Gołębie, turyści, konie – to top trzy zwierząt zasrywających krakowski rynek. Dzisiaj będzie głównie o tych pierwszych, chociaż ludziom też się dostanie.
Dawno temu, kiedy metr kwadratowy w Krakowie nie kosztował tyle co pół bursztynowej komnaty, czyli mniej więcej w wieku XIII, żył sobie książę Henryk IV Prawy. Książę miał sen; w tym śnie wszyscy byli równi. Poza nim oczywiście, no bo bez przesady. Książę chciał pod swoimi rządami zjednoczyć całą Małopolskę.
Byliście kiedyś w Krakowie? No więc wiecie, że do tej pory to jednoczenie idzie im tak sobie. Nie uprzedzajmy jednak biegu wydarzeń. Aby rządzić takim wielkim kawałem ziemi, trzeba było mieć odpowiedni kapelusz. To jedno z uniwersalnych praw wszechświata – czapka czyni człowieka. Od najgłębszych lasów deszczowych, przez pustynne pustkowia, aż po Watykan – ważniaka zawsze poznamy po fikuśnym nakryciu głowy.
Jedziemy zaciągnąć chwilówkę
Nie inaczej było tym razem; aby rządzić i ewoluować w króla, książę musiał zdobyć koronę. To były jeszcze czasy sprzed powszechnego dostępu do fabryk w Chinach i korony racjonował Pan Papież. W dodatku nie wystarczyło wydać kupy kasy na złoto i wykuć z niego błyszczącej nierówności klasowej. Nie, korona musiała być poświęcona, błogosławiona i prawdopodobnie wysiadywana przez bobra w ornatach.
Był tylko jeden sposób na załatwienie takiej sprawy. Zapłacić kupę siana głowie Kościoła. Książę był całkiem majętny. Miał zamek, rycerzy i uciskał przyzwoitą liczbę chłopów. To było jednak ciągle za mało jak na papieski apetyt i stawki.
Książę myślał i myślał i w końcu postanowił.
– Panowie! – krzyknął do swoich rycerzy. – Zbierajcie zakute tyłki w troki, jedziemy zaciągnąć chwilówkę.
Czytaj też: Który ptak jest najgłupszy w Polsce? Pytamy człowieka, który obraża zwierzęta (i rośliny też)
Krótka podróż, długi korek
Jak powiedział, tak też zrobili, i zanim zdążycie powiedzieć: „przed zaciągnięciem kredytu krótkoterminowego prosimy o staranne rozważenie potencjalnych konsekwencji finansowych”, wraz z wojakami byli już w drodze.
Po krótkiej podróży i długim staniu w korku na Al. Trzech Wieszczów ewentualny przyszły król dotarł w końcu do filii firmy kredytowej z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością: Wróżka Złotówka oraz WSPÓLNICY – to ostatnie z jakiegoś powodu kapitalikami.
Wannabe król, ale wciąż książę, streścił problem wiedźmie czy tam wróżce (relacje różnią się w zależności od ilości miodu wypitego przez świadków). Autoryzowana przedstawicielka Wróżki Złotówki kiwnęła głową, strzeliła obcasem i powiedziała: – Spokojna twoja niekoronowana, zaraz coś ogarniemy na prędkości.
Po czym zamieniła cały rycerski orszak w stado gołębi skalnych. To było w czasach, kiedy większość budynków w miastach było wykonanych z drewna, zanim pewien król zastał gołębie skalne, a zostawił murowane.
Czytaj też: Derkacz irytuje, ale intryguje. Jego terkot dociera do naszych uszu z odległości kilometra
Złoto zamiast gruzu
Książę spojrzał na wróżkę, potem na gołębie, które zaczynały już rozłazić się po rynku (siedziba wróżki znajdowała się w dogodnej lokalizacji w centrum miasta, zapewniając łatwy dostęp i komfort obsługi dla wszystkich klientów). Zanim jednak zdążył złożyć reklamację, pierwszy ptak zerwał się do lotu, za cel obierając sobie kościół Mariacki. Kiedy wylądował, zaczął dziobać ścianę jak dzięcioł z bardzo silną wadą wzroku. Zamiast gruzu na ziemię spadło jednak złoto.
Książę ucieszył się ogromnie, podpisał weksel u Wróżki, zebrał kruszec spod kościoła i ruszył w drogę dać w łapę Ojcu Świętemu. Podróż była długa i pełna wrażeń, ale dostałem od redakcji kategoryczny zakaz epatowania nieprzyzwoitościami, dlatego powiem tylko, że kasa skończyła mu się gdzieś na wysokości zamtuzu Pod Koziołkiem, na Kazimierzu.
Książę królem więc nie został, a jeżeli o rycerzy chodzi, to podobno do tej pory okupują krakowski rynek, próbując zarobić przynajmniej na odsetki dla Wróżki Złotówki. Oraz WSPÓLNIKÓW.