Polacy wywożą z San Marino zdecydowane zwycięstwo w eliminacjach do mundialu w Katarze. Wynik 7:1 cieszy, gra znacznie mniej.
Paulo Sousa bawi się z nami w kotka i myszkę
Ktoś, kto prawidłowo wytypowałby skład na to spotkanie, mógłby pewnie sporo zarobić. Na boisko w Serravale wybiegło ośmiu ludzi, których nie było w wyjściowej jedenastce trzy dni wcześniej na Narodowym. W tej sytuacji debiut Jakuba Kamińskiego powołanego w ostatniej chwili nikogo nie zdziwił.
Gdyby patrzeć na wyniki poprzedniej kolejki eliminacyjnych gier, Polacy mieli powody do zadowolenia. Wysokie zwycięstwo nad Albanią (4:1) i sromotna porażka Węgrów z Anglikami (0:4) dały drugie miejsce w tabeli reprezentacji naszego kraju. A o to chodzi, patrząc realnie, bo przecież zbyt dużo musiałoby się zdarzyć, żeby Polacy zakończyli eliminacje na pierwszym miejscu i w ten prosty sposób wywalczyli sobie prawo uczestnictwa w katarskim mundialu w 2022 r. Druga pozycja to prawo do starań w barażowych rozgrywkach.
A jednak przed wyjazdem do San Marino atmosfera była średnia, bo w potyczce z Albanią tylko jednego nie zabrakło na pewno – szczęścia. No i był oczywiście Robert Lewandowski, który temu szczęściu pomógł.
San Marino to rywal prawie nigdy niesprawiający problemów przeciwnikom. Także Polakom. Dobrze pamiętamy 10:0 kilkanaście lat temu, ale nie zapomnieliśmy także o wstydliwym 1:0 w 1993 r. Wstydliwym, bo do sukcesu potrzebny był gol wepchnięty ręką do bramki przez Jana Furtoka.
Robert Lewandowski znowu rozkręca imprezę
W niedzielę pierwsza połowa przebiegała mniej więcej zgodnie z przewidywanym scenariuszem. Przede wszystkim padały gole, a w roli głównej występował niezmiennie Robert Lewandowski, który zaczął „rozkręcać imprezę” już w czwartej minucie. Poziom gry trudno było ocenić, bo przecież zawodowcy spotykali się z amatorami. Do przerwy spokojne 4:0 z dwoma bramkami Lewandowskiego, a także Karolów – Świderskiego i Linettego.
I gdy wydawało się, że po przerwie znów będziemy regularnie dopisywać bramki po polskiej stronie, zamarliśmy, patrząc na katastrofalne zagranie naszych obrońców, które zakończyło się strzałem nie do obrony Nicoli Nanniego. Chwała reprezentantowi San Marino, wstyd dla drużyny z ambicjami. Później jeszcze kilka razy przecieraliśmy oczy ze zdumienia, oglądając rozwój wydarzeń. Całkiem długimi momentami San Marino miało przewagę. Było nawet kilka strzałów do bramki Łukasza Skorupskiego, który zastąpił w drugiej połowie Wojciecha Szczęsnego.
Zmian było znacznie więcej. Między innymi za Lewandowskiego wszedł Adam Buksa. Pojawił się też kolejny debiutant: 19-letni Nicola Zalewski, który dobija się do pierwszego składu Romy. Buksa po bramce w debiucie z Albanią dorzucił hat-tricka z San Marino i całkiem możliwe, że to on dostanie szansę towarzyszenia Lewandowskiemu w środowym boju z Anglikami.
Jest zwycięstwo, są kolejne 3 pkt. i w dalszym ciągu drugie miejsce w tabeli grupy, ale powodów do zadowolenia poza wynikiem jest znacznie mniej. Trochę strach myśleć o tym, co może zdarzyć się w środę na Stadionie Narodowym, gdy po przeciwnej stronie boiska staną wicemistrzowie Europy. Ale po tym meczu można będzie już pełniej ocenić pracę Paulo Sousy i jego wpływ na reprezentację Polski.