Świat sądził, że Aleksiej Ananenko nie żyje, bo przecież „wszyscy z Czarnobyla zginęli”. Bardziej wtajemniczeni wiedzieli, że jest nurkiem i bohatersko zszedł pod wodę, pod reaktor, by zapobiec kolejnemu wybuchowi. Tyle że Ananenko nurkiem nie jest, a w reaktorze wody było po kostki.
A jak było naprawdę?
Do tego, że nie żyje, on i jego żona w pewnym sensie zdążyli się przyzwyczaić. Jeszcze w sowieckich gazetach pisano, że „bohaterscy nurkowie” umarli kilka dni po akcji z powodu napromieniowania i zostali pochowani w ołowianych trumnach. I jakoś właśnie ta wersja historii przyjęła się wśród ludzi. Doszło do tego, że nawet nie wszyscy sąsiedzi z bloku w Kijowie, gdzie dziś mieszka inżynier Ananenko z żoną Walentyną, wiedzą, kim jest ten niepozorny, spokojny mężczyzna o przenikliwych oczach.
Ale akurat synek sąsiadów zza ściany znał jego historię. Więc kiedy na uroczystej akademii z okazji rozpoczęcia roku szkolnego nauczycielka opowiadała im o bohaterskich nurkach z Czarnobyla, którzy zginęli, ratując Europę, ośmioletni Grigorij zaprotestował. To nieprawda, że zginęli, jeden przecież mieszka obok niego.
– Nie wiem, dlaczego wszyscy tak myśleli – mówi POLITYCE Ananenko. – To nie była jakaś oficjalna wersja władz. Po prostu chyba ludzie spodziewali się, że nie mogliśmy przeżyć.
Wybuch
W nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 r., kiedy wybuchł reaktor, Aleksiej był w swoim mieszkaniu w bloku, spał po dziennej zmianie. Właściwie był tu z powodu tego mieszkania. Kiedy z wyróżnieniem, z czerwonym paskiem na dyplomie, skończył studia w Moskiewskim Instytucie Energetycznym, w nagrodę mógł wybierać miejsce pracy. Czarnobylska elektrownia skusiła go wysoką pensją i właśnie tym mieszkaniem w Prypeci.