Opus magnum w kolorze bazaltu
Opus magnum w kolorze bazaltu. Ruszyliśmy w podróż na Lanzarote
Album z dziełami Gaudiego, kilka opracowań o Picassie, coś o Egonie Schiele, ale też „Miasto i psy” Vargasa Llosy, „Żydzi w chrześcijańskiej Europie” i leksykon papug – na regałach nie ma porządku, widać za to szerokie zainteresowania. Wszystko zostało tu tak, jak w dniu śmierci Césara Manrique w 1992 r. Kanaryjski malarz, rzeźbiarz i wizjoner zginął w wypadku samochodowym w Teguise, niedaleko domu, który teraz jest obowiązkowym punktem programu wycieczki na Lanzarote, podobnie jak siedziba fundacji jego imienia.
Tak naprawdę jednak od dzieł Manriquego nie da się na wyspie uciec. Jego energia, idee, działalność i wiara w to, że Lanzarote da się uchronić przed negatywnymi efektami masowej turystyki, naznaczyły tu niemal wszystko. Na rondach mijamy jego „wietrzne zabawki”, czyli ruchome rzeźby, w restauracji, którą zaprojektował, obsługa nosi uniformy jego pomysłu, nawet logo na podanej z kawą torebce cukru wyszło spod jego ręki. Ba, w Castillo de San José, twierdzy odrestaurowanej z inicjatywy Manriquego, można zjeść rybę podaną tak, jak ponoć lubił: z fantazyjnymi kleksami z purée z ziemniaków i dyni, burakiem oraz batatem.
Są i donioślejsze pamiątki: zakaz budowy wielkich hoteli i wieszania wielkopowierzchniowych reklam, brak drzew przy drogach (żeby nie zasłaniały krajobrazu), zachowanie oryginalnej architektury. – Masowa turystyka pojawiła się w Hiszpanii w latach 50., na Wyspach Kanaryjskich nieco później. Gdy zawitała na Teneryfę, Manrique obserwował to z przerażeniem – opowiada Inés, przewodniczka po Lanzarote.
W 1964 r. wyjechał do Nowego Jorku, wystawiał w Muzeum Guggenheima, zachwycił Nelsona Rockefellera. Ale już dwa lata później wrócił na Lanzarote, a jeszcze z USA kontaktował się z władzami wyspy, by zastanowić się, jak ochronić ją przed zadeptaniem i zabetonowaniem.