Z brzegu Wisły roztacza się widok niemal jak na Amazonkę – w szerokim korycie rzeki wyrastają zielone wyspy. Nie można na nie wchodzić, bo są domem dla rzadkich gatunków ptaków. Mimo to na piasku widać ślady quadów i końskich kopyt. W sezonie zatrzymują się tu również kajakarze. Niewielu z nich zdaje sobie sprawę, że wpływając do Warszawy, są na terenie rezerwatu przyrody Wyspy Zawadowskie, i że jako nieproszeni goście na wyspach zagrażają gniazdom. Na lewym brzegu rzeki zza drzew przezierają bloki, w oddali widać Stare Miasto i kominy elektrociepłowni Siekierki.
– Dolina środkowej i dolnej Wisły od Dęblina przez Warszawę do Płocka to jedna z najważniejszych ostoi lęgowych ptaków wodno-błotnych w Polsce, w tym bardzo rzadkich, jak mewa czarnogłowa. Nawet rybitwa białoczelna i sieweczka obrożna występują dziś głównie na warszawskich odcinkach Wisły – mówi Łukasz Poławski, ekolog w Zarządzie Zieleni Miasta Stołecznego Warszawy.
Prawy brzeg rzeki w rezerwacie Wysp Zawadowskich porasta gęsty las, zwany łęgiem topolowo-wierzbowym. Na tyle unikalny, że dla jego ochrony tworzy się obszary Natura 2000. Rośnie wyłącznie na terenach zalewowych w dolinach dużych rzek. A na przestrzeni roku stan Wisły może podnieść się ponad 7 m. Kiedy woda opada, krajobraz Wysp Zawadowskich już nie wygląda tak samo – jedne wyspy znikają, wyłaniają się inne. W wielu krajach na świecie podejmuje się mozolne próby odtwarzania łęgów. Niełatwo jednak przywrócić naturze uregulowane rzeki.
Miejska Natura 2000
Stolica Polakom kojarzy się przede wszystkim z Pałacem Kultury i Nauki, pomnikiem Syrenki i Łazienkami Królewskimi. Jeśli w odpowiedziach respondentów badań na temat warszawskich symboli pojawia się Wisła, to zwykle na końcu statystyk i głównie ze względu na walory rekreacyjne, a nie przyrodnicze. Polacy generalnie postrzegają Warszawę jako dość brzydkie miasto. Jej urodę docenia zaledwie co szósty ankietowany – wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Gazety Wyborczej” i Radia TOK FM w listopadzie 2017 r. Stereotypowo uchodzi za „szary moloch” – jak mówiła jedna z respondentek. Niesłusznie.
– Warszawa nie jest metropolią, nie mamy też zbyt wielu sławnych zabytków, ale to jedna z najbardziej różnorodnych biologicznie europejskich stolic. W granicach miasta znajduje się sześć obszarów Natura 2000 tworzonych dla najcenniejszych przyrodniczo terenów UE. W Polsce porównywalny jest jeszcze tylko Gdańsk z Wyspą Sobieszewską, a w całej Unii Europejskiej na przykład Barcelona, ale ich atutem jest otwarte morze – mówi Łukasz Poławski.
W obrębie administracyjnym Warszawy jest też 12 rezerwatów przyrody, podczas gdy większość miast nie ma ani jednego. Samych zwierząt doliczono się tu około 4 tys. gatunków, ale szacuje się, że żyje ich tu 5–7 tys. Np. na Ursynowie i w Wilanowie występuje kumak nizinny i traszka grzebieniasta. Czarny bocian w okolicach Wilanowa. Rezerwat Bagno Jacka w Wesołej porasta roślinność borealna, charakterystyczna dla tajgi, niezwykle rzadka w umiarkowanej strefie klimatycznej. Przyrodnicy przypuszczają, że mieszka tu trudny do zaobserwowania żółw błotny. Las Bielański, który jest pozostałością pierwotnej Puszczy Mazowieckiej, ma m.in. bogactwo niedocenianych medialnie chrząszczy. To właśnie dla dwóch z nich, zagrożonych w skali europejskiej kozioroga dębosza i pachnicy dębowej, stworzono tu obszar Natura 2000.
– Rosną tam 400-letnie dęby, które pamiętają czasy turów. To prawdopodobnie miejsce o najwyższej różnorodności biologicznej w Warszawie – ostoja około 2 tys. gatunków grzybów, roślin i zwierząt – mówi prof. Maciej Luniak z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN.
