Ruch na autostradzie M25 był koszmarny, a po zjechaniu z niej czekało nas jeszcze 45 min przebijania się powiatowymi dróżkami tak wąskimi, że dwa auta z trudem się mijają. W końcu dojechaliśmy do żwirowego parkingu przed blaszaną halą. Na oglądanie rosnącej tuż obok winniczki nie było czasu, bo właśnie zaczęło lać jak z cebra. W środku przywitała nas klimatyzacja ustawiona na maksimum grzania oraz kieliszek białego wina. Było tak kwaśne, jak od dawna nie są już nawet nasze polskie wina. Byliśmy bowiem w Gusbourne, najlepszej winnicy w… Anglii.
Wielka Brytania – de facto Anglia właśnie, bo w Szkocji winnic na razie brak, a w Walii jest ich dosłownie kilka – to ziemia obiecana światowego winiarstwa. Wedle klimatycznych prognoz jeszcze za naszego życia na południu Europy zrobi się za gorąco i przede wszystkim za sucho, by produkować wino (brak wody już w tej chwili redukuje plon na takim Santorini niemal do zera). Natomiast winorośl będzie można z powodzeniem uprawiać w zimnych rejonach, które dotąd nie miały na to szans – powyżej 50. równoleżnika. Dotyczy to Kanady, Szwecji, Danii, krajów bałtyckich, no i oczywiście Polski. Ale największym wygranym może okazać się właśnie Zjednoczone Królestwo.
Nad wymienionymi krajami ma bowiem przewagę, a nawet kilka. Po pierwsze, pogoda. Bliskość oceanu i wpływ Prądu Zatokowego sprawiają, że zimy są tu łagodniejsze niż w regionach o klimacie bardziej kontynentalnym, mniejsze jest zagrożenie wiosennymi przymrozkami, które z uwagi na coraz wcześniejszą wegetację czynią choćby w Polsce czy Niemczech coraz więcej szkód. Przekleństwem Anglii było dotąd pochmurne, deszczowe lato, uniemożliwiające pełne dojrzewanie winogron, ale to się dynamicznie zmienia. Winom angielskim dodatkowo sprzyja aktualna moda na odświeżające, lekkie trunki z chłodnego klimatu.