Dawno, dawno temu, kiedy Polska była krainą magii i tajemnic, a nie żabek i kebabów, pod wzgórzem wawelskim w Krakowie mieszkał groźny smok. Poza tym, że był groźny, to był też wielki i przebiegły, wchodził więc ewidentnie władzy w kompetencje. Dlatego książę Krak, władca Krakowa, regularnie nasyłał na smoka zbirów, to znaczy rycerzy książęcych, czyli długie i dosyć zakute ramię krakowskiej władzy wykonawczej.
Smok jednak nic sobie z tych wysiłków nie robił. To znaczy robił szaszłyki, bo rycerze przychodzili zwykle z własnymi kijkami, które dla niepoznaki nazywali kopiami. Tak mijały dni i lata na wspólnych biesiadach smoka i wojaków, aż w końcu do władcy Krakowa zgłosił się pewien rzemieślnik. Nie nazwiemy go szewcem, bo zasadniczo nie miał licencji i kleił ciżmy na lewo w piwnicy.
Czytaj też: Legenda o św. Jakubie, czyli jak powstał Olsztyn (bo po co, do dzisiaj nie wiadomo)
Piwnica Pod Posłami
Nieszewczyk Dratewka robił średnie wrażenie. Metr sześćdziesiąt wzrostu, rzadki zarost i przede wszystkim rażący deficyt w zakresie kopii. – Może przynajmniej bestia sobie na tobie paluchy poparzy – mruknął książę Krak i machnął dłonią na znak, że daje Dratewce wolną rękę. W polowaniu lub byciu usmażonym.
Nieszewczyk zignorował wszystkie kpiny, kiwnął głową, zastrzygł wąsem i pospieszył do piwnicy. Nie do swojej, oczywiście, tylko do tej Pod Posłami, która później ze względu na złe skojarzenia została przechrzczona na Pod Baranami. Nieszewczyk nie wychodził z tej piwnicy siedem dni i siedem nocy, a kiedy już to zrobił, to od razu z wielkim workiem.
Poniósł ten worek Dratewka prosto pod Smoczą Jamę. Tam się zatrzymał i zaczął wyjmować z niego owce, a przynajmniej coś, co z grubsza je przypominało. Były cztery nóżki, miękka wełna, a dzięki zaszytej pozytywce zwierzaki robiły „beeee!” po naciśnięciu brzuszka. Dwóch na trzech górali by się nabrało.
Nabrał się i smok. Kiedy tylko wrócił i zobaczył rząd owieczek, zaczął je czym prędzej zjadać, gdyż był akurat między rycerzami, a regularne posiłki to klucz do regularnej pracy jelit. No i tutaj zaczynają się problemy natury żołądkowej. Kiedy tylko smok zdał sobie sprawę, że mu podsunięto produkt owcopodobny, to się biedak zagotował w głębi smoka. Z jego trzewi jęły się dobywać dźwięki straszne, przywodzące na myśl sztorm rodzący się na środku morza.
Smok czym prędzej podniósł cielsko i popędził do łazienki. Gdzieś w połowie drogi uznał jednak, że go gardło pali ciut za mocno. Zrobił więc smok w bok, prosto do płynącej obok rzeki. Potem zaczął pić. Kiedy skończył, znowu zaczął, a na koniec wziął dwa łyki, puścił bąbel niezidentyfikowaną częścią smoka i dał nura do jaskini.
Czytaj też: Bazyliszek i niezadowoleni warszawscy deweloperzy. Kto go załatwił?
Niestrawność z przerzutami na Kraków
Minął dzień, potem tydzień, miesiąc, a po smoku ani śladu. Nawet książę, który przecież był Krakusem, zaczął przebąkiwać coś o skarbie dla wybawiciela miasta. Właśnie wtedy nad Dratewką pojawiły się czarne obłoki, które wkrótce pochłonęły cały Kraków. Był też zapach zgniłych jajek, i to większy niż normalnie.
Okazało się, że smok, i owszem, został pokonany, ale wcale nie zdechł, tylko wlazł pod miasto, gdzie po dziś dzień cierpi na niestrawność z przerzutami na Kraków. Jeżeli zaś o bohatera chodzi, to w toku śledztwa wyszło, że to żaden Dratewka, tylko Miloš, pseudonim Dratwa. Uchodźca z krajów byłej Jugosławii i zbrodniarz wojenny hobbysta. Dratwa trafił więc na Montelupich do aresztu śledczego. Podobno do wyjaśnienia, ale leci mu już drugie tysiąclecie. Smok natomiast nadal popierduje siarkowymi owcami, a ze smoka z wiatrami wziął się smog nad miastem.