy znak zapytania. Problem w tym, że trudne pytania się kumulują. Wiele polskich średnich miast weszło w niebezpieczny proces tracenia funkcji społeczno-gospodarczych, który zaczyna nabierać charakteru „spirali śmierci” – sprzężenia negatywnych czynników.
Słabe dotychczas perspektywy dobrego zatrudnienia wypychały młodych ludzi do większych miast lub na emigrację. Teraz, gdy Polska wkracza w kryzys demograficzny, zaczyna brakować rąk do pracy dla rozwoju lokalnych, miejskich gospodarek. Niektórzy ratują się pracownikami z Ukrainy, ale – jak zauważa Robert Choma, prezydent przygranicznego Przemyśla – akurat w jego mieście Ukraińcy się nie zatrzymują. Jadą tam, gdzie są wyższe zarobki, a gdyby nawet w tej sprawie sytuacja się zmieniła, pytanie: czy chcieliby zostać w mieście, które zyskało złą sławę z powodu antyukraińskich rozrób? – Niestety, na inwestorów nie działa też argument bliskości granicy – niestabilna sytuacja na Ukrainie zniechęca ich do angażowania się w Przemyślu.
W efekcie miasto nie ma wystarczających własnych środków, by budować infrastrukturę socjalną, jak żłobki i przedszkola, która mogłaby stać się zachętą dla młodych, by jednak związali z miastem swoją przyszłość. Koło się zamyka, co prezydent Choma kwituje: – Jeśli te negatywne zmiany nie zostaną zahamowane, to rzeczywiście mogą doprowadzić do zapaści miasta.
Tam, gdzie sytuacja gospodarcza nie jest najgorsza, jak w Ostrowie Wielkopolskim, jedyną metodą wyrwania się ze „spirali zapaści” jest ucieczka do przodu. – Miasto ma liczne atuty, jest świetnie położone, relatywnie blisko są takie metropolie, jak Wrocław, Poznań, Łódź. Jak przekonać, że jest to dobre miejsce do życia i planowania przyszłości dla siebie i rodziny? Uznałam, że liczą się konkrety. Nieustannie rozbudowujemy i zwiększamy liczbę miejsc w żłobku miejskim, tak aby ostrowskie mamy, jeśli tylko chcą – mogły bez problemu wrócić wcześniej do pracy. Przedszkola są w naszym mieście bezpłatne, wypłacamy miejskie becikowe – 500 zł na pierwsze dziecko, 1000 zł na kolejne dzieci lub gdy urodzą się bliźniaki. Tych pieniędzy nie traktujemy jako zapomogi, ale jako wyraz uznania samorządu miasta wobec osób, które podjęły się trudu wychowania dzieci. Po pierwszym roku działania naszych programów urodziło się o 100 dzieci więcej niż rok wcześniej – wylicza Beata Klimek.
Miasto ma też własny program mieszkaniowy dla rodzin do 40. roku życia. Mają one często wystarczające dochody, by płacić czynsz w wynajmowanym mieszkaniu, nie mają jednak z różnych względów zdolności kredytowej. W takich sytuacjach zyskują pomoc spółki miejskiej, która niejako w ich imieniu jest partnerem dla banku. Mieszkańcy rozliczają się ze spółką, spłacając ratę kredytu i czynsz. Po 30 latach mieszkanie przechodzi na własność lokatorów. Na atrakcyjność Ostrowa mają się także składać inne elementy: od infrastruktury i oferty sportowo-kulturalno-rozrywkowej po symbole nowoczesności, jak elektromobilność, czyli elektryczne autobusy zasilane zieloną energią pozyskiwaną przez miejską spółkę z biomasy, i prace nad wdrożeniem zasad gospodarki okrężnej, czyli takiej, w której nie pozostawia się odpadów.
Pomoc
Różne miasta to różne opowieści, różne pomysły. Jednak wiele średnich miast potrzebuje dziś także pilnej pomocy ze strony państwa. Choćby dlatego, że ich sytuacja finansowa nie umożliwia pozyskiwania środków z Unii Europejskiej. Raport o stanie średnich miast przygotowany w 2017 r. dla Ministerstwa Rozwoju pozwolił zidentyfikować 122 ośrodki wymagające interwencji. 20 jest w sytuacji kryzysowej (tego pojęcia nie ma w dokumencie ministerialnym, ale pojawia się w publikacji naukowej prof. Śleszyńskiego podsumowującej wieloletnie badania), wśród nich przywoływane już Przemyśl i Starachowice, ale także Grudziądz, Sanok, Zamość, Bartoszyce, Chełm. Ośrodki wskazane na „imiennej liście 122 miast średnich tracących funkcje społeczno-gospodarcze” mogą ubiegać się o wsparcie w ramach Pakietu dla średnich miast, na który rząd przeznaczył 2,5 mld zł. (Tym samym kończy się epoka myślenia w kategoriach rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego, który zakładał, że lokomotywami rozwojowymi kraju będą metropolie, które pociągną za sobą mniejsze miasta i miasteczka. Nie pociągnęły).
