Nowy rok przy minus 40
Nowy rok przy minus 40. Tak się świętuje na najwyższym szczycie Antarktydy
Wspinaczką na Mount Vinson, najwyższy szczyt Antarktydy (4892 m), miałam pod koniec grudnia 2015 r. zakończyć zdobywanie Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów wszystkich kontynentów. Wigilia zastała nas daleko od cywilizacji – gdzieś pośrodku białej pustyni, w miejscu, z którego od najbliższego miasta dzieliło nas prawie 3 tys. km, a jedynym łącznikiem ze światem był praktycznie nieużywany telefon satelitarny.
Z racji tego, że kilkuosobową ekipę stanowili Polacy, przygotowaliśmy się na świąteczną okoliczność. Oprócz sprzętu wspinaczkowego znaleźliśmy w plecakach miejsce na ozdoby, w tym miniaturową sztuczną choinkę (na Antarktydzie nie ma żadnych drzew, a przywożenie prawdziwych roślin jest zakazane). Na pierwszą gwiazdkę z rozpoczęciem wyjątkowej w tych warunkach „wieczerzy” nie było sensu czekać – grudzień na Antarktydzie to okres dnia polarnego, więc ciemności nie ma tam wcale, a nie jest też niczym zaskakującym, że najjaśniej świecące słońce zdarza się o północy.
O umówionej porze kolacji spotkaliśmy się w namiocie, w którym rozbrzmiewały puszczone z odtwarzacza kolędy. Zaczęliśmy od tradycyjnego przełamania się opłatkiem. W ramach prowiantu mieliśmy ze sobą zupę grzybową i barszczyk, ale w wersji „gorących kubków” serwowanych w termosie. Były też śledzie z puszki, a zamiast ryby po grecku – paprykarz szczeciński. W dobiciu do dwunastu potraw pomógł Amerykanin z innej ekipy, który postanowił wpaść do nas w gości. – Przyniosłem wam pyszne wigilijne jedzenie – powiedział, po czym rozwinął imponującej wielkości… hamburgera.
Były też prezenty, które – jak ustaliliśmy – przyniósł nam pluszowy pingwin. Były to najbardziej oryginalne świąteczne gifty, jakie kiedykolwiek dostałam: torebki na kupy.