Dawno temu, tuż po chrzcie Polski, kiedy wszystkim jeszcze schły koszule, w Niebie postanowiono, że czas przypisać naszemu narodowi Anioła Stróża. Nie żeby ktoś nas tam u góry szczególnie lubił, ale Bóg miał akurat wolną chwilę, a poza tym to standardowa procedura i kadry mu suszyły głowę.
Każdy naród musi mieć Anioła Stróża i koniec, takie przepisy. Jego funkcje obejmują m.in. monitoring Moralny (MM), czyli całodobowe nadzorowanie postępowania narodu, oraz wstawiennictwo Duchowe (WD), czyli donoszenie składanie raportów przed Tronem Bożym. Poza tym standardowo wsparcie modlitewne w sytuacjach kryzysowych, jak ciężkie klęski żywiołowe czy wprowadzanie reform podatkowych (jakichkolwiek).
Generalnie miał obserwować, interpretować i reprezentować nas przed Bogiem. Wszystko fajnie, tylko dlaczego musieliśmy trafić na egzemplarz z zespołem Tourette’a? Jak trzeba było powiedzieć Bogu, że w sumie chcielibyśmy trochę demokracji, to sypnął szefowi wiązanką i skończyliśmy z całym sejmem osłów.
Czytaj też: Kto wykopał Zakopane i dlaczego małe frytki kosztują tyle, co metr kawalerki na Żoliborzu
Głupio zwiastować z pustymi rękami
To jednak było dużo później, kiedy nasz Anioł nabawił się już chorób zawodowych od pracy w szczególnie ciężkich warunkach. Tuż po mianowaniu był jeszcze czysty i niewinny jak pusta kartoteka w zakładzie karnym. Anioł ubrał więc swój najlepszy biały dres, złapał za chorągiew z herbem Polan i wyruszył w drogę do grodu Mieszka I. Po drodze wpadł jeszcze na małe zakupy, bo głupio tak zwiastować z pustymi rękami.
W końcu stanął przed naszym władcą. W jednej ręce trzymał chorągiew i torbę z biedronki, w drugiej dużego rollo z kurczakiem, a majonez i keczup kapały na mieszkowe posadzki kolorami dumy i niepodległości.
Mieszko, jak to Mieszko, akurat siedział na tronie, dumając nad sprawami wagi państwowej. Zdążył na szczęście spuścić wodę.
– Kim jesteś? – zapytał książę, unosząc brew. Miał nadzieję, że to wreszcie kurier z InPostu z nowym modelem włóczni – Depaganator 2000.
– Jestem Aniołem Stróżem twego narodu! – oznajmił Anioł, z dumą unosząc chorągiew. – Przynoszę ci wieść o boskiej opiece nad twoim ludem i dar, który symbolizować będzie wielkość twojego narodu. A przy okazji: masz może poratować papierosem?
Mieszko uniósł brew, co było całkiem imponujące, bo nie opuścił jej jeszcze po poprzednim razie. Ostatecznie zignorował dziwne pytanie Anioła i postanowił skupić się na korzyściach. W głębi serca czuł bowiem ekscytację. Był przekonany, że zaraz dostanie coś spektakularnego – może skrzynię pełną klejnotów, może jakąś magiczną maczugę… Mieszko spojrzał wyczekująco na Anioła, który z patosem wyciągnął rękę... i podał mu malutki żołądź.
– Jaja sobie robisz? – wymsknęło się Mieszkowi.
– Ten żołądź – oznajmił Anioł z kamienną twarzą – to dar od Boga. Wyrośnie z niego dąb, który będzie symbolizować potęgę twojego państwa. Każdy zły uczynek osłabi to drzewo, a każdy dobry je wzmocni.
Tak naprawdę Anioł znalazł żołądź pod biedronką i uznał, że skoro kwestię darów ma już załatwioną, to nawcina się białych michałków po samą aureolę. Poza tym żołądź, technicznie rzecz biorąc, faktycznie był darem Bożym.
Czytaj też: Biada nam! Czyli rzecz o Lechu, Czechu, Rusie i gospodarce rabunkowej
Pod Kielce nikt nie zagląda
– Dąb? – Mieszko uniósł żołądź na wysokość oczu, jakby chciał się upewnić, że nie ma ukrytych funkcji. – Rozumiem, że klejnoty wam się akurat skończyły?
– Pan da ci syna, który będzie wielkim władcą. To tak à propos klejnotów – rzucił Anioł, ignorując sarkazm księcia. – Ale to drzewo jest prawdziwym symbolem twojego ludu. Jeśli twoi poddani będą dobrzy, dąb rozkwitnie. Jeśli będą źli, uschnie. Od was zależy jego los.
Anioł, uznając swoje zadanie za wykonane, zniknął w chmurze światła i słodkich okruchów, zostawiając Mieszka samego z żołędziem i masą niewypowiedzianych pytań.
Po kilku godzinach narzekań i przeklinania pod nosem Mieszko postanowił posadzić żołądź. Długo przemierzał polskie ziemie w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca – gdzieś daleko od swoich włości, żeby w razie klapy nie musiał patrzeć na drzewo codziennie. No i była też kwestia bezpieczeństwa. Mimo pewnego rozczarowania faktem, że podarek nie był drogimi kamieniami ani bronią, pamiętał słowa Anioła. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby mu poddani wycinali na reprezentacyjnym dębie, że Zbysław <3 Dobrawa. Ostatecznie posadził dąb pod Kielcami, bo wiedział, że i tak tam nikt nie zagląda.
Czytaj też: Legenda o poznańskich koziołkach, czyli dlaczego zbrodnia popłaca, a hejnał mariacki śmierdzi
Anioł i kreatywna księgowość
Dąb, który później nazwano Bartkiem, był świadkiem wielu bardziej i mniej wiekopomnych wydarzeń. Był najwytrwalszym powiernikiem naszego narodu i pomnikiem wystawionym jego czynom. Mówiąc krótko, mieliśmy przekichane. A jednak mimo tych niesprzyjających okoliczności drzewo wyrosło silne i zdrowe.
Jak to możliwe, zapytacie? Okazało się, że tak jak my nauczyliśmy się od Anioła wiary, tak i on wyniósł coś z życia w Polsce i podczas rozliczania nas z uczynków przed Bogiem zastosował kreatywną księgowość. Od siebie tylko dodam, że powinniśmy być mu za to wdzięczny, bo np. Japończycy skończyli z kurduplastymi drzewkami bonsai za karę, że wynaleźli mangę i anime. A Brytyjczycy to w ogóle nie dostali drzewa, tylko herbatę, i to w dodatku z importu, jak wszystko, co się u nich nadaje do spożycia.