TikTok, platforma do pokazywania krótkich form wideo, ma osiem lat. Od pięciu amerykański rząd straszy jej zamknięciem. Powodem są obawy, że stojąca za aplikacją chińska firma ByteDance jest powiązana z władzami, które mogą wpływać na obywateli i zachodnią politykę. Aplikacja, jak inne czasów „kapitalizmu inwigilacji”, zbiera dane użytkowników – rządy i korporacje (takie jak Meta) po prostu nie lubią konkurencji. 19 stycznia TikTok w USA zgasł na kilkanaście godzin, po czym wrócił, dziękując prezydentowi Trumpowi za wsparcie.
Zanim nadszedł ten sądny dzień (i polityczny teatr, sprawa jest rozwojowa), Amerykanie już żegnali się z aplikacją. Jedni do sprawy podeszli bardzo poważnie – platforma stała się miejscem, w którym zwyczajnie zarabiają na życie, promują swoją działalność rzemieślniczą lub artystyczną, publikują skecze i muzykę, prowadzą działalność polityczną czy edukacyjną. Twórczyni, która do tej pory robiła śmieszne miny i tańczyła do wesołych piosenek, zaczęła nagrywać filmy o wolności słowa i prasy.
Inni byli mniej serio. „Ostatni trend na amerykańskim TikToku” – pożegnanie z chińskim szpiegiem. „Żegnaj, mój chiński szpiegu” – mówili z teatralnym smutkiem użytkownicy, a potem dziękowali po mandaryńsku (dzięki translatorowi) za wspólne lata. „Amerykański szpieg doniósł na mnie do skarbówki, a chiński zdiagnozował mi ADHD”, opowiadała tiktokerka. W tym zdaniu zawiera się świadomość, że nie można ufać żadnym aplikacjom i rządom (afera Cambridge Analytica jest starsza od TikToka!), a także refleksja o doskonałości algorytmu, który łączył ludzi z ich zainteresowaniami i potrzebami (na dobre i na złe).
Twórcy podeszli też do sprawy praktycznie i podają serwisy, w których fani nadal mogą oglądać ich treści.