Dokładnie 160 lat temu pierwsi goście odważyli się zimą przyjechać do St. Moritz. Zaczęło się od towarzyskiego zakładu. Oto latem 1864 r. Johannes Badrutt, właściciel hotelu Kulm, umówił się z szóstką wypoczywających u niego Brytyjczyków, że jeśli przyjadą na Boże Narodzenie i nie będzie pięknej pogody, to zwróci im za podróż i pobyt. Anglicy zaryzykowali – zabawili w St. Moritz aż do świąt Wielkanocnych i niemal zawsze świeciło im słońce. Na wyspę wrócili zadowoleni i w londyńskich salonach zaczęli opowiadać, jak wspaniale jest w szwajcarskich górach zimą. Temat podchwyciły gazety. W ten sposób wśród europejskich klas wyższych narodziła się moda na wyjazdy do Szwajcarii o tej porze roku, a w efekcie: zimowa turystyka i sporty alpejskie.
Swoje zrobili też kuracjusze słynnych szwajcarskich sanatoriów. Bo kiedy dolegliwości ustępowały, zaczynali rozglądać się za rozrywkami – w tym zabawami na śniegu. Były wśród nich sanki (pierwsze wyścigi rozegrano właśnie w Szwajcarii w latach 80. XIX w.) i narty.
Literackie tego świadectwo daje największa powieść minionego stulecia, czyli Czarodziejska Góra. Jej bohater, Hans Castorp, znudzony rytualnym w przeciwgruźliczym sanatorium mierzeniem temperatury i leżakowaniem na tarasie pod pledami z wielbłądziej wełny, flirtami czy też dyskusjami o naturze ludzkości, „nabył parę eleganckich nart, wylakierowanych na jasnobrązowy kolor, z dobrego jesionowego drzewa, z doskonałymi rzemieniami, na przedzie zaostrzonych i wygiętych”. Jak na ambitnego młodzieńca przystało, od początku „usiłował trzymać nogi ładnie obok siebie i zostawać za sobą równoległe ślady”. Po niespełna dwudziestu próbach „już się nie przewracał, gdy w pełnym biegu hamował telemarkiem, wysunąwszy jedną nogę naprzód, a drugą zgiąwszy w kolanie”.
To m.in. dzięki arcydziełu Tomasza Manna Davos stało się znane na całym świecie. Zwłaszcza, że jego walory propagował też mistrz literatury popularnej – sir Arthur Conan Doyle. Kreator postaci Sherlocka Holmesa już w 1899 r. opisywał zalety jazdy na nartach w szwajcarskim kurorcie.
Rychło sama Szwajcaria stała się wymarzonym miejscem narciarskiego wypoczynku. Główną rolę odegrały jej górskie walory. Bo, co bodaj najważniejsze, jeżdżąc tam na nartach można podziwiać panoramę Matterhornu (zdaniem wielu najpiękniejszej góry świata), Eigeru (najtrudniejszego szczytu Alp) lub 46 innych czterotysięczników. A 29 terenów narciarskich leży powyżej 2800 m n.p.m., co jest gwarancją przedniej jakości śniegu.
Dziś narciarska Szwajcaria to… 237 stacji różnej wielkości.
Przykładem właśnie Davos Klosters, które składa się aż z sześciu obszarów narciarskich. Rozległe zbocza Jakobshorn lubiane są zarówno przez freestyle’ową młodzież, jak rodziny i zjazdowych wyjadaczy. To tu, na łączce Bolgen, w 1934 roku oddano do użytku pierwszy w świecie (!) orczyk. Dziś pracuje kolejne jego wcielenie, a pierwowzór można zobaczyć w miejskim Muzeum Historii Narciarstwa. Wiele możliwości daje Parsenn – z Weissfluhgipfel, najwyżej dostępnym wyciągami punktem regionu (2844 m n.p.m.) i prowadząca do doliny dwunastokilometrowa trasa Nostalgia Run. Swój charakter mają także typowo rodzinna Madrisa, rozległy, oferujące szerokie i szybkie (bo często niezatłoczone) nartostrady Rinerhorn oraz dzika, freeride’owa, bo obsługiwana celowo przez jedną tylko gondolę, Pischa (2483 m n.p.m.) z obfitością głębokich puchów. I w końcu odrębny nieco – i cudownie zaciszny (na jazdę tam obowiązuje tam osobny karnet) – Schatzalp w okolicach sanatorium znanego z Czarodziejskiej góry.