Zamiast kamienicznika
Tereny zielone wraz z wodami zajmują prawie połowę powierzchni stolicy (42 proc.) – ponad 22 tys. ha. – Tego, że Warszawa jest miastem pełnym zieleni, nie spowodowały świadome, dalekosiężne plany urbanistów. To efekt zdarzeń historycznych i naturalnej zdolności roślin do zasiedlania każdego niezagospodarowanego miejsca – mówi dr Marek Ostrowski, varsavianista i ekolog z Wydziału Biologii UW.
Ważnym czynnikiem była struktura społeczno-przestrzenna XVI–XVII-wiecznej magnackiej Trzeciej Warszawy (poza obszarem Starego i Nowego Miasta). Charakteryzowały ją dziesiątki przypałacowych i przydworskich ogrodów. Do dziś pozostały Łazienki Królewskie, ogród Saski, ogród Krasińskich, Jazdów i inne. Znikły zburzone pałace i dwory, więc wiele z nich postrzegamy jako miejskie parki. Drugim znaczącym elementem kształtującym zieleń miasta jest szeroki – miejscami na kilka kilometrów – teren zalewowy doliny Wisły. Zwłaszcza jej dzika prawobrzeżna część stanowi wartość środowiskową i krajobrazową na skalę europejską.
Do tego druga wojna światowa spowodowała, że wiele terenów przywrócono przyrodzie. Centrum miasta nie tylko oczyszczano z ruin, ale też z zachowanych budynków, które systemowo wyburzano. – Miejsca po budynkach w dużej części obsadzano zielenią jako zabezpieczeniem przed ewentualnym „odrodzeniem się kamienicznika”, co wspierano różnymi populistycznymi hasłami o mieście dla ludu. Powstało w ten sposób wiele terenów zielonych ukrywających ślady po dawnych kamienicach, jak np. skwer przy kościele Wizytek czy „park” wokół Pałacu Kultury – dodaje prof. Marta Leśniakowska z Instytutu Kultury PAN.
Przy czym poza miejskimi, planowanymi nasadzeniami mieszkańcy Warszawy podwórka i skwery obsadzali spontanicznie, samodzielnie i według własnego uznania. Po wojnie do stolicy napłynęły tysiące chłoporobotników wraz ze swoimi wzorcami krajobrazowymi. Sadzili pod blokami to, co lubili i za czym tęsknili, od różnych gatunków drzew po krzewy owocowe.
Warszawa nie tylko jest pełna zieleni, ale i otoczona wianuszkiem rozległych kompleksów leśnych: od północy i wschodu Puszczą Kampinoską, od wschodu Mazowieckim Parkiem Krajobrazowym, a od południa Lasem Kabackim. Niektóre z tych obszarów częściowo lub w całości znalazły się w granicach administracyjnych miasta.
Birdwatcherzy na łowach
Mieszkańcy wielu dużych miast mogliby pozazdrościć warszawiakom przyrody. W krajach Zachodu zrodziła się idea Wild Cities. Jej miłośnicy tropią przejawy dzikiego życia w miejskich aglomeracjach, opisują i fotografują. A w mieście czasem łatwiej obserwować zwierzęta niż poza nim, bo są oswojone z bliskością człowieka. – Im bardziej otacza nas urbanizacja i jesteśmy oddaleni od przyrody, tym bardziej potrzebujemy kontaktu z naturą – mówi prof. Maciej Luniak.
Ptaków gnieżdżących się regularnie jest w Warszawie około 100 gatunków, z przelotnymi gośćmi ponad 180. Np. na Polu Mokotowskim, ku zdziwieniu ornitologów, odkryto rzadkiego w mieście dzierzbę gąsiorka – poluje na owady i dużo większe od siebie gryzonie, które nabija na ciernie krzewów. W ten sposób robi zapasy i znaczy terytorium. W parku Skaryszewskim śpiewają dwa gatunki słowików: szary i rdzawy, każdy z nich inaczej. Są atrakcją wiosennych spacerów miłośników ptaków (w parku Skaryszewskim można zaobserwować ich ok. 50 gatunków). A liczba obserwatorów ptaków – birdwatcherów – mnoży się w tempie epidemii. Książka „Dwanaście srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego (Czarne, 2016), który „wpadł w ptasiarstwo” w dzieciństwie, szybko stała się bestsellerem. Łubieński najczęściej skrzydlatych podgląda na Szczęśliwicach.
