Chlubą miasta jest oczywiście Mikołaj Kopernik. Jego imieniem nazwano tu niemal wszystko: uniwersytet i szkołę, ulicę i hotel, zakłady cukiernicze i spółdzielnię mieszkaniową. Dla wyedukowanych w językach jest nazwa Copernicus: drugi hotel, centrum handlowe, szpital, a nawet biuro nieruchomości. Są także kopernikańskie: bieg, piknik, rajd, książnica, akademia menedżera itd. No i oczywiście pomnik na staromiejskim Rynku oraz dom, w którym (podobno) się urodził. Postać Kopernika to rodzaj zaproszenia do odwiedzenia największej atrakcji – Starego Miasta z przyległościami.
Starówka – biedówka
Dla turysty jest opakowanie. To, co widać z zewnątrz. Mniej więcej pół kilometra kw. gęsto zabudowanego terenu, co stanowi zaledwie pół procent powierzchni miasta. Pieczołowicie odremontowane fasady, nowe nawierzchnie ulic, dziesiątki kawiarni i knajpek. No i zabytki: ruiny krzyżackiego zamku, baszty, mury obronne, gotycka katedra, efektowny ratusz, zabytkowe kościoły, urocze zaułki i setki kamienic, po których przyjemnie błądzić wzrokiem. Także dodatkowe atrakcje w postaci małych „pomniczków całuśnych”, przy których tak chętnie fotografują się wycieczki. Całości dopełnia Piernikowa Aleja Gwiazd (od 2003), fontanna multimedialna dumnie nazwana Cosmopolis (2008), liczne tablice pamiątkowe i murale. Na wypieszczenie Starówki wydano dotychczas blisko 400 mln zł.
Ale i na tym opakowaniu pojawiają się rysy. Np. brakuje miejsc, by usiąść i odpocząć. Ławki podobno permanentnie okupował tzw. element, więc je dla świętego spokoju w ogóle zlikwidowano. Turyści za odpoczynek muszą więc płacić kawiarniom. Niepokojąco zmieniają się także witryny wzdłuż staromiejskich ulic. Powoli znikają butiki i marki popularnych sieciówek. Przenoszą się do centrów handlowych. Bo na szkolnych wycieczkach zadeptujących Stare Miasto nie zarobią. W ich miejsce pojawia się coraz więcej lokali, które na szyldach reklamują „tanie książki”, „tanią odzież”, „tanie buty”. Wiele witryn zaklejono papierem, a za szybą zawieszono kartki „do wynajęcia”. Pojawiły się pierwsze kluby go-go. Całość wygląda coraz bardziej jak starannie urządzony salon, w którym rozsiadają się osobnicy w gumofilcach.
A skoro o mieszkańcach mowa – oni pozostają po drugiej stronie fasady. Brak miejsc do parkowania (1270 przy wydanych 1300 abonamentach), zaniedbane podwórka i klatki schodowe, wiele mieszkań o obniżonym standardzie (np. ze wspólną toaletą na piętro). Kłopoty z zaopatrzeniem, bo sklepów spożywczych ubywa. A przede wszystkim społeczna deprecjacja. Już blisko 30 proc. lokali w centrum to pustostany, kolejne zmieniają masowo funkcję z mieszkalnej na biurową. Wieczorem coraz trudniej zobaczyć powyżej parteru palące się światła. W obrębie staromiejskim zameldowanych jest ok. 6000 osób (przez pięć lat ubyło ponad 20 proc.) i aż 1650 z nich korzysta z pomocy społecznej.
Tak więc Starówka to z jednej strony zaszczytny wpis na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO, z drugiej – dzielnica będąca w Toruniu synonimem biedy i socjalnego wykluczenia. Niektórzy mówią nawet dosadniej: menelstwa. Centralny kawałek miasta, który zamienia się w dziwaczny skansen z fasadą dla turystów i zapleczem dla mieszkańców. A interesy jednych i drugich trudno tu pogodzić.
