News z ostatnich dni brzmi: „Denis Urubko kilkanaście kilometrów od K2 czai się do skoku na tę nigdy niezdobytą zimą górę. Z orzełkiem na piersi, z polską flagą nad namiotem” (napisała o tym m.in. „Gazeta Wyborcza”). Znakomity himalaista założył obóz „po drugiej stronie lodowca Godwin Austen, odnogi Baltoro, szykując się do zimowego ataku na pobliski Broad Peak”. Ale to ma być tylko aklimatyzacja, wstęp do osiągnięcia celu numer 1, którym dla wszystkich najlepszych na świecie jest pierwsze w historii zimowe wejście na drugi najwyższy szczyt naszej planety.
Czytaj też: Będzie kolejna zimowa wyprawa na K2. Ale po co?
W pogoni za sukcesem narodowym
Denis Urubko urodził się w Kraju Stawropolskim jeszcze w czasach ZSRR. Zwykle traktowano go w składach wspinaczkowych jako Rosjanina, często jako Kazacha (przez pewien czas miał paszport tego kraju). Właśnie jako wspinacz z Kazachstanu uznawany był choćby w zimie 2002/2003 podczas Polskiej Wyprawy Zimowej Netia K2. W 2015 r. Urubko dostał polskie obywatelstwo i od tego czasu jest jedną z gwiazd programu Polski Himalaizm Zimowy. To w jego ramach na przełomie 2017 i 2018 r. brał udział w wielkiej wyprawie na K2 nazywanej „narodową”. Prócz, co oczywiste, wymiaru czysto sportowego zyskała ona oprawę polityczną. Ministerstwo Sportu i Turystyki przekazało milion złotych, a rządowe media relacjonowały wysiłek wspinaczy w kategoriach niemal patriotyczno-honorowych.
Skądinąd tak się złożyło, że Urubko podjął wtedy – wbrew kierownictwu ekspedycji – próbę samotnego ataku szczytowego i w końcu w atmosferze konfliktu opuścił ekipę.
Teraz szefostwo Polskiego Himalaizmu Zimowego postanowiło odłożyć pomysł „narodowego” zdobycia K2 na kolejny sezon w związku z kłopotami zdrowotnymi kilku wspinaczy i trudnościami w skompletowaniu zespołu dającego przynajmniej minimalną szansę na sukces. Bo właśnie słowo „sukces” stało się ostatnio – jak się zdaje – najważniejsze w koncepcji Polskiego Himalaizmu Zimowego. A rząd i resort sportu dodają do tego drugie: „narodowy”.
Czytaj też: Prawdziwy sukces to wrócić z wyprawy w pełnym składzie
W stylu alpejskim
Tymczasem jeśli wierzyć doniesieniom, Urubko zamierza zaatakować K2 jeszcze tej zimy. Chce to zrobić w stylu alpejskim, a więc bez rozbijania wielu obozów, co najwyżej przy pomocy małej ekipy do poręczowania drogi i szybkim atakiem szczytowym, najpewniej w pojedynkę i przy pierwszym „oknie pogodowym”. Podobnie działa w wysokich górach Andrzej Bargiel. Tyle że jest to koncept różny od tego uchodzącego za tradycję polskiego himalaizmu, zakładającego długie oblężenie góry z udziałem wieloosobowej ekipy pod wodzą kierownika wyprawy itd.
Czy Urubko się na to zdecyduje? I czy odniesie sukces? Narodowe przyporządkowania i w takim przypadku będą nieuniknione. Są wszak w sporcie wciąż czymś naturalnym, niemal mechanicznym. Przestają jednak mieć wymiar kadry takiego czy innego państwa. I dobrze, bo himalaizm koniec końców jest aktywnością mocno indywidualną.
Czytaj też: Jak się dziś ratuje w Himalajach