Natomiast Miasto Stołeczne Warszawa początkującym miłośnikom ptaków wyszło naprzeciw i stworzyło aplikację, dzięki której można je rozpoznawać. – Hobby przyrodnicze to cecha społeczeństw żyjących w wysokim standardzie, który w Polsce stopniowo osiągamy. Ludzie mają więcej czasu na wymagające wiedzy przyjemności – mówi prof. Maciej Luniak.
Bieliki w stolicy najłatwiej zaobserwować zimą. W chłodne miesiące przylatuje ich nawet kilkanaście. Przysiadają na latarniach i poręczach mostów w samym centrum miasta. Na stałe gniazduje tu jedna para, ale lokalizacja gniazda jest znana tylko kilku przyrodnikom, którzy mają obowiązek strzec tajemnicy. – Ten największy ptak szponiasty północnej Europy jest płochliwy, niepokojony mógłby porzucić gniazdo. A budzi szczególne emocje nie tylko wśród birdwatcherów, ale też i ciekawskich. Być może właśnie bielik jest w godle Polski, chociaż jego wizerunek jest tu potraktowany dość swobodnie – mówi Łukasz Poławski.
Łoś w wielkim mieście
„Życie w mieście wymaga elastyczności. Trzeba przyzwyczaić się do ciągłych zmian krajobrazu. Do stałej obecności człowieka. Do świateł latarni i całodobowego ruchu ulicznego. Ale potem docenia się wygody. Nie ma wielu drapieżników, a jedzenia jest pod dostatkiem (szczególnie dla tych, co korzystają ze śmieci). Sporo gatunków sprowadziło się do miasta całkiem niedawno. Na przykład kos – w centrum Warszawy nie pojawił się aż do lat 60. XX w. Sroka zadomowiła się tu niewiele wcześniej. Proces przystosowywania się do środowiska miejskiego nazywa się synurbizacją” – pisze Stanisław Łubieński we wspomnianych „Dwunastu strokach za ogon”.
Synurbizację przeszedł nawet płochliwy do niedawna bocian czarny, który dziś jest widywany na Saskiej Kępie – w parku Skaryszewskim. Wrony i kruki stały się miejskimi ptakami. Budynki dzielą z człowiekiem kawki i pustułki. Dla jerzyków naturalnym środowiskiem są wysokie skały oraz drzewa, które w stolicy zastępują im wieżowce.
Bobry można spotkać m.in. na Żoliborzu, w Porcie Czerniakowskim czy pod mostem Poniatowskiego, gdzie od kilku lat plaża jest popularnym miejscem spędzania wolnego czasu warszawiaków, co bobrów wcale nie płoszy. Kamery miejskie rejestrują ich nocne przechadzki po mieście. O ile bobry na warszawiakach nie robią większego wrażenia, to łoś spacerujący w okolicach Stadionu Narodowego wywołał panikę i stał się tematem dnia w TV. – Prawdopodobnie przywędrował z Puszczy Kampinoskiej. Rzeka to dla zwierzyny doskonały korytarz migracyjny – autostrada przez sam środek miasta – mówi Łukasz Poławski.
Jeszcze pięć lat temu dziki były widywane głównie na Bielanach i w Wawrze, teraz coraz częściej zdarza im się zawędrować na Żoliborz, Mokotów czy do Śródmieścia. Do miasta przyciąga je perspektywa wyjadania ze śmietników. A gdy po miejskich eskapadach zatęsknią za kontaktem z naturą, mają blisko do któregoś ze stołecznych lasów. Życie ponad stan powoduje, że samice miewają nawet dwa mioty rocznie, choć normą jest jeden. Prawdopodobnie dzików w stolicy jest około tysiąca. Tak dużego przyrostu tych zwierząt miasto nie jest w stanie wchłonąć. Z powodu nadmiaru, ale przede wszystkim afrykańskiego pomoru świń, powiatowy lekarz weterynarii wydał decyzję o zmniejszeniu ich populacji do 280 osobników. Problem w tym, że strzelanie do zwierząt budzi sprzeciw mieszkańców stolicy.