Czy interwencja państwa w ramach Pakietu dla średnich miast nie okaże się jedynie zastrzykiem znieczulającym? Nawet jeśli, to ten zastrzyk jest niezbędny, choćby po to, jak mówi Marek Materek ze Starachowic, by poprawić sytuację mieszkaniową, bo w jego mieście z pracą w tej chwili nie jest źle i traumy po upadku Stara nikt już nie odczuwa. Teraz potrzebne są mieszkania i poprawa jakości życia, na co z kolei będą wykorzystane środki z programów rewitalizacyjnych. Ciągle jednak pozostaje pytanie, po co planować osobistą i rodzinną przyszłość w Starachowicach lub Koninie, gdy w tym samym czasie kusić będą większe ośrodki? Walka o talenty i ręce do pracy już się zaczęła. – W Koninie sposobem na brak pracowników jest zatrudnianie Ukraińców, z kolei menedżerowie potrzebni do zarządzania firmami nierzadko dojeżdżają z Warszawy – mówi Justyna Król. – W naszym projekcie Konin 2050 pokazaliśmy różne możliwe scenariusze rozwoju. Optymalny to taki, w którym wykorzystujemy dotychczasowy kapitał miasta, czyli doświadczenie w energetyce, i przekształcamy się w ośrodek rozwoju nowych technologii energetycznych, opartych m.in. na istniejących tu zasobach wód geotermalnych. Do realizacji tego scenariusza nie wystarczą jednak tylko inwestycje. Potrzebna jest zmiana zarządzania miastem, polegająca na ściślejszej współpracy wszystkich istniejących na miejscu sił: przedsiębiorców, organizacji społecznych, instytucji publicznych.
Napęd
Jakie efekty przynosi taki model, doskonale pokazuje Ełk położony we wschodniej część Warmii-Mazur, regionu pięknego, ale „obumierającego”, jak można przeczytać w analizie „Warmińsko-Mazurskie. Perspektywy rozwoju” Jacka Poniedziałka. Dlaczego? Bo brakuje „czynników gospodarczych i społecznych mogących napędzać procesy rozwojowe”. Na co Tomasz Andrukiewicz, prezydent Ełku, odpowiada, że w ciągu ostatnich kilku lat miasto powiększyło mu się o 6 tys. mieszkańców i ma ich już ponad 61 tys. – Pracy nie brakuje, choć na pewno nie wszyscy są zadowoleni z pensji. Przybywają inwestorzy, w mieście ulokowało się nawet 10 start-upów, firm zaawansowanych technologii, których rozwiązania trafiają na rynek europejski. A wokół 90 jezior, najczystsze środowisko w kraju, doskonała edukacja i buzujące energią społeczeństwo obywatelskie zorganizowane w kilkaset aktywnych organizacji społecznych.
Ełk doskonale ilustruje rosnące w dzisiejszych czasach znaczenie „czynników miękkich”. Już nie wystarczą kiepskie miejsca pracy w specjalnej strefie ekonomicznej, bo zaczyna brakować chętnych na nie. Nie wystarczy infrastruktura, jaką można znaleźć wszędzie. Ba, nawet oferta kulturalno-rozrywkowa organizowana przez lokalne władze przestaje cieszyć, gdy łatwo można się przekonać, że w sąsiednim mieście jest jeszcze ciekawiej. Chodzi o coś więcej. O co? Odpowiedzi szukał dr Mikołaj Lewicki, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Wyszło mu, że ważnym czynnikiem mającym wpływ na decyzję młodych ludzi o pozostaniu lub powrocie po studiach do małego miasta jest kultura. Ale rozumiana jako przestrzeń autonomii, swobodnego działania poza kontrolą lokalnych instytucji i władzy. Oczywiście nie zastąpi ona realnej pracy i mieszkania, ale ma coraz większe znaczenie, by po pracy móc być sobą. Miasta, które to zrozumieją, łatwiej poradzą sobie z przyszłością.
To jednak ciągle nie wystarczy. Pomoc państwa i wewnętrzna mobilizacja są warunkami niezbędnymi, ale w dłuższej perspektywie potrzebna jest przebudowa ustroju terytorialno-administracyjnego państwa, przekonuje prof. Śleszyński. – Wobec wyludniania musimy odpowiedzieć sobie, czy potrzebujemy tylu powiatów i tylu gmin? W końcu musimy też zapanować nad chaosem przestrzennym, który kosztuje nas każdego roku dziesiątki miliardów złotych.
Kiedy polskie elity polityczne grzęzną w przeszłości i ustawami próbują zmienić wynik dawno przegranych bitew, przyszłość coraz natarczywiej domaga się poważnych odpowiedzi.
***
Autorzy są dziennikarzami POLITYKI.