Klasyk wiecznie żywy
Klasyk wiecznie żywy. Bordeaux: pomyślcie o tym, gdy zobaczycie tę nazwę na półce
Pozdrawiam państwa z Londynu, gdzie przyjechałem degustować wina z… Francji. A konkretnie z jej najważniejszego regionu winiarskiego – Bordeaux. Tę nazwę znają wszyscy, nierozerwalnie kojarzy się z winem – mamy przecież kolor bordowy, mamy też spolszczenie nazwy wina, na które zasłużyły tylko najmocniej zadomowione w kulturze powszechnej trunki: bordo.
W regionie Bordeaux na południowym zachodzie Francji znajduje się więcej winnic niż w całym Chile albo RPA. Powstaje tu więc ocean win, w tym te najsłynniejsze i jedne z najdroższych na świecie – czyli tzw. wina klasyfikowane, które w 1855 r. trafiły na specjalną listę sporządzoną na polecenie cesarza Napoleona III. Miejscowi kupcy przeanalizowali wina według cen wynikających (bardziej niż dziś) z renomy oraz jakości i pięć tzw. châteaux, czyli zamków (de facto należących do wielkich właścicieli ziemskich posiadłości, na których terenie uprawia się winorośl i zwykle stoi też okazały pałacyk lub zameczek), sklasyfikowali w klasie pierwszej, jedenaście kolejnych – w drugiej i tak dalej aż do klasy piątej.
Inicjatywa okazała się strzałem w dziesiątkę, bo oficjalny status przetrwał do dziś i zapewnia producentom ogromne zyski. Klasyfikowane wina bordoskie to grubo ponad połowa win aukcyjnych i inwestycyjnych, a system sprzedaży en primeur (na zapisy, zanim wina zostaną zabutelkowane) sprawia, że – w odróżnieniu od innych czołowych win świata – kasa trafia tu na konto winiarzy niecały rok po winobraniu.
Te degustacje odbywają się wiosną i są od dawna krytykowane za to, że obejmują wina w wieku niemowlęcym. Czołowe bordeaux to bowiem wina do długiego starzenia. Najlepiej byłoby więc próbować tych już w pełni dojrzałych, czyli dziesięcio- albo wręcz dwudziestoletnich, ale zebranie szerszej reprezentacji w tym wieku graniczy z cudem.