Stary pies bezwładnie położył łapy. Zwykle donośnie szczekający kundel, teraz nie miał siły nawet zaskowytać. Mógł tylko przyłożyć pyszczek do brudnej, zabłoconej ziemi, która pokrywała niecałe dziesięć metrów kwadratowych wybiegu.
Gospodarz „łaskawie” wezwał weterynarza, chcąc ukrócić cierpienia psa. Mięśnie całkowicie zwiotczały, a weterynarz nadal się nie zjawiał. Przyjechał po trzech godzinach, gdy kundel już skonał. Gospodarz poszedł wtedy po łopatę, psa schował do worka. Zakopał go w lesie.
– Długo był na nim uwiązany? – pytam jednego z domowników. – 14 lat – odpowiada wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna. – Jego wolność skończyła się po kilku miesiącach, gdy znajoma babci nadepnęła mu na łapę. Pies zawył z bólu i ugryzł. Więc natychmiast dostał od ojca po pysku i już do końca życia był na łańcuchu. Gdy babcia żyła, czasami go uwalniała, żeby sobie pobiegał. Gryzły ją chyba wyrzuty sumienia – tłumaczy.
Po malutkiej i ciasnej budzie z drewna nie ma już śladu. Działkę sprzedano, a nowy właściciel zadbał o posesję. Na miejscu zgniłego legowiska, wyłożonego słomą i starymi kocami, znajduje się obecnie zadbany ogródek.
„Sterylizacja to wymysł mieszczuchów”
Nowoczesne busy rozwożą mieszkańców do pracy, szkoły i na targ. Prywatna firma wyparła brudne, obskurne PKS-y. „Dziękuję, do widzenia” – kierowca żegna pasażerów i błyskawicznie odjeżdża.
Zimą bramy wyglądają na jeszcze bardziej obdrapane, niż są. Przylepiające się do butów błoto przypomina, że chodnik może stanowić dobro luksusowe. Wieś w środku Polski, kilkanaście kilometrów od dużego miasta, do którego ucieka większość młodych z okolicznych wiosek. Chcą czegoś więcej niż pracy na czarno lub sprzedawania alkoholu okolicznym bywalcom ławek.
Zdarzają się domy zadbane, odcinające się od miejscowego krajobrazu. Czerwona dachówka, ozdobne elementy. Po świętach Bożego Narodzenia dekoracje nadal przystrajają balkonowe balustrady i okoliczne świerki.
Zadbany na pokaz trawnik przy jednym z domów stopniowo zmienia się w zbiór kępek jałowej trawy, prowadzącej do „wybiegu” dla psa na łańcuchu. Jak wiele czworonogów w okolicy – ujada.
Kilka przecznic dalej zamiast czerwonej dachówki – prowizoryczna papa. Obok domku niewielka szopa, w której prawdopodobnie mogły kiedyś przebywać zwierzęta hodowlane. Na podwórku można dziś zauważyć trzy psy i dwa koty. Brudne, ale nie wyglądają na zaniedbane.
– Sterylizacja to wymysł mieszczuchów. Po co robić takie rzeczy? Gdy kocica [biało-czarna kotka odpoczywa w tym czasie na prowizorycznym posłaniu w szopie] urodzi, jak co roku, wtedy ktoś się zawsze może zgłosić, by przygarnąć. Ostatnio o to trudniej, ale nie ma co robić z tego powodu problemu – odpowiada właściciel gospodarstwa, po czym idzie napełnić plastikowe miski dla swoich większych czworonogów.
– Wnuczka kupiła, bo żal jej było patrzeć, jak jadły ze starych garnków. Widzi pan, jak ja potrafię zmienić przyzwyczajenia dla wnuków? Ostatnio młodsza mówiła, żebym dla kotka kuwetę kupił, wysypał zwykły piach do niej, ale bez przesady. Może jeszcze papier toaletowy im kupię? Zwierzę to zwierzę – uzupełnia.
