„Czas płynie w jedną stronę, a pamięć w drugą” – napisał kiedyś William Gibson. Czas płynie w jedną stronę, ciągnąc za sobą łódkę z napisem „nostalgia”. Kiedyś powtarzała się w 20-letnich cyklach, czego przykładem nakręcony w latach 70. serial „Happy Days” czy musical „Grease”, umieszczone w wyidealizowanych latach 50. Dziś, w epoce internetu, który jest ponadczasową biblioteką (czy raczej wypożyczalnią kaset), nie jest to takie oczywiste – nostalgia za latami 80. trwa już blisko dwie dekady.
Kapitan Nineties, „Kapitan Marvel”
Właśnie w wypożyczalni kaset wideo ląduje główna bohaterka filmu „Kapitan Marvel”: przeszłość zbudowana jest z nieistniejących już gadżetów, które urosły do rangi fetyszów. Agent Nick Fury (odmłodzony cyfrowo Samuel L. Jackson) z dumą prezentuje najnowszy model pagera. Ten sam Samuel L. Jackson w „Pulp Fiction” z 1994 r. nie używał pagera, za to nosił przepiękne afro, otulony w tarantinowski bezczas stylizowany na lata 70. Gdy na przełomie wieków obserwowałem, jak tęsknota za 70. przeradza się w fetyszyzowanie lat 80., zastanawiało mnie, jak zostanie zapamiętany koniec millenniów – czy zostawi po sobie jakiegoś ducha, którego będzie można odtworzyć? Jest oczywiście muzyka z epoki, obecna w ścieżce dźwiękowej i ciuchach, które nosi w cywilu Kapitan Marvel, czyli Carol Danvers (Brie Larson).
W czasie seansu duże poruszenie na widowni wzbudziła scena uruchamiania programu w systemie Windows 95; słyszałem, jak siedzący obok typek tłumaczył swojej towarzyszce, że tak właśnie było, on to pamięta, Windows 95! Tu właśnie widać, jak działa ludzka pamięć, skupiona na emocjach. Stare komputery zapamiętano jako powolne, chociaż akurat to, co pokazano na ekranie, było zupełną nieprawdą – odtwarzanie pliku dźwiękowego z płyty CD działo się błyskawicznie.
Koszmarna z dzisiejszego punktu widzenia estetyka Windows 95 stanowi jedną z podwalin popularnego w zeszłej dekadzie gatunku muzyczno-graficznego Vaporwave. Chilloutowa muzyka miksująca japoński City Pop, nawiązania do anime z przełomu 80./90., koszmarki wczesnej grafiki 3D i nawiązania do antyku; zmiksowany Zeitgeist epoki przed pęknięciem bańki internetowej (serii bankructw firm informatycznych) i ataków terrorystycznych 11 września 2001 r.
Czytaj także: Jak 11 września wpłynął na gry wideo?
I’m just a girl. Dekada filmów bez bohaterek
„Kapitan Marvel” to pierwszy film z wytwórni Marvela, w którym solową, główną rolę gra kobieta. Umieszczenie akcji w latach 90. ma kilka implikacji. Po pierwsze, wytwórnia resetuje nieco swój wszechświat, wprowadzając superbohaterkę jako jeden z filarów serialu o przygodach Avengersów (okazuje się, że nazwa ekipy pochodzi od lotniczego pseudonimu Carol), jakby chciała w ten sposób przeprosić za dekadę filmów z facetami w głównych rolach. Po drugie, pozwala umieścić bohaterkę w czasach ruchu Girl Power, symbolizowanego przez dziewczyńskiego punka, filmy takie jak „Tank Girl”, ale i anime „Sailor Moon”, którą Brie Larson stawia sobie za wzór (wciąż mnie zdumiewa, że amerykańska popkultura jest w tym temacie tak daleko za japońską). Z „Sailor Moon” „Kapitan Marvel” łączy zresztą nie tylko wątek dziewczyny o kosmicznej mocy, która walczy z demonami, ale i rola, jaką w obu dziełach odgrywa przyjaźń między kobietami (wątek przedziwnie pomijany w recenzjach, jakby więzi między kobietami były niewidzialne).
Po trzecie, ma to znaczenie dla fabuły – Carol Danvers zostaje pilotką oblatującą eksperymentalne samoloty, bo w tamtych czasach była to jedyna ścieżka kariery dla kobiety. To pokazuje, że dokonał się mały progres – ale o tym, jak bardzo jest mały, świadczy to, że główny wątek męskiej psychicznej przemocy wobec kobiet (tzw. gaslighting) nie stracił nic na aktualności.
Z okazji wprowadzenia na platformę Netflix serialu „Przyjaciele” (trudno o coś bardziej wyjącego: „dziewięćdziesiąte!”) w internecie ukazały się artykuły, w których „milenialsi oburzają się na homofobię serialu”. Mało kto pamięta, jak bardzo ten serial był progresywny – pokazał np. homoseksualną parę kobiet wspólnie wychowujących syna. To, co we współczesnych serialach jest oczywiste, w latach 90. nie było. Korzysta z tego serial „Everything sucks” z Netflixa, opowiadający o nastolatkach żyjących w połowie lat 90. Jedną z głównych bohaterek jest powoli „wychodząca z szafy” lesbijka, dla której ważnym przeżyciem na drodze do zaakceptowania swojej tożsamości okazuje się koncert Tori Amos.
Czytaj także: Tak feminizuje się kino dla dzieci
Nacieszyć się latami 90.
To wszystko Ameryka, w której lata 90. nie były jakieś ciekawe w porównaniu z tym, co działo się w Polsce. Szok kulturowy, okres transformacji, nowa technika, nowe idee – Europa Środkowa żyła w naprawdę ciekawych czasach. Może dlatego przytulamy się do amerykańskiej nostalgii za 80., do tych wszystkich neonów, syntezatorów, gier Nintendo i dzieciaków ze „Stranger Things” bawiących się w „Pogromców duchów”, bo u nas wtedy było zwyczajnie szaro i nudno. Za to w kolejnej dekadzie? O, tu mamy więcej doświadczeń i możemy sobie pisać nasze „Duchologie” Olgi Drendy, „Dziewięćdziesiąte” Sławomira Shuty’ego i inne wspomnienia.
Nostalgia wraca w 20-letnich cyklach, więc zostało mało czasu, żeby nacieszyć się latami 90. Rzutem na taśmę Charli XCX i Troye Sivan nagrali teledysk „1999”:
Jestem z pokolenia, które czekało na rok 1999 i wielką prywatkę obiecaną przez Prince’a. Dziś słynny wokalista nie żyje, a urodzone w latach 90. dzieciaki we wspaniałym teledysku wspominają młodość i jej popkulturowe oblicza: młodziutką Britney Spears, Spice Girls czy „Titanica”. Ciekawe, jak będzie wyglądała nostalgia za latami zerowymi?
Bartek Chaciński: (Nie)dyskretny urok lat 90.