O, Holenderka!
„Zrób komuś dzień dobry”. Loesje kończy 40 lat, jej napisy są wszędzie. Kto za tym stoi?
Są na naklejkach, plakatach, w miejskiej przestrzeni. Zawsze bez przecinków, napisane taką samą czcionką i zawsze z podpisem „Loesje”. Są wynikiem pracy zbiorowej – powstały na warsztatach kreatywnego myślenia albo pracy indywidualnej. Ze strony internetowej Loesje każdy może pobrać szablon i używać za darmo, pod warunkiem że cel jest niekomercyjny. Tylko o co w tym wszystkim chodzi i kim są do czorta te Loesje?
Mimo zwodniczego dla polskiego ucha i oka „e” na końcu, nie jest to nijaka organizacja, a kobiece imię, i do tego holenderskie. Wymawia się je „Luszje”, ale można mówić też „Lusia”. Nazwisko zaś jest ukryte co najmniej tak dobrze jak prawdziwe dane Banksy’ego...
Loesje powstało jako projekt wspierający wolność słowa i wypowiedzi w holenderskim Arnhem 24 listopada 1983 r. Jak wspominają pionierzy tej akcji, impulsem była chęć okiełznania niepokoju, jaki wywoływała ówczesna sytuacja społeczno-polityczna, z żelazną kurtyną, zimną wojną i rosnącym zagrożeniem nuklearnym. U nas Kora śpiewała, że czeka na „wiatr, co rozgoni ciemne skłębione zasłony”, a po drugiej stronie „Lusia” pisała, że „świat jest na wyciągnięcie ręki” i że „woli wyprzedzić czasy”. Gdy padł mur berliński, inicjatywa sygnowana przez holenderską dziewczynę rozlała się na wschód Europy. W międzyczasie Loesje ujawniła swoją rodzinę sygnującą kolejne hasła: rodziców, dziadków, brata, ciocię Ritę, a także wietnamskiego kumpla, Nama. To on stworzył i podpisał na przykład takie hasło: „Kochaj Wietnamczycy jak oni Tobie”.
W Polsce pierwsze „lusiowe” hasła powstały już w 1989 r., ale dopiero kilka lat temu organizacja przeżyła u nas prawdziwy rozkwit.