Gdy psy dojadają resztki z wczorajszego obiadu, dostrzegam za uchem jednego z nich dość dużą, suchą ranę. – Jak to zwierzęta, nieraz łażą gdzieś daleko, to i poszkodowane wracają. Zdarza im się odchorowywać przez kilka dni, ale przecież sobie poradzą – mówi. Prześcigają się w tym, kto pierwszy dotrze do misek. Nie na darmo, kto będzie ostatni, ten może zjeść mniej.
Zwierzęta nie są rozpieszczane, ale też nie przymierają głodem. – Psy i koty mają tutaj normalne życie. Ulica nie jest tak ruchliwa jak kilka przecznic stąd, dlatego rzadko leżą ścierwa na jezdni. Kotki i pieski na naszej ulicy mają szczęście – twierdzi gospodarz.
„U mnie zawsze były koty”
– Wchodź pan. No czego szczekasz, Władek, pali się? Brama otwarta, śmiało! – zakrzyknął starszy pan, poruszając się o drewnianej lasce. – Zapraszam, czaju niedawno zaparzyłem – dodaje. Przechodząc podwórkiem, dość skutecznie omijam błoto wymieszane ze śniegiem. – Uważaj pan, bo w gówno wdepniesz! – instruuje mnie samotny gospodarz.
– Władek to nietypowe imię dla psa? Przypominam sobie pewną zabawną sytuację, poczciwemu Władziowi już kosa się zbliża, ale jako szczeniak miał okazję wprawić w konsternację pewnego gościa. Na zjeździe rodzinnym zjawiła się daleka kuzynka z mężem o tym samym imieniu. Jakie było jego zdziwienie, jak zakrzyknąłem do psa, że kości są do obgryzienia – zanosi się śmiechem.
Po chwili poważnieje trochę, podchodzi do barku i wyjmuje bimber domowej roboty. – Po maluchu, panie kolego? – próbuje przełamać lody, częstując złoto-rdzawym trunkiem. Po chwili na kolana gospodarza wskakuje trzeci domownik, mała kotka o imieniu Misia. – U mnie w domu zawsze były koty.
– To prawda, topiliśmy koty, szczeniaki, ale są prostsze sposoby – zaczyna bez cienia skrępowania gospodarz. – Pieskowi można ukręcić kark, jak jest mały, lub uderzyć mocno w nos. A zabić takiego kurdupelka jak ten tutaj? Poszła! – krzyczy na kotkę, która właśnie próbuje wdrapać się na firankę.
– U kota nos również jest czuły, ale można też po prostu ciągnąć tylne łapy i główkę w przeciwne strony – mówi, po czym podnosi szklankę z metalową obróbką. Bierze łyk i stwierdza: – Ludzie tak robią. Nieraz nie mają wyjścia. Kotek wraca do pokoju, wspina się właścicielowi po plecach, a staruszek się śmieje.
***
Minęły trzy lata. Wracam w to samo miejsce. Kotkę wysterylizowano. Właściciela przekonała do tego synowa, pokrywając koszty zabiegu. Władek zmarł, a niedługo po nim gospodarz. Kobieta po śmierci teścia przygarnęła kocicę, która siedzi w zadbanym, choć pełnym sierści legowisku. Wzrok wygląda na tęskniący, możliwe, że za swoim poprzednim właścicielem. Nie ma pojęcia, że biorąc ją od sąsiada, sprawił, że Misia nie podzieliła przykrego losu rodzeństwa.
Czemu piesek tak choruje?
– Matka powiedziała mi, że mam jechać nad rzekę, by utopić szczeniaki, które niedawno wydała na świat nasza suczka. Nigdy tego nie robiłem, miałem wtedy 18 lat. Dwa dni po osiągnięciu pełnoletności miałem udowodnić swoją „dorosłość” poprzez wrzucenie worka z cegłą i żywą istotą do rzeki. Długo nie mogłem się przemóc. Gdy ostatecznie to zrobiłem, chwilę po chluśnięciu o taflę wody wskoczyłem od razu, nie zdejmując nawet ubrań. Uratowałem je. Gdy wyciągnąłem je z wody – kwiliły jeszcze. Wiedziałem, że nic to nie da, bo ich los jest przesądzony. Dzień później zakopano je żywcem – zwierza się mieszkaniec wsi położonej kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy.
