Tworzenie internetowych memów kiedyś polegało głównie na dodawaniu napisów na zdjęciach albo przerabianiu komiksów, dziś do tego dzieła zaprzęga się sztuczną inteligencję. Dzięki generatorom obrazków memy weszły na nowy poziom, popularność zdobyły zabawy w stylu „Gwiezdne wojny w PRL” albo „w stylu Wesa Andersona”. Najnowsza odsłona trendu to plakaty nieistniejących filmów animowanych ze studia Disney Pixar, w charakterystycznej dla niego estetyce.
Zaczęło się, jak to w internecie, niewinnie. W sieci zaczęły krążyć plakaty filmów na podstawie kultowych gier i „animowane adaptacje” znanych filmów (takich jak „Ojciec chrzestny” albo „John Wick”) czy biografia „The Beatles”. I podobnie jak z każdym tego typu zjawiskiem (kto dziś pamięta, że pierwowzorem „demotywatorów” były korporacyjne obrazki dodające otuchy i zachęcające do działania?) – szybko pokazało swoją niegrzeczną stronę.
Humor „niegrzecznego Pixara” jest bardzo prosty – bierze się ze zderzenia cukierkowej oprawy z mrocznym lub nieodpowiednim tematem. W tworzenie takich memów trzeba włożyć już nieco pracy, żeby oszukać ogólnodostępne generatory, które blokują zakazane słowa – mimo to w sieci krążą plakaty animacji o Holokauście i Hitlerze. Odniesień historycznych jest więcej, kilku plakatów doczekało się 9/11 (m.in. nawiązujący do „Gdzie jest Nemo” plakat „Gdzie jest Osama”). Twórcy odnoszą się też do klasyki kultury internetowej (takich jak szokujące wideo „Dwie dziewczyny i jeden kubeczek”) albo popularnej niegdyś gwiazdy porno.
Trend dotarł do Polski i jak się można było spodziewać, jednym z pierwszych plakatów był film o Janie Pawle II (zatytułowany „Bestia z Wadowic”) oraz klasyczny „żart” z samobójstwa rapera Magika. Twórcy takich rzeczy psują zabawę innym, bo w efekcie np. Bing już odmawia generowania obrazków z zapytań zawierających hasła „Pixar” i „Disney”.