W niewoli historii
Problemy z Toruniem nie kończą się, gdy wyściubimy nos poza obszar staromiejski. Kilka atrakcji może się znajdzie, choć raczej dla wąskich grup wyrafinowanych miłośników tego czy owego. Bataliści z pewnością popędzą oglądać to, co zostało z budowanej przez Prusaków w XIX w. Twierdzy Toruń. A pozostało dużo: ponad 150 obiektów, w tym 15 dużych fortów dawniej łukiem otaczających miasto, a dziś już wplecionych w jego zabudowę. To największy tego typu i niezniszczony kompleks w Europie. Niestety, poza otwartym częściowo dla zwiedzających Fortem IV, pozostałe są w różnym stopniu zaniedbane i niedostępne. Sympatycy architektury powojennego modernizmu najpierw pojadą zwiedzić jego jasną stronę: kampus uniwersytecki na zachodzie miasta. Niemal wzorcowy przykład architektury owych czasów, precyzyjnie zaplanowanej, od układu urbanistycznego po detale wykończenia auli i budynków. Następnie przeniosą się do części wschodniej, by zadumać się nad ciemną stroną mocy: gigantyczną miejską sypialnią dwóch połączonych osiedli Rubinkowo (budowane w latach 70. XX w.) i Na Skarpie (lata 80.), gdzie udało się pomieścić blisko 40 proc. mieszkańców miasta.
Miłośnicy architektoniczno-urbanistycznych ciekawostek na pewno zajrzą na wylotówkę w stronę Bydgoszczy, gdzie na 20 ha, tuż obok oczyszczalni ścieków, rozbudowuje się imperium ojca Tadeusza Rydzyka. Już w całości stoi, utrzymany w duchu postmodernizmu monumentalnego, kampus jego Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Kończy się budowa, utrzymanego dla odmiany w stylu oświeconego Bizancjum, gigantycznego kościoła. A w planach jeszcze aquapark, centrum konferencyjne, wielki hotel, sala widowiskowo-sportowa. Dobrej architektury tam nie ma, ale jest rozmach i efekciarstwo.
Fanom współczesnej architektury nie bardzo jest co polecać. Gmach Centrum Sztuki Współczesnej czy hotel Copernicus to ledwie dobra architektura, nic więcej. Poziom zapewne podniesie ciekawie zaprojektowana przez hiszpańską pracownię Menis Arquitectos sala koncertowa na Jordankach, na którą trzeba będzie poczekać jeszcze półtora roku. Jak na ośrodek liczący 200 tys. mieszkańców to bardzo mało.
Jest też kilka zgrabnych rewitalizacji, jak choćby siedziba PZU Życie na ul. Żeglarskiej na Starym Mieście czy Młyny Richtera, przekształcone na Centrum Nowoczesności. Ale tym się już w Polsce nie zaimponuje. Nic dziwnego, że miejscowy architekt Paweł Pietrzak tak żalił się niedawno na łamach lokalnego dodatku do „Gazety Wyborczej”: „W mieście gotyku architektura stała się niewolnikiem historii. W Toruniu próżno szukać architektury twórczej, odważnej, która pozostawi po sobie trwały ślad”.
Bydgoskie Przedmieście
Jednak nie należy się zniechęcać. Wystarczy wyjść ze Starego Miasta w kierunku zachodnim, przejść ruchliwą al. Jana Pawła II, przeciąć skwer i już się jest na Przedmieściu Bydgoskim, miejscu kompletnie turystom nieznanym, a bardzo urokliwym. Tę dzielnicę stworzono niemal od zera, od końca XIX w. Z typowym dla Prusaków starannym zaplanowaniem ulic, ogrodów, budynków użyteczności publicznej. Dziś podziwiać tu można piękne secesyjne kamienice, rezydencje i wille budowane w technologii szachulcowej, sporo dobrego przedwojennego modernizmu. A przy tym piękny Park Miejski (najstarszy publiczny park na ziemiach polskich) oraz ciekawostki typu Pensjonat Zofijówka – przedwojenny salon, w którym zatrzymywała się czołówka polskiej elity artystycznej, z Przybyszewskim, Boyem-Żeleńskim, Witkacym i Osterwą na czele.
