Ludzie i style

Kuchenne roślinne rewolucje?

Podobno już co dziesiąty mieszkaniec tej planety praktykuje weganizm. Podobno już co dziesiąty mieszkaniec tej planety praktykuje weganizm. Anna Pelzer / Unsplash
Podobno już co dziesiąty mieszkaniec tej planety praktykuje weganizm. Oczywiście badań jest tyle, ilu badaczy, a ich konkluzje czasem sobie przeczą. Ale jedno jest pewne: fenomen kuchni roślinnej można zmierzyć książkami.

Bo nie ma się co rozpisywać, ile osób faktycznie się poddaje i po paru tygodniach powraca do jedzenia mięsa. Ani o bojach o prawo do nazywania burgera z tofu burgerem. Ani o ekologicznym znaczeniu diety wolnej od jakichkolwiek produktów odzwierzęcych. Ani nawet o tym, ilu wegan potrzeba, aby wkręcić żarówkę. Za to jest sens pisać o nowo odkrytej popularności rozwiązań często dla polskiej kuchni rewolucyjnych, bo roślinnych. Często równie prostych, co oryginalnych.

Czytaj też: Szkoda ci zwierząt? Może wegetarianizm?

Jak trwoga, to do bloga

Dawno już bodaj najbardziej rozpoznawalną twarzą rodzimego weganizmu została, całkiem zasłużenie, Marta Dymek. Jej blog Jadłonomia udowodnił dobitnie nawet i mięsnym niedowiarkom, że jadłospis bez rosołu z kury i schabowego nie musi zaczynać się i kończyć na zerwanej pod blokiem trawie ułożonej fantazyjnie na liściach sałaty. Kilka książek kulinarnych później i dochodzimy do ostatniej wydanej przez Dymek pozycji, szczególnie interesującej, bo nie zabiera nas jak poprzednio do Azji, Ameryki i dalej, tylko trzyma się rygorystycznie polskich granic. „Jadłonomia po polsku” jest podzielona nietypowo, bo na dania odpowiednie na poszczególne pory roku, czyli na lato autorka przewidziała np. roślinne leczo czy gofry (z dopiskiem „jak nad morzem”), a na zimę m.in. krokiety z soczewicą.

Dymek nie skupia się na dosłownym przełożeniu polskiej tradycji na język roślinnej nowoczesności, ale często proponuje połączenia zupełnie oryginalne, jedynie ugotowane ze składników, które można dostać w każdym osiedlowym warzywniaku.

Reklama