Bliźniacza siostra olimpijskiego boga Apolla, od którego imienia wziął nazwę historyczny program księżycowy NASA, na pozór wydaje się idealną patronką kosmicznych misji mających za cel powrót na Srebrny Glob i pozostanie tam na stałe. Artemida (Artemis) jest przecież boginią Księżyca. Przesądni mogliby jednak przypomnieć, że to zarazem bogini śmierci, słynąca z bezwzględności i okrucieństwa. Jej niewidoczne strzały, jak wierzyły ciężarne Greczynki, roznosiły choroby i zabijały płody w łonach. Osobliwy patronat jak na program, co do którego nie ma pewności, czy w ogóle się urodzi.
Amerykańska Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej ogłosiła program Artemida w maju, wraz z zapewnieniem, że to początek nowej ery kosmonautyki: „Wrócimy na Księżyc w 2024 r. I zostaniemy tam”. Aby to jednak było możliwe – dodał szef NASA Jim Bridenstine, ogłaszając ambitny plan – Kongres musi na rok fiskalny 2020 powiększyć budżet agencji, wynoszący 21 mld dol., o dodatkowe 1,6 mld. I należy to traktować jako zaliczkę na dalsze wydatki.
Już owa „zaliczka” to trudna żaba do przełknięcia przez kongresmenów, zwłaszcza że decyzją administracji Trumpa żądane pieniądze uszczuplą fundusz na edukację młodzieży z ubogich rodzin. Tymczasem w czerwcu okazało się, że 1,6 mld to zaledwie drobne na waciki. Przyciśnięty do ściany Bridenstine wyznał, że aby ponownie wysłać na Księżyc astronautów, potrzeba około 20–30 mld dol. więcej, niż przewiduje budżet NASA. A już padają głosy, że minimum 40 mld dol. Czy USA są w stanie udźwignąć taki wydatek? Jeśli nawet, to sytuacja NASA nie wygląda szczególnie wesoło. Tajemnicą poliszynela jest, że zanim planów powrotu na Księżyc nie przyspieszył wyraźnym życzeniem prezydent Trump, w NASA celowano z tą misją w 2028 r.