Robert (prosi, by tak go nazywano) to drugie imię mężczyzny w średnim wieku, który jest właścicielem małego psa i dwóch kotów. Dba o nie jak o własne dzieci (jak stwierdza żartobliwie). – Chcę, by miały lepiej niż zwierzęta w moim rodzinnym domu – mówi.
Pokochał zwierzęta już jako dziecko, spędzając na zabawie z nimi więcej czasu niż z kolegami. – Byłem nieśmiałym chłopcem, a psy, koty lub króliki były dla mnie kimś lepszym niż ludzie. Najlepiej pamiętam suczkę Sabę, która odeszła zbyt wcześnie. Została otruta, o czym dowiedziałem się po kilku latach – mówi.
– Według rodziców byłem za mały, żeby mi wytłumaczono, czemu piesek tak choruje – wspomina z lekkim żalem. Opowiada o sąsiedztwie gospodarstwa, w którym się wychowywał, przypominając sobie o „szajbusach strzelających z wiatrówek” bądź rodzicach stosujących czasem przemoc wobec zwierząt.
– Od wyjęcia szczeniaków z wody, co dało chwilowy efekt, minęło ponad 30 lat, a ja nadal nie rozumiem, jak tacy wspaniali rodzice jak moi mogli to akceptować. Niczego w sumie mi nie brakowało z ich strony, również potem, gdy już stanąłem na swoim, a jednak boli mnie, że nieraz patrzyli na mnie jak na dziwaka. Bo jak to psa trzymać w domu, kupować mu specjalną karmę dla psów po sterylizacji, zamiast po prostu dawać resztki lub przeterminowane jedzenie? Stojąc nad ich grobem, zdarza mi się od czasu do czasu o tym myśleć. Niby drobiazg, a boli.
Robert nie jest osamotniony w swoich odczuciach. Nie brak osób, które były świadkami przemocy wobec naszych „braci mniejszych” lub ich złego traktowania. – Pewne rzeczy dotarły do mnie dopiero po latach. Kiedy przebywałem w niezbyt przychylnym zwierzętom środowisku, niektóre sytuacje wydawały mi się normalne albo chociaż nienaganne – tłumaczy mężczyzna będący w wieku dzieci Roberta.
– Wstyd mi za dziadków, że dopuszczali się topienia zwierząt. Gdy moja mama była mniej więcej w naszym wieku, na szczęście nie dała rady. Trzymając w dłoniach szczeniaki, zupełnie bezbronne, kwilące, starała się nie okazywać żadnych emocji. Zaraz miały zostać utopione. Nie potrafiła. Zanurzyła pieski w wiadrze pełnym wody, ale po trzech sekundach wyjęła je błyskawicznie. Zaniosła się płaczem. Przygarnęła wszystkie pięć, dwa się z czasem rozdać po znajomych – wspomina.
Znęcanie się i zaniedbywanie
Nie zawsze los okazuje się dla zwierząt tak łaskawy. Wystarczy spojrzeć na nagłówki prasowe. „45-latek brutalnie zabił swojego kota” – to tylko jeden z przykładów. Mężczyzna trafił do izby wytrzeźwień, by w tym czasie na podstawie zebranych materiałów policjanci ustalili, że podejrzany zabił zwierzę „poprzez uderzenie nim w betonowy element balkonu”. Mężczyzna przyznał się do czynu. Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt za niehumanitarne bądź nieuzasadnione zabicie zwierzęcia grozi kara pozbawienia wolności do trzech lat.
Dzieci również bywają okrutne. Siecią wstrząsnął amatorski film uczniów II klasy Gimnazjum Katolickiego w Lęborku, na którym widać, jak zabijają kota. Jeden z nich wymachuje zwierzęciem, trzymając go za ogon, depcze mu po głowie, a potem znowu podnosi. Drugi filmuje całą sytuację i komentuje. Daj mu buziaka – mówi. Na koniec, ciało zwierzęcia przywiązują do kija. Jego głowa leży pod kamieniem, którym najprawdopodobniej rozłupano mu czaszkę. Są też znaki spalenia.
