Ludzie i style

Zejdźmy na ziemię. Szpilki odchodzą do lamusa

Szpilek coraz rzadziej oczekuje się od kobiet, bo zmienił się ich styl życia i rozluźnił dress code. Szpilek coraz rzadziej oczekuje się od kobiet, bo zmienił się ich styl życia i rozluźnił dress code. Klara Kulikova / Unsplash
Szpilki? Jeszcze zanim wygodny, domowy szyk stał się koniecznością, już zaczęto je wypierać ze świata mody.

Wystawa Christiana Louboutina miała przypomnieć, czym – w dobie rządów butów sportowych – są szpilki. Symbolem seksapilu, obiektem westchnień, nieodłącznym elementem wielkiej mody, na którą po prostu chce się patrzeć. Ekspozycję urządzoną w paryskim Palais de la Porte Dorée, zaledwie dwie ulice od miejsca, w którym wychował się słynny projektant, „Vogue” i „Elle” ogłosiły wystawą sezonu. „New York Times” przygotował nawet na swojej stronie internetowej interaktywną wersję ekspozycji, po której oprowadza sam mistrz. Dziś to jedyne miejsce, gdzie można ją zobaczyć. Z wiadomych względów projekt o dwuznacznym tytule „Christian Louboutin: L’Exhibition(iste)” otwarto bowiem tylko po to, by chwilę później go zamknąć.

Wśród eksponatów buty z kryształu czy srebra, debiutancki, zaprojektowany w 1987 r. model Maquereau (makrela) z metalicznej skóry oraz róg obfitości wszelkich szpilek na legendarnej już czerwonej podeszwie, stanowiącej znak rozpoznawczy kreatora. Niewygodnych, jak sam nieraz przyznawał, za to pożądanych.

Kobiety pokochały je ponad życie, nawet w sensie dosłownym. Królowa soulu Aretha Franklin kazała się pochować w złotej trumnie i rubinowych louboutinach na 13-centymetrowym obcasie. Ale i tak projektant najbardziej żałuje – co osobiście mi wyznał w rozmowie kilka lat temu – że nie wymyślił havaianasów, czyli gumowych japonek. Świat bowiem od szpilek się odwraca. A przymusowa domowa kwarantanna sprawia, że stają się jeszcze mniej użyteczne.

Płaskie buty czynią strój bardziej nowoczesnym, dodają kontrastu, przełamują oczywisty wydźwięk – uważa modelka Joanna Horodyńska. I dodaje, że zaczęły one odmładzać bardziej niż krem przeciwzmarszczkowy. – Spowodowały, że kobiety w pewnym wieku mogą nosić np. mini, choć może już dawno nie powinny.

Co znamienne, jeszcze całkiem niedawno wygoda była zaprzeczeniem mody. To, co komfortowe, w tym płaskie buty, kojarzyło się z zaniedbaniem, rozlazłością, takimi – powiedzmy – ciuchami po domu. Obecnie modnymi butami są brogsy, loafersy, klapki od aksamitnych po gumowe, botki, tenisówki, a nawet domowe pantofle. Wszystkie płaskie.

Bo dziś nie chodzi o obcasy, tylko o szczególną, tajemniczą więź łączącą kobietę i but. Jeśli jest piękny, wysokość nie ma znaczenia – przekonuje Arianna Casadei, reprezentująca trzecie pokolenie rodziny Casadei, twórców włoskiego imperium luksusowych butów. Jak przyznaje, udział płaskiego obuwia w sprzedaży jej firmy stale rośnie.

Czytaj też: Sieciówki, czyli bogate molochy

Maria Antonina na siłowni

Szpilek coraz rzadziej oczekuje się od kobiet, bo zmienił się ich styl życia i rozluźnił dress code. Większość firm czy urzędów nie wtrąca się w baleriny czy mokasyny zatrudnionych nawet na wysokim szczeblu. W modzie korporacyjnej mówi się wręcz o zuckerbergizacji (od Marka Zuckerberga, szefa Facebooka, i jego szarych T-shirtów) kultury biurowej, którą obecna pandemia tylko pogłębi. Tym bardziej więc zmieniła się moda poza pracą. Nie trzeba już brać ibupromu, by iść potańczyć. Można zrobić to w sukience i trampkach. Nie tylko zresztą w klubie. Tenisistka Serena Williams założyła sportowe buty zarówno na własne wesele, jak i na ślubną imprezę księcia Harry’ego i Meghan Markle.

Mój tata, Cesare, kilka lat temu dla swojej drugiej, wówczas jeszcze przyszłej żony zaprojektował model sandałów Soraya. Wiedząc, że nie lubi nosić biżuterii na palcach, pierścionkiem zaręczynowym ozdobił ich rzemyki – opowiada Arianna Casadei. Model do dziś jest hitem sprzedażowym marki.