Jako że 80 proc. tras regionu Davos Klosters wytyczonych jest powyżej 2 tys. m n.p.m., jakość śniegu zwykle wykracza poza standard (samo miasto szczyci się zresztą mianem najwyżej, bo na 1540 m n.p.m., położonego na kontynencie).
Równie bogaty w zbocza jest Jungfrauregion. Składają się nań, po pierwsze, trasy wokół Wengen – urozmaicone jak należy, a opromienione sławą Laubernhorn, jednej z najtrudniejszych tras zjazdu alpejskiego Pucharu Świata. Rozległy Kleine Scheidegg mogą penetrować chętni o rozmaitym poziomie umiejętności. Wszyscy będą tam podziwiać niebywały, także z racji bezpośredniego sąsiedztwa, widok na masyw Eigeru z jego słynną północną ścianą – tyleż majestatyczną, co groźną. Pobliski Grindelwald, prócz stoków szerokich i łatwych, oferuje spore połacie do jazdy pozatrasowej. Osobną jakością jest możliwość wjazdu kolejką zębatą, poprowadzoną wykutym – w latach 1896 – 1912! – tunelem, na Jungfraujoch Top of Europe. Pociąg kończy bieg na najwyżej (3454 m n.p.m.!) stacji kolejowej kontynentu – w sercu obszaru „Swiss Alps Jungfrau-Aletsch” wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zwłaszcza widok na pierwsze kilometry lodowca Aletsch robi tam wrażenie.
Nad przeciwległą stroną doliny góruje Piz Gloria Schilthorn (2970 m n.p.m.) – to z tego szczytu straceńczo zjeżdżał James Bond w filmie W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości (dziś jest tam wystawa agenta 007). To kolejne w Szwajcarii historyczne dla narciarstwa miejsce: arena pionierskich zawodów w zjeździe. Szczególna atrakcją jest możliwość kwaterowania w Mürren – zbudowanej wieki temu osadzie, w której udało się zachować tradycyjną alpejską architekturę oraz… wprowadzić zakaz wjazdu samochodów. Już cisza tworzy klimat wioski. Jego utrzymaniu służyć mają też rozwiązania technologiczne modernizowanej właśnie kolejki linowej na Piz Gloria.
Zakaz ruchu samochodowego obowiązuje też w Riederalp, Fiescheralp i Bettmeralp – wioskach tworzących Aletsch Arena. Z doliny Rodanu goście docierają na ok. 2000 m n.p.m. kolejkami linowymi, nocują w stylowych chatach/hotelach, jeżdżą po przednim śniegu na zboczach o południowej ekspozycji – a więc często w pełnym słońcu, a wreszcie podziwiają charakterystyczny profil Matterhornu oraz Aletsch – największy lodowiec kontynentu o długości sięgającej wciąż 20 km.
