Zawartość szafy potrafi bardzo wiele powiedzieć o właścicielu – jaką ma pracę, czy jest zamożny, czy ma dzieci, czy goni za trendami, czy raczej jest wyznawcą cyrkularności w modzie, czyli rzeczy kupuje w szmateksach i wymienia się nimi ze znajomymi. A co powiedzą nawyki związane z praniem tego całego tekstylnego dobytku? Pewnie równie wiele – tyle że akcja czyszczenia ubrań, kosze z przechodzonymi ubraniami ani suszarki z czystymi nie trafiają na social media. Są mało seksowne, nie można wokół nich zbudować narracji o udanym życiu ani budować na nich prestiżu. Mieszczańskie dziedzictwo jeszcze z czasów przedoświeceniowych każe wszak prać brudy w domu i nie afiszować się z tym rytuałem.
Na Instagramie normalizuje się tylko lekki bałagan, po latach sprzątania i układania, nawet słynna guru decluterringu Marie Kondo odpuściła sobie perfekcyjny ład. Rytuały czystości to jednak coś innego – wyłamanie się z nich to balansowanie na linie tego co akceptowalne społecznie. Ruchu no wash, czyli po polsku bezpraniowego nie zainicjowali jednak abnegaci. Coraz popularniejsze, szczególnie w krajach anglosaskich, zjawisko polega na tym, że pierzemy rzadziej i świadomiej, racjonalnie podchodząc do zasobów takich jak woda czy prąd. Już w roku 2019 popularna i wpływowa projektantka mody Stella McCartney mówiła, że „jeśli nie muszę koniecznie czegoś czyścić, to tego nie robię. Nie noszę codziennie nowego biustonosza i nie wrzucam do pralki rzeczy tylko dlatego, że raz ją miałam na sobie. Niesamowicie dbam o higienę osobistą, ale nie jestem fanką pralni chemicznych, ani pralni w ogóle”.
Ruch no wash to dziecko wielu rodziców – pandemii, która zrewidowała podejście do wielu aspektów życia, w tym tego domowego, inflacji oraz świadomości ekologicznej.