Z elitarnej dzielnicy przed 1939 r. Bydgoskie po II wojnie światowej dość szybko przekształciło się w jedno z najbardziej szemranych osiedli, a to za sprawą totalnej wymiany mieszkańców i przekształcenia pięknych domów w przeludniony kwaterunek dla najuboższych. Jeszcze kilkanaście lat temu pomysł, by samotna dziewczyna spacerowała tam po zmierzchu, uważany był za samobójczy. Piękna architektura więdła w oczach, wiele starych willi wyburzono, stawiając na ich miejscu – z reguły bardzo brzydkie – bloki mieszkalne. Wydawało się, że już nic nie uratuje tego miejsca.
Aliści – dzięki grupce młodych zapaleńców los Bydgoskiego Przedmieścia powoli znowu zaczął się odmieniać. Zrewitalizowano Park Miejski, gruntownie odnowiono najbardziej reprezentacyjną ulicę Mickiewicza, a zamieszkanie tu – szczególnie wśród młodej inteligencji – znów stało się modne. Decydujący stał się jednak pomysł objęcia całej dzielnicy ochroną konserwatorską. Po staraniach organizacji społecznych udało się to w 2009 r. Nie na długo. Wspominają Marta i Paweł Kołacz, którzy od lat walczą o przywrócenie tej części miasta dawnej świetności: – Wkrótce decyzję konserwatora oprotestował prezydent miasta, co było swoistym kuriozum i ewenementem w skali kraju. Protest przeciwko wpisowi do ewidencji zabytków złożyła też spółdzielnia mieszkaniowa, której wieloletnim prezesem był prezydent, oraz 15 mieszkańców. Dopiero w 2011 r. udało się ostatecznie sprawę wygrać. Ale te półtora roku wystarczyło, by władze miasta wydały kilkadziesiąt pozwoleń na postawienie nowych budynków, niszcząc w ten sposób i tak już osłabioną historyczną tkankę dzielnicy. Ale Bydgoskiemu Przedmieściu udało się zachować – przynajmniej we fragmentach – wyjątkowy klimat dawnego miasta. I choć przesiąknięty lekką dekadencją, to jednak, w odróżnieniu od Starego Miasta, pozbawiony ducha cepelii i skansenu.
Inwestycje małe i wielkie
– W Toruniu nie dba się o spójność wizerunkową miasta – diagnozuje Krzysztof Ślebioda z pozarządowej Pracowni Zrównoważonego Rozwoju, który był jednym z głównych organizatorów dużego projektu badawczego „Restart”, mającego wskazać nowe kierunki rewitalizacji i rozwoju Torunia.
Nic tak dobrze nie służy rozwojowi miasta i budowaniu jego wizerunku, jak duża liczba średniobudżetowych inwestycji. Tymczasem tutaj niemal cała energia koncentruje się na projektach małych i wielkich. Inwestycja w małe to termoizolacja budynków, remonty dróg, chodników, naprawy sieci wodociągowych i kanalizacyjnych, zieleńców.
Z drugiej strony miasto wyraźnie gnębi mania wielkości. Najlepszy przykład to nowy most przez Wisłę, wybudowany kosztem 700 mln zł. Prawda, że okazały, choć wielu specjalistów uważa, że zbudowany nie tam, gdzie był najbardziej potrzebny. Przesunął bardziej na wschód tranzyt przez miasto, ale mieszkańcom specjalnie nie służy, bo prowadzi właściwie donikąd. Następnie mamy zbudowaną za 100 mln zł imponującą Motoarenę, czyli oddany w 2009 r. stadion żużlowy, a już dobiega końca budowa hali sportowo-widowiskowej przy ul. Bema (160 mln zł). Na razie na etapie dziury w ziemi pozostaje wspomniana już sala koncertowa za kolejne 160 mln. No i wlokąca się budowa trasy średnicowej wschód–zachód, przez niemal środek miasta.
Ale i tak Toruń zajął pierwsze miejsce w kraju w rankingu jakości życia ocenianej przez mieszkańców. Bo przy okazji wszędzie tu blisko, korki pojawiają się rzadko. A poza tym mówią w ankietach „to miasto na ludzką skalę”.