W listach do redakcji dominują zwroty typu „Szanowni”, ewentualnie bezpieczne „Dzień dobry”. Tym bardziej zwracał uwagę tekst z nadesłanej ostatnio kartki pocztowej od młodej – co można wyczytać z tytułu pierwszej piosenki: „23” – wokalistki Zumi, który rozpoczynał się od „Elko!”. To wciąż polski wariant angielskiego „hello”. Najpierw spolszczonego jako „elo”, powitanie odbijające się echem wśród blokowisk niczym dawne „helokanie” pasterzy odbijało się echem wśród gór. „Elo” utrwalił w języku zespół Molesta Ewenement („Elo, ziom, zbudujmy naszym dzieciom lepszy dom/ Bezpieczniejszy niż schron” – rapowali w 2000 r.). Dalszy ciąg to tylko warianty tego samego powitania. I tak mówiło się „elka”, „elton” i „elon” (jeszcze zanim dowiedzieliśmy się, kim jest Elon Musk). Była „elówa”, a potem „eluwina” – neologizm wylansowany w przeboju youtubera Kacpra Błońskiego: „E, e, eluwina, tak każdy dzień się mój zaczyna/ E, e, eluwina dla ojca, matki, córki, syna”. Było wreszcie „Elo, elo 3, 2, 0” – popularne podobno tylko dlatego, że „3, 1, 0” się nie rymowało. A „310” to odpowiednik „elo” w tzw. hack-mowie, rozpowszechnionym kiedyś slangu internetowym, który często wprowadzał cyfry w miejsce liter. Wszystko dokładnie jak z mnożącymi się wariantami poprzedniego popularnego powitania, czyli „siema” (siemka, siemanko, siemandero itd.). Nowe powitanie rodzi się na tyle rzadko, że warto je wykorzystać.
Oba powitania spotykają się w twitterowym dialogu: „Siema, co tam? No elko, jadę do Piekar”. To nowe pojawia się w tekście Taco Hemingwaya o dilerze: „Szemrany typek tu szuka klienta, znowu podchodzi z ofertą/ Mówią willkommen i welcome, bon dia, ciao i elko”.