Moje miasto

Jaki lepszy od Trzaskowskiego? A w czym?

Patryk Jaki Patryk Jaki Patryk Jaki / Facebook
Po raz pierwszy w takim zakresie rozlicza się polityków nie z wiarygodności składanych obietnic, lecz z biegłości w manipulowaniu emocjami wyborców.

Trzaskowski, to ile żeś tych spotkań z ludnością już odbył? Oj, niewiele... A nie łaska tak wziąć przykład z Jakiego? Któremu naprawdę się chce, jest ambitny i gryzie trawę prawie jak Luka Modrić na mundialu. Tymczasem zblazowana warszawka uważa, że czy się stoi, czy się leży, to stolica się należy. Ale te czasy już nie wrócą. Czas wbić to sobie do głowy, bo jak nie, to... sam wiesz najlepiej, jak to było z pijaną zakonnicą w ciąży na pasach. Może z twoich apartamentów tego nie widać, ale ona już się zbliża.

Kandydat memiczny zaorał się sam

Z tą ławeczką to żeś się chłopie ośmieszył. Oczywiście trzeba się z warszawiakami spotykać i wysłuchiwać przez całą dobę, co im leży na sercu. Ale z głową, pogadać jak zwykły człowiek ze zwykłym człowiekiem, w normalnych okolicznościach przyrody, na bazarze albo pod blokiem. A tyś sobie postawił dizajnerską ławeczkę i teraz jesteś kandydatem memicznym.

Oj, Trzaskowski... A już mieliśmy nadzieję, że wreszcie załapałeś, jak się robi dobrą kampanię. Przecież dobrze wam życzymy, bo nie wolno oddać PiS-owi Warszawy. A ty co? Znów na laurach? A może sodóweczka ciągle nie wywietrzała? Kiedy było ostatnie spotkanie w Ursusie? PRZED-WCZO-RAJ! A potem nic, zero kampanii, przerwa w życiorysie. Tymczasem Jaki już o czwartej rano stał na patelni i częstował przechodniów kawą. Odpukać, ale te wybory raczej już są pozamiatane. Nie uciekniecie przed zakonnicą.

He he, co za debil, najpierw gadał z pszczołami, a teraz taśmą klejącą próbował skleić kobiecie drzwi... Facet do niczego się nie nadaje, sam się zaorał. No to kaplica.

Czytaj także: Jaki pracuje nad wrażeniem, ale to Trzaskowski jest liderem

Medialne „analizy” kampanii warszawskiej

I tak dalej. Wybaczcie Państwo przejaskrawienia i złośliwości. Ale coraz trudniej wchłaniać kolejne porcje medialnych analiz z kampanii warszawskiej. Czasem wręcz mdli od nagromadzenia identycznych klisz, niezmiennie podawanych w tym samym paternalistycznym sosie. Nagle zaroiło się od domorosłych geniuszy politycznego marketingu, którzy zawsze świetnie wiedzą, co w kampaniach się sprawdza, a co nie. Bez ograniczeń mogą więc suflować kandydatom swoje złote rady. Zwłaszcza jednemu z kandydatów, który zawsze robi wszystko źle. W odróżnieniu od jego głównego rywala, który z kolei za każdym razem imponuje i zachwyca, nawet jeśli powszechnie wiadomo, że jego seryjnie wypluwane obietnice to zwykła ściema. Bez wewnętrznej logiki, bez szans na realizację, bez sensu.

Trzaskowski ma brać przykład z Jakiego?

Jasne, jakie deficyty ma Trzaskowski – każdy widzi. Czasem sam się podkłada. Nikt go w końcu nie zmuszał do narcystycznych wynurzeń z Geremkiem w tle ani trywialnych komentarzy na Święto Wojska Polskiego. To nie jest dobry kandydat na obecne czasy, a już zwłaszcza w zaistniałym kontekście. Bo jeśli jest się typowym przedstawicielem inteligenckiej socjety stolicy, a naprzeciwko staje rzutki chłopak z blokowiska, to nie ma zmiłuj. Natychmiast uruchamia się stereotyp „elyt” i człowiek musi walczyć już nie tyle z rywalem, co z samoistnie uszytym własnym wizerunkiem.

