Polska wchodzi do gry o chipy
Polska wchodzi do gry o chipy. Tu nie chodzi o wkręcanie śrubek
W połowie czerwca premier Mateusz Morawiecki i minister cyfryzacji Janusz Cieszyński ogłosili wielką inwestycję. Wspólnie z amerykańskim ambasadorem i firmą Intel, która zapowiedziała, że pod Wrocławiem zbuduje pierwszą w Polsce fabrykę chipów. Ktoś mógłby się śmiać, że Morawiecki specjalizuje się w działkach we Wrocławiu i okolicach, a Cieszyński akurat tam będzie jedynką w wyborach. Jednak sprowadzenie do Polski potężnej, wartej 4,6 mld dol. inwestycji to duże i ważne wydarzenie.
Jest tak niezależnie od faktu, że podwrocławski zakład Intela – który ma ruszyć w 2027 r. i zatrudniać 2 tys. osób – nie będzie „fabem”, czyli centralnym punktem łańcucha produkcji półprzewodników. W tego typu fabrykach powstają krzemowe wafle z nadrukowanymi „gołymi” chipami. W Europie działa jeden fab Intela, w irlandzkim Leixlip, a drugi ma powstać pod Magdeburgiem. W Polsce powstanie zakład innego typu – assembly&test. Wafle krzemowe z Magdeburga i Leixlip będą trafiać pod Wrocław, gdzie miałyby być z nich wycinane chipy. Te zaś trzeba będzie obrobić, zamontować i przetestować. Polska nie stanie się od razu światowym centrum produkcji półprzewodników, ale obrabianie wafli krzemowych to nie jest dokręcanie śrubek. Proces już jest skomplikowany, a poziom jego zaawansowania będzie tylko rósł. A żeby nauczyć się biegać, najpierw trzeba umieć chodzić. Tymczasem Polska była do tej pory chipową pustynią.
Inwestycja Intela oznacza, że Polska wchodzi do gry, którą ostatnio interesuje się cały świat. „Kryzys chipowy”, który w czasie pandemii uderzył w przemysł samochodowy, nasilająca się rywalizacja USA–Chiny i obawy o bezpieczeństwo Tajwanu – kluczowego dla produkcji półprzewodników – skłoniły Zachód do walki o chipy.