Przez ponad dwa tygodnie nie było żadnej reakcji ze strony dyrekcji szkoły. Uczniowie zostali jedynie wezwani na rozmowę. Szkoła nie poinformowała też kuratorium oświaty, które odpowiada za nadzór pedagogiczny nad placówką, nie było żadnego apelu. Zdaniem dyrekcji szkoły opóźnienie w reakcji wynikało z przerwy świątecznej. Matka jednego z uczniów wyraziła chęć wysłania go na wolontariat do schroniska.
Z raportu MSWiA wynika, że systematycznie rośnie liczba przestępstw przeciwko zwierzętom. Rośnie ona od 2004 r., kiedy to policja stwierdziła ich niespełna tysiąc. Z ostatnich badań wynika, że w 2015 r. było ich już dwukrotnie więcej niż w 2014 r. (wówczas było ich 1501). Obrońcy praw zwierząt wskazują, że przestępstwa najczęściej dotyczą celowego znęcania się oraz ich zaniedbywania.
Rząd przyjął projekt zmian, które wprowadzają surowsze wyroki. W ustawie o ochronie zwierząt podwyższone miałyby być maksymalne kary – z dwóch do trzech lat pozbawienia wolności – za zabijanie, uśmiercanie lub znęcanie się nad zwierzętami. Jeśli czyny te byłyby dokonywane „ze szczególnym okrucieństwem”, górna granica kary zostałaby zwiększona z trzech do pięciu lat.
– Jedna z najbardziej bulwersujących sytuacji przychodzących mi na myśl dotyczy lekarza weterynarii, który dopuścił do tego, że jego własny koń miał wrośnięty kantar w skórę. Założono mu go, jak był źrebakiem, ale zwierzę rosło w odróżnieniu od uprzęży. Właściciel miał własne teorie na to, jak należy hodować konie, nieustannie był przekonany o swojej wyższości. Gdy wyglądało to już naprawdę okropnie, weterynarz zwyczajnie zerwał kantar, zostawiając wielką ranę. Koń nie mógł normalnie jeść, a gdyby nie nasza interwencja, doszłoby do dalszego zwężenia dróg oddechowych i w konsekwencji uduszenia – mówi Paweł Artyfikiewicz, koordynator grupy interwencyjnej Fundacji Viva!, zajmującej się m.in. ochroną praw zwierząt. „Lekarz” został skazany za znęcanie się nad zwierzęciem, ale nie odebrano mu prawa wykonywania zawodu mimo licznych skarg i obiekcji ze strony Powiatowego Inspektoratu Weterynarii.
Obecnie w świetle ustawy o ochronie praw zwierząt za zabicie lub znęcanie się nad zwierzęciem grozi do dwóch lat więzienia, a w przypadku czynów popełnionych ze szczególnym okrucieństwem – do trzech lat. Może też orzec zakaz posiadania zwierząt od roku do lat dziesięciu, a jeśli był to czyn popełniony ze szczególnym okrucieństwem – orzeka obligatoryjnie. Możliwy również jest przymusowy wydatek od 500 zł do 100 tys. zł na cel związany z ochroną zwierząt.
„Znęcanie się może nie wyjść na światło dzienne”
Ludzie bywają wobec zwierząt okrutni, ale zdarzają się też sytuacje budzące nadzieję. 31-letnia mieszkanka gminy Łopiennik Górny usłyszała już zarzuty znęcania się nad psem ze szczególnym okrucieństwem. Czworonoga uratowały przypadkowe spacerowiczki. Wyciągnęły spod wody worek, w którym oprócz zwierzęcia znajdowała się również cegła. Pies nie oddychał, więc kobiety błyskawicznie zawiozły go do weterynarza. Udzielono mu fachowej pomocy, dzięki czemu przeżył.
