Można się było obawiać tylko jednego – wahań formy w trakcie meczu. To się Idze w czasach przedparyskich zdarzało dość często. Ale to przeszłość. Podejrzewam, że dla neutralnych kibiców półfinał na kortach Rolanda Garrosa był wręcz nudnawym, bo w sumie jednostronnym widowiskiem.
Świątek jak Jędrzejowska
Polka, może poza piątym gemem drugiego seta, ani razu nie straciła inicjatywy. Ale gdy zadrżały serca polskich kibiców, bo Argentynka przełamała serwis przeciwniczki, Świątek natychmiast pokazała klasę swoich backhandów i forhandów prawie nie do odparcia. 23-letnia Podoroska, która przebiła się do turnieju poprzez kwalifikacje, wielokrotnie musiała się ratować „świecami” po ostrych zagraniach nastolatki z Raszyna.
Nie Wojciech Fibak, nie Agnieszka Radwańska, tylko Iga Świątek zagra w finale paryskiego turnieju wielkoszlemowego. Przed nią była tylko w 1939 r. Jadwiga Jędrzejowska. Chciałoby się komplementować naszą tenisistkę bez końca, ale warto chyba zostawić trochę amunicji na finał. Nie ulega wątpliwości, że w takiej dyspozycji możemy się w sobotę spodziewać wielkich emocji i radosnych wieści.
Czytaj też: Passent z Fibakiem o polskich tenisistach
Wilander zachwycony Świątek
Teraz chodzi o to, by zachować koncentrację do samego końca, innymi słowy: nie zwariować ze szczęścia. Mówił o tym po ćwierćfinale ojciec Polki Tomasz Świątek, który świetnie kieruje karierą córki. Wygląda na to, że doskonale dobrał całą drużynę wokół Igi. Nie chce się wierzyć, że trener Piotr Sierzputowski ma dopiero 28 lat. Nieoceniona jest także rola Darii Abramowicz, psycholożki.
Mats Wilander i większość fachowców przepowiadają Idze Świątek długą i piękną karierę. Oby tak było. Wszystkie warunki, żeby ta opinia się sprawdziła, są spełnione.
Czytaj też: Tenis. Bogacze i rzemieślnicy