Plakat z Kamalą Harris można było zobaczyć na ulicach Chicago. Uśmiechnięta twarz, patrząca naprzód. Poniżej napis „Forward”. W mieście odbywała się konwencja Demokratów, gdzie obecna wiceprezydent oficjalnie została kandydatką partii w wyścigu do Białego Domu.
Obama. Nadzieja zamiast postępu
Konwencja odbyła się w mieście Baracka Obamy. Tego Obamy, dla którego w 2008 r. Fairey wykonał prawdziwie ikoniczny plakat wyborczy. Patrząc z perspektywy 16 lat, amerykański streetartowiec stworzył pewnie najsłynniejszy plakat polityczny XXI w. Powstało mnóstwo remiksów i reinterpretacji pracy, słowem: zapisała się na dobre w kanonie popkultury. Co ciekawe, w pierwotnej wersji zamiast „Hope” miał wystąpić napis „Progress”.
Nadzieja zastąpiła postęp i ostatecznie wyszło chyba lepiej dla dzieła. Plakat miał swój udział w zwycięstwie Obamy i przeszedł do historii, stał się nawet eksponatem muzealnym. Świat w międzyczasie poszedł do przodu, lecz w niekoniecznie dobrym kierunku. Sam autor miał zastrzeżenia do Obamy i ośmiu lat jego rządów. Nie mógł pogodzić się z masową inwigilacją i przypadkami użycia wojskowych dronów. Plakatowych nadziei, jego przynajmniej, prezydentura zatem nie spełniła.
Trump z narodem, klimat Bidena
Historia z plakatem miała także drugie dno. Wykorzystana na plakacie podobizna Obamy pochodziła z fotografii, która należała do agencji Associated Press. Fairey wykorzystał ją bez zgody. Sprawa zakończyła się w sądzie, artysta został uznany winnym. W więzieniu oczywiście nie wylądował, ale musiał zapłacić m.in. całkiem sporą karę finansową – 25 tys. dol. To było już jednak kilkanaście lat temu. Co przez ten czas robił Fairey? Plakaty, rzecz jasna.
W 2017 r. stworzył serię dzieł na inaugurację prezydentury... Donalda Trumpa. Jak łatwo się domyślić, były wymierzone „przeciwko”, a nie wykonane „ku chwale”. Bohaterkami Fairey uczynił kobiety: Afroamerykankę, Inuitkę oraz muzułmankę, przedstawicielki mniejszości. Plakaty z hasłem „We the People”, czyli „My, naród”, zrobiły spory szum i odbiły się echem na świecie. Były elementem masowych protestów towarzyszących inauguracji 45. prezydenta USA.
Fairey nie zrobił plakatu ani dla Hilary Clinton, ani dla Joe Bidena, kampanie 2016 i 2020 odpuścił. Nie uznał dawnej pierwszej damy za „wystarczająco inspirującą”. Obecny prezydent był natomiast bohaterem plakatu, który streetartowiec stworzył nie dla Demokratów, a organizacji Greenpeace. Biden jest na obrazku skupiony, a pod spodem wyłania się pytanie: „Which Future Will You Deliver?”. Było to wezwanie do zdecydowanej walki o klimat.
Czytaj też: Kamala Harris. Zmienniczka, jakiej nie było
Kamala, czyli cała naprzód
Fairey zdecydował się wrócić do plakatu wyborczego dopiero teraz. Nagła zmiana kandydata Demokratów stworzyła ku temu świetną okazję, w amerykańskich sercach najwyraźniej pojawiła się nowa nadzieja. Artysta, więzień sukcesu plakatu „Hope”, zadanie miał piekielnie trudne. Jak zmierzyć się z oryginałem i stworzyć coś przynajmniej na jego miarę?
Tym razem zamiast nadziei hasłem przewodnim jest „Forward” (Naprzód). A więc: cała naprzód, wszystkie ręce na pokład, aby nie dopuścić do powrotu Trumpa. Plakat jest skądinąd bardzo dobry, chociaż ma się wrażenie powtórki z rozrywki. Jest utrzymany w podobnej stylistyce, trudno patrzeć na dzieło w oderwaniu od poprzedniego, nie ucieknie się od porównań. Ale czy to problem? To w końcu plakat polityczny. Nastawiony na cel, czyli wyborcze zwycięstwo.
Powstał plakat, który ma siłę rażenia, działa na wyobraźnię, niesie pozytywny przekaz i nadzieję na lepszą przyszłość. Tego partii i wyborcom przecież potrzeba. Czy najnowsze dzieło pomoże Demokratom, tak jak kilkanaście lat temu? Zobaczymy w listopadzie. Dzieło tymczasem zaczęło już żyć własnym życiem w świecie materialnym i wirtualnym. I może tym razem obejdzie się bez sądu.