Brakiem samochodów kusi też leżące na 1800 m n.p.m. Saas Fee w Wallis. Miejscowi nazywają swą wioskę „perłą Alp”. Bo pierwszą rzeczą, która rzuca się tam w oczy, jest wysokogórska atmosfera. Tworzą ją szałasy pasterskie i domy z drewnianych beli z początku XX w. (niektóre służą dziś za hotele), ale też doskonale wkomponowane w krajobraz współczesne budynki. Lecz najważniejsze jest to, że Saas Fee otacza 18 czterotysięcznych szczytów, z których każdy ma swój majestat. Można go docenić już z samej osady. Lecz najwyraźniej potęgę miejsca czuje się, jeżdżąc na nartach po okolicznych zboczach (wytyczono 150 km tras) – zwłaszcza tych lodowcowych (więc z gwarancją śniegu, tuż przy kaskadach szczelin i seraków. Choć nawet bez nart można dotrzeć na Mittelallalin, czyli 3500 m n.p.m. – umożliwia to poprowadzone w skale Metro Alpine. Co istotne: lodowcowe trasy Saas Fee są czasem bardziej wymagające niż spotykane gdzie indziej, a z kolei na pólka do nauki skrętów wychodzi się zwykle z samych kwater.
Ze skibusów nie trzeba też korzystać w Nendaz w Czterech Dolinach, regionie narciarskim sławy światowej. Szczyci się on, poza 512 km tras, liczbą dni słonecznych porównywalnych z francuską Riwierą, niepowtarzalnymi widokami na dolinę Rodanu oraz najwyższe czterotysięczniki: Mont Blanc, Matterhorn i Monte Rosa. I uznaje za stację przyjazną zarówno zwolennikom narciarstwa ekstremalnego, jak i rodzinnego. Granie otaczające Nendaz i sąsiednie Verbier są arenami Freeride World Tour. Równocześnie Nendaz od lat legitymuje się certyfikatem „Families Welcome", nadawanym przez Szwajcarską Federację Turystyki miejscowościom gwarantującym najlepsze warunki wypoczynku rodzinnego. Są ku temu powody: w Nendaz działa kilka przedszkoli narciarskich (przyjmują nawet dwulatków!), a instruktorzy oferują zniżki dla rodzin, które wspólnie chcą się uczyć jeździć. Osobną atrakcją są lodowiska, tory saneczkowe i możliwość przejechania się saniami ciągniętymi przez Husky.
Tytułem „Families Welcome” chlubi się także Engelberg – największy obszar narciarski Szwajcarii centralnej. On też równocześnie słynie z zacnych miejsc do freeride’u. Jako że obejmuje lodowcowy masyw Titlis (3239 m n.p.m.), daje pewność jazdy aż do późnej wiosny, zaś obrotowe wagoniki (światowy pierwowzór!) obsługującej lodowiec kolejki pozwalają na wnikliwą kontemplację krajobrazu Alp Berneńskich. Są i atrakcje historyczne – pochodzący z 1120 roku klasztor benedyktynów w stolicy regionu, Engelbergu.
*
Co ważne: w Szwajcarii do każdej górskiej miejscowości da dotrzeć tyleż wygodnie, co bez kłopotów nawet w najsroższe zimy. Punktualność tamtejszych kolei nie jest mitem, podobnie jak ich precyzyjne skomunikowanie z innymi środkami komunikacji publicznej – zwłaszcza siecią postbusów, obejmującą
najmniejsze nawet wioski. Podobnie jest z utrzymaniem dróg.
Z Polski można więc wyprawić się samochodem (opłata za winietkę autostradową jest symboliczna), warto jedynie skrupulatnie przestrzegać przepisów. Albo skorzystać z samolotu – linie Swiss obsługują kursy z Warszawy, Wrocławia i Krakowa do Zurichu, a za narty nie trzeba dopłacać. Praktycznie spod płyty lotniska szybkie pociągi zawiozą chętnych w każdy zakątek szwajcarskich Alp.
Mitem stało się za to przekonanie, jakoby tamtejsze wyciągi były mocno przestarzałe w porównaniu do innych krajów alpejskich. W ostatnich latach stacje gruntownie modernizują swoje gondole i krzesełka. A że równocześnie można wciąż korzystać z kolejek mających ponad sto lat, to tylko wielka frajda!
One też tworzą klimat!
Krzysztof Burnetko
Materiał przygotowany na zlecenie Traveltrex