Mniej problematyczne są lisy, sarny i zające. Te płochliwe zwierzęta kryją się w lasach czy parkach i rzadziej są widywane na ulicach Warszawy. Sporadycznie pojawiają się też rysie i wilki, które przychodzą z Kampinoskiego Parku Narodowego albo Lasu Legionowskiego.
Pod jednym dachem
– Warszawa rozrasta się i zabiera zwierzętom kolejne tereny do życia. Jeśli chcemy, żeby przetrwały, musimy dzielić się z nimi przestrzenią – mówi Łukasz Poławski. Swoją posesją postanowiła podzielić się z płazami rodzina z Natolina. W parku Przy Bażantarni prowadzi centrum ogrodnicze. W przydomowym stawie przetrwała populacja kumaka nizinnego, dla którego ochrony tworzy się w UE obszary Natura 2000, znajdujące się pod ścisłą ochroną żaby moczarowe (w okresie rozrodczym samce przybierają kolor błękitny), ropuchy szare oraz rzekotki drzewne, które zmieniają ubarwienie jak kameleon.
Sokoły wędrowne na miejski zgiełk patrzą z góry, ponieważ żyją na dużych wysokościach, polują w locie i nie zniżają się do poziomu człowieka. W górach wybierają najwyższe skały, w mieście najwyższe budynki, chociaż ich wybory bywają dla człowieka nieoczywiste. Jedna z par zasiedliła balkon mieszkania na Bielanach. Rodzina postanowiła go ptakom odstąpić; nie użytkowała go kilka lat. Nie wiadomo, dlaczego dwa lata temu wyprowadziły się z balkonu. W sumie w samej Warszawie mieszkają 4 pary sokoła wędrownego plus piąta w Konstancinie. Sporo, biorąc pod uwagę, że w całej Polsce znamy obecnie niewiele ponad 20 gniazd.
Dzielenie się przestrzenią z dzikimi zwierzętami nie zawsze jest bezkolizyjne. Perspektywa mieszkania blisko zieleni wielu wydaje się atrakcyjna, a potem okazuje się, że miało być cicho i spokojnie, a tu ptaki hałasują już od świtu i dzikie zwierzęta wchodzą niemal do mieszkań. Nieliczne przypadki agresji dzikich zwierząt najczęściej przebiegają według następującego scenariusza: puszczony luzem pies oszczekuje zwierzę, które odpowiada obroną. Po czym przestraszony pupil ucieka pod skrzydła właściciela, a za nim np. rozpędzony dzik. Inna sytuacja związana ze zbyt bliskim kontaktem z dzikimi zwierzętami spowodowana jest żebractwem. Człowiek w mieście zwierzętom bardziej kojarzy się ze źródłem jedzenia niż z zagrożeniem.
Dzikie zwierzęta nie atakują, jeśli nie czują niebezpieczeństwa. Nie stanowią zagrożenia dla ludzi, pod warunkiem że ci wiedzą, jak się z nimi obchodzić. Kiedy zobaczymy dzikie zwierzę, nie należy wchodzić z nim w kontakt, tylko spokojnie odejść. W lesie psa należy trzymać na smyczy, co też nakazują przepisy – radzą fachowcy.
Zwierzęta w stolicy podlegają też miejskim przywilejom, np. korzystania z pomocy medycznej. Do Ośrodka Rehabilitacyjnego przy siedzibie Lasów Miejskich – Warszawa najczęściej trafiają młode jeże, wiewiórki, sarny, bobry, lisy, zające czy nietoperze. Chociaż większość z nich nie powinna tu się znaleźć. Człowiek rzuca się na ratunek maluchom, które na chwilę zostają same, kiedy matka wychodzi na łowy. Inni w niepohamowanym odruchu czułości głaszczą młode, pozostawiając swój zapach. Zdarza się, że w ten sposób skazują je na śmierć, ponieważ samica może potomstwo z powodu pozostawionego zapachu odrzucić.
– Rozumiem empatię ludzi, którzy pochylają się nad zwierzętami. Ale empatia to za mało, potrzebna jest elementarna wiedza. W razie wątpliwości najlepiej pozostawić zwierzę tam, gdzie zostało znalezione, nie dotykać i zadzwonić do Ekopatrolu Straży Miejskiej – radzi Robert Strąk.
Monika Stelmach, fotografie Jacek Łagowski