Salony jak salony. Opustoszałe z powodu koronawirusowych restrykcji trybuny stadionu w Amsterdamie nadawały meczowi surrealistyczne wrażenie sparingu, który sztucznie napompowano powagą i prestiżem, nieodzownymi dla oficjalnych międzypaństwowych meczów. Trzeba się przyzwyczaić, że zawodowy sport tak właśnie będzie teraz wyglądał.
Czytaj też: Ciężkie czasy dla polskiej piłki
Remis szczytem marzeń
Formalnie rzecz biorąc, mecz był jednak jak najbardziej poważny. O punkty. To znaczy – jeśli chodzi o reprezentację Polski – o punkt. Wystarczyło pięć minut, by zorientować się, że szczytem marzeń ekipy selekcjonera Brzęczka jest remis. Jakby na przedmeczowej odprawie powiedział swoim piłkarzom: jesteście od Holendrów słabsi pod każdym względem, więc jedyny sensowny plan to podwójne zasieki przed własnym polem karnym, a jeśli chodzi o konstruowanie ataków, to sprowadzamy je do harcownictwa. Może się uda, zwłaszcza jeśli w miarę upływu czasu poirytowani gospodarze poluzują obronne szyki.
Nie udało się, bo podczas nielicznych wypadów na połowę przeciwnika powracały stare polskie futbolowe zmory. Niedokładność. Braki techniczne. Schematyzm w najgorszym tego słowa znaczeniu. Do tego nieobecność Piotra Zielińskiego jako organizatora ofensywnej gry, zresztą nie pierwszy już raz, gdy wkłada koszulkę z orłem.
Czytaj też: Zawodnik Covid z numerem 19 na koszulce
Polacy, nic się nie stało?
Skoro nie udało się wywieźć z Amsterdamu zwycięskiego remisu i okrasić go patetyczną frazą o heroicznym boju, trzeba szukać alibi. Tych, na szczęście dla Brzęczka, nie brakuje. Po pierwsze: nie było Roberta Lewandowskiego, który dostał wolne po dogrywanym w pośpiechu po pandemicznej przerwie sezonie. A Lewandowski to wiadomo: amulet, busola i rózga na popadających w niemrawość kolegów w jednym. W razie czego sam sobie poda i strzeli, choć nie ma pewności, czy przeciw Holandii by podołał. Eksperymentalny skład kadry otwartej na młode pokolenie graczy, znanych do tej pory głównie z reprezentacji młodzieżowej (Jóźwiak, Szymański, Moder), też może służyć za poręczne wytłumaczenie słabej gry. No bo pojechali po naukę, odebrali ją, z czego należy być zadowolonym. Tak przynajmniej głosi teoria, ochoczo przytaczana w tego rodzaju sytuacjach.
Sama formuła Ligi Narodów, której mimo usilnych starań UEFA nie udaje się nadać aury wielkich i ważnych meczy (pandemiczna rzeczywistość nie pomaga), również sprzyja temu, by nad tą porażką nie rozpaczać. Z czystym sumieniem można zatem sięgnąć po refren: Polacy, nic się nie stało.
Czytaj też: Dlaczego futbol powoduje takie patriotyczne wzmożenie