Hawaje kuszą. Jednych – błękitem fal, tancerkami hula i tubylcami witającymi gości radosnym „aloha”, czyli wizją rajskich wakacji, z którą brutalnie obeszli się twórcy hitowego serialu „Biały Lotos”. Wyobraźnię innych pobudza tajemnica – kto jak kto, ale mieszkańcy raju na Ziemi powinni znać sekret udanego życia. Z tego pnia wyrasta rosnąca fascynacja praktykami rdzennych Hawajczyków czy raczej – ich współczesną interpretacją. Spotkanie z pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli na wyspy pod koniec XVIII w., lokalna społeczność przypłaciła bowiem chorobami, latami kolonizacji i tępienia tradycyjnych wierzeń. W efekcie dziś jedynie ok. 10 proc. mieszkańców wyspy deklaruje się jako potomkowie autochtonów.
Trudno się więc dziwić, że nawet Huna, „starożytna hawajska filozofia”, której podręczniki bez trudu znajdziemy na sklepowych półkach z poradnikami, to w dużej mierze autorski twór Amerykanina Maksa Freedoma Longa, który w latach 20. XX w. zafascynował się hawajskimi praktykami, uznając je za magiczne. Z autorytetu kahunów – szamanów i uzdrowicieli – czerpie też lomi lomi (oznaczające dosłownie „ugniatanie”), rytualny masaż z powodzeniem wykonywany i nauczany również w Polsce.
Jego najpopularniejsza wersja – lomi lomi nui – miała być „masażem świątynnym”, wykonywanym przywódcom i innym wysoko postawionym członkom społeczności, którzy przed podjęciem istotnych decyzji chcieli poczuć, co podpowiada nie tylko kierowane ambicją ego, ale i reszta ciała. Na przykład brzuch – istotne miejsce dla masażysty, w którym mają znajdować się pokłady many, duchowej mocy, jakże potrzebnej także nam, spędzającym godziny przed monitorami.
O hawajskim rodowodzie masażu przypomina modlitwa lub pieśń, którą może zaintonować masażysta przed ceremonią, jego charakterystyczny „gwiżdżący” oddech piko piko (ułatwiający koncentrację i rozluźnienie) czy płynne ruchy, mogące kojarzyć się z tańcem hula.