I pomyśleć, że jeszcze 12 lat temu modelki w szpilkach dosłownie padały na wybiegach jak muchy. Hilary Alexander, legenda wśród krytyków mody – a oni często przyjmują trendy bezrefleksyjnie – wzywała wówczas do zakończenia „okrutnej i bezwzględnej tyranii szpilek”. Do dziś, trzeba dodać, obowiązującej w krajach o mocno utrwalonych stereotypach płci, jak choćby Rosja i większość pogrobowców ZSRR. Carol Giacomo, była korespondentka dyplomatyczna Reutersa, donosiła z kolei z niedawnych przeszpiegów w Pjongjangu o popularności szpilek wśród północnokoreańskich kelnerek, piosenkarek czy przewodniczek.

Czytaj też: Nowy strój na nowy klimat

Jednak już w 2014 r. w kolekcji haute couture Chanel znalazły się trampki. Szyte – zgodnie z wymogami wysokiego krawiectwa – ręcznie (30 godzin) i odpowiednio kosztowne (ok. 13 tys. zł za parę). Chwilę później domino ruszyło i za sprzedaż sportowych butów zabrali się wszyscy, od Prady po Pepco. Nie bez swady. Piosenkarka Rihanna – było nie było, symbol seksapilu nowego millennium – linię swoich autorskich, płaskich butów Fenty, stworzonych z marką Puma, określiła jako „Maria Antonina na siłowni”. W 2016 r. BBC zauważyło, że nawet Victoria Beckham – wiecznie w spektakularnych szpilkach – pojawia się publicznie w sandałach, a sneakersy prześcignęły w popularności buty na obcasach w stosunku 37 do 33 (jak ogłosiła agencja badawcza Mintel). Dziś sprzedaż szpilek spada o 7 proc. rocznie.

My także wypuściliśmy linię butów sportowych – mówi Dominika Nowak, projektantka i założycielka marki ręcznie tworzonych butów Vanda Novak. – Szpilki nie wydają mi się już bowiem synonimem szyku. Owszem, gdy je założę, jestem wyżej i mam niejako władzę nad swoim rozmówcą, muszą być jednak wygodne; na co dzień i bez nich czuję się wyjątkowa – dodaje.

Czytaj też: Nie szata zdobi Polaka

Syndrom sztokholmski

Nic dziwnego. Szpilki skutkują bowiem bólem stóp, pęcherzami, stłuczeniami, skręceniami kostki, zapaleniami powięzi podeszwy, wrastającymi paznokciami, uszkodzeniem nerwów stóp i nóg oraz bólem kolan i pleców. To tyle z najczęstszych rozpoznań ortopedów i podologów. Plus, oczywiście, odciskami przez dekady zdobywanymi niczym harcerskie odznaki. Brzmi to jak syndrom sztokholmski.

Nic dziwnego, że w temacie szpilek feministki mają sporo do powiedzenia. Bywa ostro; w ubiegłym roku Mary Beard, profesorka Cambridge, uznała buty projektu Manolo Blahnika za „symbol opresji kobiet”. Bo choć dziś szpilki to kwestia wyboru, istnieją jeszcze bastiony przez fanki płaskich butów niezdobyte. Ich wyznawczynie mają nawet swoją męczennicę. To Nicola Thorp, odesłana do domu za przyjście w płaskim obuwiu przez swojego pracodawcę, brytyjski oddział PricewaterhouseCoopers. Petycję, by zakazać firmom takich praktyk, podpisało 152 tys. kobiet. Ale parlament w Londynie nie podzielił ich zdania. O swoje walczyły też Japonki. Akcję #KuToo (gra słów: kutsu to buty, a kutsuu oznacza ból), którą rozpoczęły pół roku temu, wyśmiał jednak tamtejszy minister zdrowia i pracy – oczywiście, mężczyzna.

Czytaj też: Jak nad Bałtykiem prezentują się różnice klasowe Polaków

Stereotypowo bowiem noszenie szpilek panom kojarzy się z erotyką. Ba, fotograf Helmut Newton, ujrzawszy projekty Louboutina, zaoferował mu numer telefonu najlepszej rzekomo dominy w Nowym Jorku. Cytowani przez „Psychology Today” francuscy naukowcy sprawdzili, czy atrakcyjność kobiet jest wprost proporcjonalna do wysokości ich obcasów. Wyszło im, że teoretycznie tak. W serii eksperymentów z tą tezą zgodziło się aż 83 proc. mężczyzn. Powody? Im wyższe obcasy, tym biust i pośladki wyglądają na większe, a stopy – co też bywa fetyszem – wydają się mniejsze. Co ciekawe, u kobiet wyniki były odwrotne: im wyższy obcas, tym większa niechęć. Podświadoma rywalizacja czy może całkiem świadoma nieufność do kobiet, które w XXI w. absurdalnie katują się obcasami? Choćby do Melanii Trump, zakładającej szpilki podczas służbowych wizyt, np. na terenach dotkniętych huraganem Harvey, czy do Kate Middleton, wskakującej w szpilki tuż po urodzeniu każdego ze swoich dzieci.