Na terenie Nadleśnictwa Stare Jabłonki miał miejsce kolejny krzepiący przypadek. Strażnicy leśni znaleźli pięcioro kociąt porzuconych przy ruchliwej drodze. Uratowano je, po czym znaleziono im nowe domy. Jedna kocica została nawet terapeutką w olsztyńskim domu opieki dla osób starszych. Nazwano ją Malina, a według pracowników placówki pacjenci darzą kotkę szczególną sympatią.
Takie sytuacje to rzadkość. Statystyki opublikowane w raporcie MSWiA świadczą o niepokojąco rosnącej skali okrucieństwa wobec zwierząt. Nie należy zapominać o fakcie, że do tej pory takie wypadki zgłaszane są niezmiernie rzadko. Raport przygotowany przez Fundację Czarna Owca Pana Kota uświadamia, że znęcanie się nad zwierzętami niekoniecznie musi wychodzić na światło dzienne.
– Zwierząt na wsiach jest więcej, więc łatwiej dostrzec ich zaniedbanie. To, że gorzej je się tam traktuje, jest szkodliwym stereotypem. Mamy równie dużo bestialskich przypadków w większych miastach. Przyczyniają się do tego anonimowość i zamknięcie na to, co nas otacza. Znęcanie się nad zwierzęciem w czterech ścianach może nigdy nie wyjść na światło dzienne – podkreśla Artyfikiewicz.
32 proc. ankietowanych podczas monitoringu obywateli i obywatelek wyraziło przekonanie, że ich zgłoszenia dotyczące przemocy wobec zwierząt nie zostały poważnie potraktowane przez organy ścigania. 58 proc. przedstawicieli i przedstawicielek organizacji pozarządowych, które wzięły udział w badaniu ankietowym, negatywnie oceniło zaangażowanie funkcjonariuszy policji w dochodzenia prowadzone na skutek ich zgłoszeń.
A mówią one same za siebie:
– Zielona Góra, sygn. Akt VII K 1244/12: „Usiłował uśmiercić własnego chorego na nowotwór psa poprzez zadawanie mu w głowę ciosów tłuczkiem kuchennym do mięsa na parkingu leśnym”.
– Człuchów, sygn. akt II K 178/12: „Po uprzednim związaniu taśmą samoprzylepną łap psa rasy mieszanej dokonała jego zabicia poprzez odcięcie głowy na pieńku przy użyciu siekiery”.
– Olsztyn, sygn. akt II K 1101/13: „Dokonał zabicia kota o imieniu Luksus poprzez poderżnięcie mu gardła”.
– Drawsko Pomorskie, sygn. akt II K 185/14: „Dokonał zabicia psa rasy mieszanej poprzez powieszenie go na smyczy”.
– Grójec, sygn. akt VI K 261/13: „Znęcał się nad suką rasy pitbulterier w ten sposób, że obcował płciowo z ww. zwierzęciem”.
– Kędzierzyn-Koźle, sygn. akt II K 593/13: „Działając ze szczególnym okrucieństwem, zabił siedem czterodniowych psów rasy mieszanej poprzez umieszczenie zwierząt w zamkniętej plastikowej reklamówce, po czym kilkakrotnie uderzał tą reklamówką w stos pni ściętych drzew, w wyniku czego trzy szczenięta zostały zabite na miejscu, natomiast cztery – z uwagi na rozległe urazy, wobec konieczności bezzwłocznego skrócenia cierpień – zostały farmakologicznie uśpione przez lekarza weterynarii”.
Wyroki bądź środki karne zastosowane w powyższych wypadkach szczególnie nie odstraszają od popełniania tego typu czynów. Oto niektóre z nich – 500 zł nawiązki na cel związany z ochroną zwierząt, 800 zł grzywny, zwolnienie od kosztów sądowych i opłaty bądź 6 miesięcy ograniczenia wolności.
Koordynator grupy interwencyjnej upatruje jednak szansy na lepsze czasy dla naszych „mniejszych braci”. – Zjawisko znęcania się nad zwierzętami nie ustaje, ale zwiększyła się świadomość społeczna. Media poruszają opinię publiczną takimi bestialskimi przypadkami, które są piętnowane. Ludzie wiedzą, że można coś z tym zrobić i zaczynają w końcu reagować.