Ubrania jak z koncertu grupy Bauhaus w 1982 r., kiedy moda punkowa zmieniała się w gotycko-punkową. Zwyczaje na koncertach niczym z występów metalowych kapel – ze skakaniem w tłum na czele. Dużo czerni, ciuchy nie pierwszej świeżości, trochę jak z lumpeksu, tyle że od uznanych projektantów. Oglądając zdjęcia artystów utożsamianych z estetyką, o której mówi się dziś „opium”, ma się wrażenie, że to coś, co wraca w kulturze co kilka lat, tylko za każdym razem nazywa się inaczej. I prawdę mówiąc, chodzi tu głównie o nazwę – popularne i w Polsce słowo opium to zarazem nazwa wytwórni, którą założył Playboi Carti, gwiazda pierwszej wielkości w amerykańskim rapie, a przy okazji guru stylu, nie tylko dla amerykańskiej młodzieży. O jego Opium – tym od wielkiej litery – polski serwis „Newonce” pisze, że jest ruchem i memem jednocześnie.
Rzeczywiście, podobnie jak styl gotów, dzieci emo czy metalowców, styl opium łatwo się parodiuje i wyśmiewa. Wszystko jest tu przedwczorajsze (nawet sama nazwa przypomina o „heroinowym szyku” modelek z lat 90.) i przeskalowane – zbyt wąskie albo zbyt szerokie. Wszystko wydaje się luzem na pokaz, starannie zaplanowanym i z założenia przesadzonym. Trochę jak sam Carti. Kiedy trzy lata temu zatrzymała go (jechał ze znajomym) na drodze policja, w jego Lamborghini znaleziono 12 torebek z marihuaną, trzy pistolety, xanax, kodeinę i oksykodon (dwa ostatnie to opioidy). Więcej w jednym samochodzie niż w całej posiadłości Keitha Richardsa podczas słynnego nalotu policji na The Rolling Stones w 1967 r. Być może to wszystko po prostu cena dużych emocji związanych ze sławą i pieniędzmi. I na to jest już zresztą określenie: opium magnum – według definicji z Miejski.pl: „Kiedy dzieją się takie klocki, że na trzeźwo nie wyrobisz”.