Dlaczego jednak tylko teoretycznie? Badanie naukowców z uniwersytetów Bostonu, Teksasu i Kolorado, pod przewodnictwem dr. Davida Lewisa z Murdoch University w Australii, wykazało, że mężczyznom podoba się powstałe przy noszeniu szpilek „zaokrąglenie lędźwiowe”; samych szpilek zaś nawet nie zauważają.

Czytaj też: Urzędnicze ubiory, kody i obyczaje

Chodź babo bez butów

Kiedyś zauważali. Do Europy szpilki trafiły pod koniec XVI w., na stopach perskich jeźdźców konnych, gdzie obcas pełnił funkcję stabilizatora. Najpierw spodobały się właśnie mężczyznom; założył je, i już ich nie zdjął, król Ludwik XIV. Dziś – powiedzielibyśmy – influencer tamtych czasów. Po grubo ponad wieku – nie licząc szpilek, które w roli anegdoty bądź prowokacji w męskich kolekcjach pojawiają się do dziś (patrz: kolekcja na obecny sezon marki Maison Margiela) – oddali je kobietom, które uczyniły z nich symbol kobiecości.

Nie żeby od razu. Gremialnie przekonały się do nich dopiero po II wojnie światowej. W Polsce jeszcze w 1962 r. autorzy „Słownika mody” Ela i Andrzej Banachowie wyjaśniali, że „od pięciu mniej więcej lat pod słowem szpilki rozumiemy nowe rzeczy modne: albo wysokie obcasy pantofelków damskich, albo same te pantofelki, lekkie, wykwintne, na wiotkich obcasikach”. Mimo to Barbara Hoff na tańce nadal proponowała trumniaki; pisane bez cudzysłowu. Możliwe, że z powodu deficytu zapasowych obcasów; nie miały ich ani zakłady obuwnicze, ani szewcy reperujący te złamane. „Chodź więc babo bez butów. Kuśtykaj na jednej szpilce. Panowie – zastanówcie się! To ujmie kobiecości waszym żonom, sekretarkom, a nawet »kociakom«, na które tak chętnie łypiecie okiem” – apelowała „Kobieta i Życie”.

Czytaj też: Jak się zmieniały trendy w polskiej modzie?

Na Zachodzie braków w zaopatrzeniu nie było, toteż nie dziwiły rady z wydanej pod koniec lat 70. pozycji „The Woman’s Dress for Success Book” (w wolnym tłumaczeniu: podręcznik stroju do podboju) autorstwa Johna T. Molloya: „Zawsze chodź w wysokich obcasach, by koledzy i kontrahenci traktowali cię poważnie”. I chodziły – od kelnerek i hostess, przez stewardessy i pracownice korporacji, po pierwsze damy. W biurach, w parlamencie, na galach i balach. „Po zmroku nie wychodziło się inaczej niż tylko w szpilkach” – zauważyła w pozycji „High Heel” Summer Brennan. Posłuchały Molloya na tyle, że w latach 80. i 90. ubiegłego wieku szpilki stały się oznaką sukcesu zawodowego. W płaskich butach chodziły tylko gospodynie domowe i – ogólnie – kobiety życiowo przegrane.

Dziś przegrane wydają się same szpilki. Oczywiście nie znikną zupełnie, tak jak nie zniknęły wieczorowe suknie czy smokingi. Ale nie chodzi się w nich na co dzień, a i od święta coraz rzadziej. A co po kwarantannie? – Myśląc o butach, uciekasz w marzenia. A te dziś to wyjście z domu, także to wielkie. Pewnie dlatego zamówienia tych na obcasach w ostatnich tygodniach wystrzeliły nam do góry – mówi Arianna Casadei. Możliwe więc, że pierwsze, co po miesiącach ciszy usłyszymy, to stukot obcasów. Bo weźmy Christiana Diora i stworzony przez niego w 1947 r. styl New Look. Po II wojnie światowej zmęczone nędzą i ascezą kobiety znów zapragnęły się stroić. Zaproponowana przez Diora dawna, niewygodna elegancja, z gorsetami na czele, wydała jednak wówczas swoje ostatnie tchnienie. Czy po końcu domowej izolacji wydadzą je szpilki?

Czytaj też: Moda niszczy Ziemię

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną