Gdy wiosną tego roku Maria Andrejczyk rzuciła na odległość 71,40 m, wydawało się, że teraz czeka ją pasmo sukcesów. Tymczasem rekordowy rzut przypłaciła kolejną kontuzją barku. Zamiast o kolejnych zwycięstwach znów musiała myśleć o uporaniu się z kontuzją. Na szczęście zdążyła, choć nie całkiem.
Czytaj też: Sukces sztafety mieszanej. Duszyński pobiegł jak mistrz
Pokonała kontuzje i chorobę
W finałowym konkursie do drugiego miejsca wystarczyło rzucić 64,61 m. Lepsza była tylko Chinka Shiying Liu – 66,34 m. Gdyby nie ból barku, który towarzyszył Polce także w tym konkursie, kolejność prawie na pewno byłaby odwrotna. Tak czy owak, olimpijskie srebro to wielkie osiągnięcie, choć Polka odczuwa niedosyt.
Gdy jednak popatrzy się na czas od igrzysk w Rio, na pasmo kontuzji i poważnych chorób, to olimpijski medal Andrejczyk jest jej wielkim triumfem. Tuż po finale na poprzednich igrzyskach była wściekła. Do medalu zabrakło ówczesnej 20-latce kilku centymetrów. Wtedy czuła, że w następnych latach świat będzie należał do niej. Szybko okazało się, że los jej nie sprzyjał. Cztery operacje barku, skuteczna – na szczęście – walka z nowotworem sprawiły, że mogła zwątpić w powrót do wielkiego sportu.
Czytaj też: Niechciane igrzyska
Drugi taki medal w historii
W kobiecym oszczepie to dopiero drugi medal w historii. Pierwszy (brąz) zdobyła legendarna Maria Kwaśniewska-Maleszewska w Berlinie w 1936 r.