Ludzie i style

Biada nam! Czyli rzecz o Lechu, Czechu, Rusie i gospodarce rabunkowej

Legenda o Lechu, Czechu i Rusie Legenda o Lechu, Czechu i Rusie Marek Maruszczak/AI / •
To nie tak, że gospodarka rabunkowa jest zła – pisze Marek Maruszczak, autor książki „Głupie ptaki Polski. Przewodnik świadomego obserwatora”, humorystycznego profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też” i legend publikowanych na Polityka.pl.

Dawno, dawno temu żyli trzej bracia, Lech, Czech i Rus. Żyło im się dobrze, dostatnio i zgodnie (no przecież napisałem, że to było dawno). Prowadzili gospodarkę rabunkową, jak przystało na założycieli narodów.

To nie tak, że gospodarka rabunkowa jest zła. Nie jest, tylko nie można przesadzać z tym całym rabowaniem. Na tym polega odpowiedzialność. No, ale niestety akurat w miejscu, w którym żyło rodzeństwo, zasoby zaczęły się kurczyć. Ziemia dawała mniejsze plony, zwierzyna w lesie złośliwie przestała sama w sidła wpadać i nawet ryby nie brały, ale to akurat może być wina Lecha, który ciągle się śmiał z tego, jak Czech gada, i je płoszył.

Czytaj też: Choć zmienić władzę da się prawie zawsze, to potem trzeba po niej jeszcze posprzątać. Legenda o królu Popielu

Biada nam!

Usiedli więc bracia pod drzewem i zaczęli radzić, bo to było jeszcze przed chrztem Polski i nikt nie słyszał o cudownym rozmnażaniu wałówki. Pierwszy odezwał się najstarszy brat Rus:

– Jest nas, bracia, za dużo. Ziemia nie da rady wyżywić tylu chłopa, a nikt jeszcze nie wynalazł zakupów na dowóz. Oj, biada nam!

Jak się pewnie domyślacie, Rus nigdy nie był duszą towarzystwa.

– Masz rację, bracie, biada nam, ale co robić? – zapytał średni brat, Czech, znany z dociekliwości.

Trzeci brat powiercił się, pocmokał, zakręcił wąsem i rzecze:

– Musimy zapakować rodziny na wozy i wyruszyć w drogę w miejsce, gdzie nie zdążyliśmy jeszcze wszystkiego zeżreć – po czym dla porządku dodał: oj, biada nam! – ale bez przekonania.

Lech był najmłodszym z braci i słynął z tego, że zawsze znajdował jakieś rozwiązanie, chociaż niekoniecznie najlepsze.

Czytaj też: Krasnale, kwadrans wrocławski i kto tak naprawdę brał udział w libacji na skwerku

Po słowiańsku w mordę

Już po kilku tygodniach, czyli jak na Słowian całkiem szybko, bracia byli gotowi do wyprawy. Jeszcze tylko sprawdzić, czy gaz zakręcony, i godzinę po wyruszeniu wrócić, by upewnić się, że wrota od grodu na pewno zostały zamknięte.

Bracia razem z rodzinami, wojownikami, bydłem oraz dziećmi pośrodku wędrowali przez puszcze, góry i nieliczne osady. Na domiar złego w żadnej z osad nie było skupu butelek, co bywa problematyczne, kiedy się podróżuje w takiej ekipie.

W końcu Rus miał dosyć tułaczki, a poza tym okolica od dłuższego czasu nie usiłowała zjeść mu rodziny. Była w miarę płaska, żyzna i poprzecinana siecią rzek, nad którymi można siedzieć i się obcyndalać. To znaczy łowić ryby, żeby rodzina miała co do garnka włożyć.

Bracia popłakali chwilę, a na do widzenia dali sobie po słowiańsku w mordę. Buzi, oczywiście, po czym wyruszyli w drogę w okrojonym składzie.

Wędrowali tak od dłuższej chwili, kiedy nagle średni z braci stanął w miejscu i zastrzygł uszami. W powietrzu niósł się bowiem cudnej urody trel Słowaka.

– Słuchaj, bracie – rzecze Czech, a w jego oku rośnie łza wielkości knedla – oto przyszła pora na mnie, aby cię opuścić. Siądę sobie tu pod górą i posłucham pieśni. Zresztą sądzę, że to miejsce dobre i dla chmielu, i dla drożdży. Nie wiem jeszcze wprawdzie, co te słowa znaczą, ale czuję w kościach, że są ważne. Zupełnie nie jak „dostęp do morza”.

Lech na takie dictum kiwnął głową, przełknął ślinę, by powstrzymać drżenie brody, trzasnął brata w potylicę i dał nogę, nim Czech zdążył zareagować. Głębokie pokłady miłości braterskiej stały za tym gestem i tęsknił niezwykle za Czechem najmłodszy z rodzeństwa. Dlatego samotna wędrówka trwała jeszcze przez pół Polski.

Czytaj też: Legenda o św. Jakubie, czyli jak powstał Olsztyn (bo po co, do dzisiaj nie wiadomo)

A może orłan?

W końcu zatrzymał się Lech w gęstym lesie. Nie żeby las ten różnił się jakoś szczególnie od tego, przez który szedł od dobrych kilku miesięcy. To były jeszcze czasy, kiedy i drzew, i czasu ludzie mieli pod dostatkiem.

Uwagę Lecha zwróciła pewna szczególna jodła, która na tle nieba zarumienionego zachodzącym słońcem odcinała się ciemną i smukłą kolumną. Na drzewie było wielgachne gniazdo, a w gnieździe siedział największy kurczak, jakiego Lech miał okazję oglądać. Bydle było gigantyczne, w dodatku całkiem białe.

Wzruszył się ogromnie najmłodszy z braci, bo od razu poczuł więź z wielkim ptaszyskiem. Uznał, że kraina, w której żyją takie bestie, idealnie nadaje się na nową ojczyznę. Nazwał zwierzę orłem, a może orłanem? I uczynił z jego wizerunku na tle czerwonego nieba godło swego kraju. Nowej siedzibie nadał odganiazdową nazwę Gniezno (bardzo oryginalnie), a mieszkańców w przypływie skromności nazwał Lechitami.

Nieco później okazało się, że wielkie ptaki nie do końca rwą się do współpracy i średnio się niosą. To jednak świadczy tylko o tym, jak dobrze nadają się na symbol Polski.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną