Czarny sen piłkarzy już się zaczął. Właściciel szwajcarskiego klubu FC Sion jednostronnie i ze skutkiem natychmiastowym wypowiedział umowy dziewięciu zawodnikom, którzy nie zgodzili się na czasową obniżkę wynagrodzeń do kwoty 9,6 tys. franków szwajcarskich. Propozycję nie do odrzucenia złożył im za pośrednictwem WhatsAppa; do namysłu dostali kilka godzin. Słowacka MSK Zilina – „zamrożony” wicelider tamtejszej ligi – już ogłosiła upadłość. Pierwszy zespół zostanie zlikwidowany, przetrwa tylko akademia.
W Norwegii aż 9 z 16 klubów ekstraklasy tymczasowo zwolniło swoich piłkarzy. Musieli zarejestrować się jako bezrobotni. Zgodnie z prawem należą im się teraz zasiłki, ale jednocześnie, chcąc utrzymać prawo do nich, nie mogą przesadnie wybrzydzać w ofertach pracy. Zapotrzebowanie na piłkarzy zgłosił plantator pomidorów spod Stavanger. Jest w kropce, bo z powodu zamkniętych granic nie przyjechali do niego polscy i ukraińscy pracownicy sezonowi. Uważa, że piłkarze sprawdziliby się w jego szklarniach, ponieważ są młodzi i zdrowi jak konie. Viljar Vevatne, obrońca Vikinga Stavanger, poinformował, że przystanie na ofertę, gdyż zbierając pomidory, będzie mógł odpocząć psychicznie od piłki.
Niewielki wysiłek
Futbolowa elita cierpi za miliony, ale na własnych warunkach. To armia rozpięta od multimilionerów, grających w najlepszych zawodowych ligach, po lokalne gwiazdy prowincjonalnych lig (takich jak polska), kasujące co miesiąc dziesięciokrotności średniej krajowej. Dla nich darowizny i deklaracje radykalnych cięć zarobków na czas wymuszonej nieobecności futbolu to niewielki wysiłek. Krezusi tego ubytku na kontach nawet nie zauważą. Ci z najniższej półki futbolowych milionerów w najgorszym razie nie kupią kolejnego samochodu. Albo mieszkania na wynajem.