Oczy, oczywiście
Oczy, oczywiście. I duże oprawki. Czyli jak zadać szyku tej jesieni
Nosić tak duże okulary, żeby nikt nie zauważył, że je mamy? Tak, tak, moda bywa przewrotna i pomaga odciągać uwagę za pomocą znanej formuły „najciemniej pod latarnią”. Żeby było jasne: czasy, gdy słowo „okularnik” lub „okularnica” było przytykiem, są już słusznie minione. Nie trzeba nosić szkieł kontaktowych, żeby ukryć wadę wzroku. Teraz dumnie nakładamy duże okulary i widzimy wszystko jasno i wyraźnie.
Vanessa Friedman na łamach „The New York Times”, zapytana przez czytelnika, dlaczego tak wiele kobiet nosi dziś duże oprawki, mówi o „czynniku Andy’ego Warhola”. I przypomina, że nosił perukę w kolorze platynowego blondu tak jaskrawego, że nikt nie miał wątpliwości, że to sztuczne włosy. „Kiedy nosisz wielkie okulary obramowane ciężkimi oprawkami, ludzie koncentrują się na ich stylu, a nie na tym, że twój wzrok słabnie” – wyjaśnia. Uwagę bowiem przyciąga to, co nosisz, a nie to, w jakim celu to robisz. „Co więcej, przywołujesz w ten sposób wszystkie stereotypy, jakie się z tym dodatkiem wiążą”. Chodzi oczywiście o skojarzenia z typami oczytanymi, poważnymi, bibliotekarskimi oraz w najlepszym znaczeniu tego słowa – kujońskimi. Kto nosi wielkie okulary, ten wszak dużo czasu spędza na korzystaniu ze zmysłu wzroku – i to nie w trakcie uprawiania sportu lub podnoszenia ciężarków na siłowni.
Czyli: niby wciąż się wstydzimy tego, że potrzebujemy pomocy do czytania czy patrzenia na świat, a jednocześnie robimy z tego swój znak rozpoznawczy. W kąt rzucamy dawny podział na fajnego mięśniaka i niefajnego mola książkowego, który wynieśliśmy ze szkoły podstawowej i średniej oraz całej chmary amerykańskich produkcji filmowych i telewizyjnych. Dziś Clark Kent, przebierając się w strój Supermana, zostawiłby na nosie swoje okulary w czarnych grubych oprawkach.