Tokaj – wino królów (polskich)
Tokaj: wino królów (polskich). Mało kto o nich wie, a Polak docenia
Ryneczek prowincjonalnego miasteczka przez cały tydzień był pusty, ludzie pojawili się dopiero w weekend. Język urzędowy – zdecydowanie polski, stanowimy co najmniej 80 proc. odwiedzających ten region Węgier. Dlatego wszystko jest przygotowane pod Polaków: od rzeczonych jadłospisów w paru gospodach z karpiem i golonką, aż po same winiarnie, które na sezon letni wynajmują władających językiem Szymborskiej przewodników. Na stole bułeczki i ser, w kieliszku ładny złoty kolor. Naszym rodakom najbardziej smakuje półsłodkie. Ceny dużo niższe niż nad Wisłą, bierzemy karton i do autokaru, wycieczka zaraz odjeżdża.
Tokaj to dziś miasteczko lodów i naleśników, doprawdy trudno dostrzec, że powstaje tu najlepsze wino na świecie. A jednak. Od XVIII w., gdy Ludwik XIV podsumował degustację słynnym epitetem „król win, wino królów”, Tokaj na swoją reputację solidnie zasłużył. Dzisiaj także żaden oleisty sauternes z Bordeaux ani miodowy riesling znad Renu nie umywa się do najlepszego tokaju aszú. Robiony ze zrodzynkowanych winogron eliksir ma smak morelowego i brzoskwiniowego dżemu, ale dzięki chłodnemu podkarpackiemu klimatowi pozostawia ożywczy, cytrynowy posmak. Przy 120 gramach cukru w litrze sauternes to ulepek, przy ponad 200 – tokaj to zastrzyk życiodajnej energii.
Niestety nie wszyscy to wiedzą. A nawet ci, co wiedzą, win słodkich piją coraz mniej. Od dwóch dekad rynek konsekwentnie się osuwa. Nie pomogły próby wprowadzenia lżejszych i tańszych win z późnego zbioru, nie pomogło – w drugą stronę – wyśrubowanie standardów, likwidacja aszú 3- i 4-puttonowych. Smak klienteli zdecydowanie przekierowuje się na wina wytrawne.
Toteż tokajscy winiarze wzięli się ambitnie do furminta, swój naczelny szczep, w wersji bez cukru.