Mecz z Albanią w eliminacjach przyszłorocznego mundialu zakończył się sukcesem polskiej reprezentacji. 3 pkt. i drugie miejsce w tabeli przybliżyły Polaków do rozgrywki barażowej w walce o mundial w Katarze. Szkoda, że sędzia musiał przerwać na kilkanaście minut zawody.
Czy to był mecz o wszystko?
Przed rozpoczęciem ósmego już meczu eliminacji do mundialu czuć było niepewność. Albańczycy wrócili do kraju po pokonaniu Węgrów i tym samym utrzymali miejsce wiceliderów grupy za Anglikami. Ich ewentualny sukces w starciu z naszą reprezentacją prawie na pewno dałby Albańczykom prawo do potyczki w barażach. Pamiętaliśmy również, że świetny wynik w pierwszym meczu w Warszawie (4:1) był dużo lepszy niż gra Polaków. Zaczęliśmy doceniać też to, że wielu reprezentantów Albanii na co dzień nosi koszulki wartościowych klubowych marek, przede wszystkim włoskich.
I trochę poddaliśmy się nastrojowi, że to mecz o wszystko. Tymczasem chodzi o drugie miejsce w grupie (bezpośredni awans na razie zarezerwowany jest dla Anglii). Nie zwalnia to zatem Polaków ze zdobycia pełnej puli w czekających nas jeszcze rewanżach z Węgrami i Andorą. A do tego występ w barażach oznacza znacznie większe wyzwanie. Po pierwsze, trzeba będzie wygrać dwa kolejne mecze, a po drugie, na pewno z mocnym zespołem. Tak więc z przedmeczowej analizy wynikało, że Polacy powinni we wtorek nie tylko zwyciężyć, ale zrobić to jeszcze w przekonującym stylu.
Z wyjściowego składu na sobotni mecz przeciwko San Marino ostał się tylko Robert Lewandowski. Oto skala fantazji, żeby nie powiedzieć: szaleństwa decyzji kadrowych Paulo Sousy. Na boisko w Tiranie wybiegli najlepsi z tych, których miał do dyspozycji. Można dyskutować o jednym czy drugim nazwisku, ale tym razem zaskoczeń nie było. Owszem, nie wszyscy byli zdrowi i gotowi do biegania po boisku w pełnej formie, ale albański selekcjoner musiał stawić czoła jeszcze większym, niespodziewanym wyzwaniom. Z jego kadry w ostatnich dniach ubyła czwórka graczy, m.in. z powodu koronawirusa.
Świetne zmiany Sousy!
Pierwsze 45 minut trudno ocenić jako oszałamiające. Największy plus to niedopuszczanie zawodników trenera Edoardo Rei do niebezpiecznych sytuacji pod polską bramką (może poza jednym przypadkiem spowodowanym, ale też naprawionym przez Grzegorza Krychowiaka). Polacy w ofensywie nie błyszczeli. Ta ocena dotyczy także Roberta Lewandowskiego, który do tej pory był trochę poza krytyką. Jego koledzy przeplatali dobre zagrania z błędami. Nic dziwnego, że niemal od pierwszych minut Paulo Sousa irytował się przy linii bocznej boiska.
Po przerwie gospodarze starali się energiczniej zagrozić bramce Wojciecha Szczęsnego. Nic z tego nie wychodziło. Gorzej, że Polacy dalej nie popisywali się w ataku. Nawet gdy przeciwnik pomagał błędami. Tak było do 77. minuty, w której akcja rezerwowych Mateusza Klicha i Karola Świderskiego wynagrodziła długie oczekiwanie na coś spektakularnego. Po pięknej wrzutce tego pierwszego Świderski z woleja huknął nie do obrony z kilku metrów. Świetne zmiany Sousy!
I wtedy się zaczęło. Z trybun poleciały butelki. Sędzia Clement Trupin przerwał mecz. Piłkarze zeszli do tunelu pod stadionem, zapanowała niepewność, czy uda się bezpiecznie dokończyć rywalizację. W tym momencie przekonaliśmy się boleśnie, że tłumy na trybunach, do których tęskniliśmy w czasach szczytu pandemii, to także niebezpieczeństwo takich skandalicznych zachowań.
Po kilkunastu minutach piłkarze wrócili na boisko. Udało się trochę opanować emocje na trybunach. I na szczęście Albańczykom nie udało się zmienić wyniku. Tymczasem Węgrzy odebrali Anglikom punkty. To pokazuje, że nie można z góry dopisywać sobie punktów za mecz z nimi w Warszawie, ale po dzisiejszej wygranej w Tiranie jesteśmy w trochę lepszych nastrojach.