Czytaj także: Ile w Polaku chłopa, ile Pana

A tu jeszcze media, teoretycznie obecnej opozycji przeważnie sprzyjające, uparły się ów stereotyp jeszcze bardziej umacniać. Bo nieustanne zaganianie Trzaskowskiego do roboty, całe to chóralne „więcej aktywności i zaangażowania”, „bierz przykład z Jakiego” wydobywa przede wszystkim niemożność sprostania oczekiwaniom.

Po klęsce Komorowskiego takie rady nawet wydają się sensowne. Tyle że kandydat PO nigdy przecież nie będzie dość rzutki, dość aktywny i dość pracowity. Nie skopiuje tupetu Jakiego, jego sprawności w przygodnych kontaktach z elektoratem, sprytu i refleksu. Nie będzie też równie zdeterminowany, skoro dla kandydata PiS polityka jest zapewne jedyną życiową opcją, podczas gdy Trzaskowski ma ich w zanadrzu całkiem szeroki wachlarz. Ale tym gorzej dla niego. W każdym epizodzie kampanii koniec końców musi potwierdzić stereotyp zblazowanego i leniwego liberała. Został na amen upupiony, i to głównie przez nominalnych sojuszników.

Czytaj także: Prawdziwa stawka wyborów samorządowych

Kampania stanęła na głowie

Trudno nie zapytać także o media. A przynajmniej o sporą ich część, która popadła w daleko idące skretynienie i postawiła elementarne sprawy na głowie. Narodowym dajmy przy tym chwilowo spokój, inna jest bowiem logika ich działania, inne też cele.

Cóż takiego stanęło na głowie? Ano to, że głównym, a często i jedynym kryterium oceny kampanii politycznej stała się w bieżącym sezonie skuteczność w pozyskiwaniu głosów. Po raz pierwszy w takim zakresie rozlicza się polityków nie z wiarygodności składanych obietnic, lecz z biegłości w manipulowaniu emocjami wyborców. Intensywność prowadzenia kampanii okazuje się istotniejsza od tradycyjnych etycznych parametrów i programowej solidności. Przed laty dostało się Leszkowi Millerowi za obiecywanie gruszek na wierzbie. Niesłusznie, bo Miller, biorąc obietnicę w gruby ironiczny nawias, przede wszystkim zakpił sobie z ówczesnej solenności brania słów polityków poważnie. Teraz pewnie zostałby wyśmiany przez redakcyjnych spindoktorów za oldskulową narrację i brak konkretnych obietnic.

Pszczoły i kawa na patelni znaczą więcej niż predyspozycje

Co rusz dochodzi do skumulowanego absurdu, gdy media wymagają od kandydatów sprawozdań, ile odbyli spotkań z wyborcami. Po czym – jakby to była informacja w czymkolwiek wzbogacająca życie publiczne – pieczołowicie owe sprawozdania weryfikują, demaskując nieścisłości. Jakby pracowitość we wciskaniu kitu wyborcom zapowiadała przyszłą pracowitość na urzędzie. I tak gdzieś po drodze umyka sens całej rywalizacji. Realne predyspozycje do sprawowania władzy stają się marginalne. Ważniejsza są ławeczka, pszczoły, kawa na patelni i bazarowy small talk.

Z jednej strony trudno ignorować rzeczywistość. Politycy mają coraz więcej sposobów, aby komunikować się z wyborcami bez pośrednictwa mediów. Dawna arystokratyczna wyniosłość świata dziennikarskiego wobec marketingu politycznego dziś jedynie świadczyłaby o jego bezsilności. Niemniej bezrefleksyjne adaptowanie nowych reguł w jeszcze większym stopniu świadczy o kapitulacji i upadku mediów. Aktywnie przykładają bowiem rękę do utrwalenia zwyrodniałej hierarchii, która sprawia, iż polityka gorsza z zasady wypiera lepszą, a życie publiczne opanowuje wszechobecna i populistyczna tandeta. Na dłuższą metę to zresztą bez większego znaczenia, czy pisowska, czy też platformerska.

Paweł Rabiej: Obwinianie Rafała Trzaskowskiego za błędy PO jest nieuprawnione

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama