Artykuł w wersji audio
Dopóki nie zdarzyła się tragedia, escape roomy funkcjonowały poza szerokim zainteresowaniem mediów, a już na pewno władz. Samą ideę pokoi zagadek albo – zamiennie – pokoi ucieczek przyjęto przed laty raczej z entuzjazmem. Wreszcie pojawiła się niewirtualna forma rozrywki, przenosząca scenerie popularnych gier wideo do realu, wymagająca logicznego myślenia, czujności i dobrej pracy zespołowej.
Zamysł jest banalny: niewielka grupa uczestników spędza w pokoju kilkadziesiąt minut i rozwiązuje zagadki, żeby w nagrodę się z niego wydostać. Drzwi od środka zwykle nie da się otworzyć inaczej, niż dochodząc do rozwiązania, które zwolni tę ostatnią blokadę. Czasem to kod, czasem ukryta gdzieś klamka albo klucz. Uczestnicy zabawy muszą zmieścić się w czasie, w przeciwnym razie wypuszcza ich – co oznacza de facto porażkę – tzw. mistrz gry, który śledzi przebieg spraw na monitorze w pomieszczeniu obok i reaguje, gdy trzeba. Tylko on otwiera drzwi – od zewnątrz. I to się nie udało w Koszalinie 4 stycznia.
Amelia, Gosia, Julia, Karolina i Wiktoria świętowały w escape roomie urodziny jednej z nich. W przedpokoju stała butla z gazem, nieszczelna. Wybuchła, odcinając drogę do uwięzionej grupy. Okno było okratowane, w budynku wybuchł pożar, 15-latki zatruły się tlenkiem węgla, zmarły.
To bardzo tragiczne zdarzenie nie ma precedensu w tym jeszcze młodym segmencie rynku rozrywki. Stąd zdecydowana reakcja rządu, zapowiedź kontroli wszystkich escape roomów (jest ich w Polsce koło tysiąca) i zaostrzenia przepisów ochrony przeciwpożarowej. Odwołano też, słusznie, polską premierę horroru „Escape Room”. W filmie – jak łatwo się domyślić – pokój udaje miejsce gry, gdy w istocie jest pułapką z prawdziwymi narzędziami tortur i bijącym licznikiem.
Zdarzenia z Koszalina i ich następstwa uderzają w branżę w rozkwicie. Jeszcze w 2014 r., gdy odnotowywaliśmy w POLITYCE ich istnienie, escape roomy były w Polsce egzotycznym marginesem. Dziś konkurują o nasz wolny czas na równi z kinami i restauracjami. Z niszowej formy rozrywki dla wtajemniczonych entuzjastów szybko wyewoluowały w towarzyski standard. Są stałym punktem programu urodzin, wieczorów panieńskich i kawalerskich, imprez integracyjnych, a nawet szkolnych wycieczek. Bywają osobną atrakcją turystyczną. Na portalu TripAdvisor, który zbiera recenzje z podróży w różne miejsca kraju i świata, pod kategorią „Gry i zabawy” trudno dziś znaleźć coś innego niż pokoje zagadek.
Gra wyszła z garażu
Pierwsze powstały na świecie, najpierw na Dalekim Wschodzie, już w pierwszej dekadzie XXI w. i naśladowały popularne gry wideo typu „escape the room”, czyli: wydostań się z pokoju. Gracze rozwiązywali w nich zagadki, żeby wejść na wyższy poziom. Escape roomy w świecie rzeczywistym opierają się na tym samym scenariuszu, ale rozwijanym. Prócz standardowych łamigłówek (równań matematycznych, mniej i bardziej skomplikowanych rebusów) uczestnicy zabawy wykonują zadania zręcznościowe w określonej sekwencji, wygrywają dźwięki na starych instrumentach (bo i to może czemuś służyć), wertują papiery i zaglądają wszędzie, gdzie się da, włączając muszlę klozetową i niepozorne dziury w ścianie. Zmienia się wreszcie sceneria – escape roomy są tematyczne, więc adekwatnie wyposażone. Nawiązują do książek i filmów, popkulturowych klisz, scen z horrorów, baśni i wprost z nocnych koszmarów. Sama atrakcyjność zagadek nie wystarczy; ma być realistycznie, bo i klient jest coraz bardziej wymagający. Pokoje chętnie reklamują się hasłami: „najstraszniejszy”, „najtrudniejszy”, „wychodzi co dziesiąta grupa”.
– To nie jest garażowa zabawa – uważa Bartosz Idzikowski, współzałożyciel serwisu Lockme.pl, który zbiera informacje o polskich escape roomach, a zarazem pełni funkcję największego w kraju systemu rezerwacyjnego pokoi. – Escape roomy stają się na świecie narzędziem marketingowym, duże marki coraz częściej doceniają ich potencjał. Pokoje wykorzystuje się np. do promocji filmów (jak „Jumanji: Przygoda w dżungli”) czy seriali (jak „Sherlock Holmes”). A bywa, że są i narzędziem rekrutacyjnym. Gra z udziałem ewentualnych pracowników już na etapie castingu do posady pozwala ocenić, kto ma talenty przywódcze, kto się trzyma z boku, kto i jak reaguje na stres itd.
To też zwykle sprawdzian dla dowolnej grupy przyjaciół, krewnych i znajomych, test zgrania i umiejętności współpracy. – Do Polski escape roomy dotarły w idealnym momencie: gdy stawał się popularny nurt rozrywek offline – mówi Idzikowski. – Przeżywamy coś razem, obserwujemy kolegów czy współpracowników w nietypowych sytuacjach. Na przykład musimy zdobyć kielich w tajemniczej świątyni gdzieś w dolinie Amazonki. Nieczęsto to się zdarza na co dzień.
Dr Wiesław Baryła z Zakładu Psychologii Społecznej i Metodologii Badań na Uniwersytecie SWPS w Sopocie dodaje, że istotne jest też poczucie sprawczości, podnoszące samoocenę i sprawiające, że lepiej się o sobie myśli: – Ludzie lubią główkować, sprawdzać się, zwłaszcza w kontrolowanych, komfortowych warunkach. Bezmyślność wcale nie jest w cenie, wbrew temu, co się uważa o naszych czasach.
Biznes w pokoju
W Polsce escape roomy to rzeczywiście fenomen. Jeśli zajrzeć do sąsiadów, okaże się, że tylko w Rosji jest ich więcej. W Niemczech zbudowano 800. A za oceanem, w USA, działa od 4,5 do 5 tys. Czyli wciąż mniej per capita niż nad Wisłą.
Dlaczego właśnie u nas moda tak się przyjęła? Nie ma dobrej odpowiedzi. – Escape roomy są popularne, bo… są popularne. Zdarzyło się. Im bardziej jedni czegoś doświadczają, tym bardziej inni też chcą. Moda jest dziełem przypadku i nie należy jej lekceważyć – mówi dr Baryła, dodając, że to tak jak z Harrym Potterem. Podobnych książek ukazało się dziesiątki, jeśli nie setki, ale właśnie Potter chwycił. – To jak lawina. Wystarczy, że zbierze się masa krytyczna i doda silny marketing.
Obserwatorzy rodzimego rynku rozrywki twierdzą, że w pięć lat escape roomy przeszły trzy etapy rozwoju. Z początku były to zwykłe pomieszczenia z kłódkami, wyposażone mało finezyjnie, nieco prostsze do „przejścia”, jeśli posłużyć się analogią do gier wideo. W pokojach drugiej generacji – jak się określa kolejny etap ich ewolucji – pojawiło się więcej urządzeń elektronicznych, reagujących na dotyk, bardziej zaawansowanych technologicznie i wyrafinowanych. Trzeci etap to już stała obecność elektroniki, ale i przeniesienie akcentu na wystrój, tak by wzmocnić wrażenie przebywania w innym wymiarze. Dziś pokoje ucieczek mają dostarczać takich emocji jak kino. – Ale w escape roomie to my jesteśmy głównymi bohaterami i to my decydujemy, jak potoczy się fabuła – dodaje Idzikowski.
Wielu właścicieli escape roomów nadal tworzy je własnym sumptem, samodzielnie pisze scenariusze gry i dekoruje wnętrza, ale rynek tak spuchł, że są już od tego podwykonawcy. Niektóre pokoje urządzają zawodowi scenografowie, muzycy dobierają podkład i odgłosy dźwiękowe – każdy element ma znaczenie. Da się kupić gotowe zagadki i systemy zarządzania maszynerią, zliczające błędy i potknięcia, przewidujące ruchy graczy. Poza Polską to już norma, że całe pokoje budują stworzone tylko po to firmy zewnętrzne, przypominające niemal fabryki ze scenografiami do teatru czy filmu. Zainteresowanie jest tak duże, że na wykonanie zlecenia trzeba czekać nawet do pół roku.
Chętnych nie brak i nic dziwnego, bo zarobki są spore: kilkadziesiąt minut w pokoju to dla jednej grupy wydatek rzędu 100–190 zł, inwestycja (pełne wyposażenie metra kwadratowego w pokoju sięga tysiąca złotych, dochodzą koszty wynajmu i wynagrodzenia dla pracowników) szybko się więc zwraca. Jeszcze niedawno Polacy prowadzili escape roomy w ramach hobby, dziś dla wielu z nich są jedynym źródłem dochodu. Zwykle pod jedną marką otwiera się wiele pokoi, działają też już sieci franczyzowe. Na rynek zresztą łatwo wejść, zakładając działalność gospodarczą albo spółkę. W świetle prawa to zatem lokal świadczący usługi, prowadzący „inną działalność rozrywkową”. W Polskiej Klasyfikacji Działalności escape roomy z osobna nie figurują.
Bomba tyka
To paradoks, że branża się profesjonalizuje i rozgałęzia, ale zasady obowiązujące w pokojach nie zostały dotąd twardo sformalizowane. – Przez pięć lat udało się wypracować wewnętrzne, bardzo logiczne standardy – wyjaśnia Idzikowski. – Jeśli właściciele escape roomów ich przestrzegają, to mogą mieć czyste sumienie.
Egzekwowanie przepisów przeciwpożarowych to rzecz jasna oblig, ale dochodzą szczególne reguły gry: każda grupa przed wejściem do pokoju przechodzi szkolenie niezależnie od tego, jakie ma doświadczenie. Jest instruowana, co w pokoju wolno, a czego nie. Mistrz gry bezwzględnie zaś nad nią czuwa, ma kontakt z uczestnikami, nigdy nie pracuje zdalnie. – To szczególna branża, bo nie ma żadnej konkurencji – klient jest jednorazowy, raczej nie wraca do tego samego pokoju. Właściciele escape roomów tym bardziej powinni się ze sobą konsultować i przekazywać sobie wiedzę – tłumaczy Idzikowski. – Wszędzie powinno być identycznie: klient ma dostać tę samą jakość usługi, pokoju, ten sam standard bezpieczeństwa. To leży w interesie całej branży.
Zdarzają się oczywiście odstępstwa. Pokoje – a czasem całe obiekty i budynki, w których się mieszczą – nie zawsze są odpowiednio zabezpieczone. Prowadzący tego rodzaju działalność adaptują na escape roomy pomieszczenia nieprzystosowane do pełnienia takiej rozrywkowej funkcji – to przypadek koszaliński.
Zastrzeżenia mogą też budzić escape roomy przeznaczone tylko dla dzieci i młodzieży. Na razie to margines, ale z potencjałem rozwoju. Grupie kilkulatków i nastolatków do 16. roku życia w teorii powinien towarzyszyć animator, opiekun, a nie zawsze tak się dzieje. Motyw przewodni gry też bywa dyskusyjny. – Mojej córce spodobał się pokój, zresztą renomowany, popularny, w którym trzeba było rozbroić tykającą bombę – opowiada Marta, mama 9-latki. – Bombę umieszczono tak wysoko na półce, że nie mógł do niej sięgnąć nawet najbardziej rosły chłopak z klasy. Dzieci wezwały pomoc guzikiem. Kobieta z obsługi przyniosła im krzesło.
Niektóre dzieci bały się tej bomby, nawet jeśli były świadome, że to gra, konwencja. – Gdybym wiedziała, że tam jest jakaś bomba, nie zgodziłabym się na tę zabawę. A jeśli kiedyś dziecko stanie w obliczu realnego zagrożenia i uzna, że to świetna zabawa? Jak by zareagowało na doniesienia o rzekomej bombie w szkole czy na dworcu? – martwi się Marta.
To raczkująca gałąź rynku i wymagająca baczniejszej uwagi. – Trzeba tu dużo fachowości i maksymalnie komfortowych warunków – ocenia dr Baryła. – Sama idea zamykania ludzi w ograniczonej przestrzeni jest naturalnie zagrażająca. Dorosły laik nie potrafi zasymulować we własnej głowie reakcji dzieci na różne sytuacje. W świetle psychologii rozwojowej amator nie powinien organizować tego rodzaju rozrywek. Właściciele takich pokoi – podpowiada dr Baryła – powinni mieć wykształcenie co najmniej pedagogiczne.
Polowanie na czarownice
Tymczasem ze wstępnych ustaleń MSWiA wyłaniają się jeszcze większe problemy. W komunikacie po przeglądzie 434 lokali czytamy: „W trakcie kontroli stwierdzono ogółem prawie 1,6 tys. nieprawidłowości z zakresu ochrony przeciwpożarowej, w tym prawie 600 w zakresie warunków ewakuacji. Łączna liczba escape roomów z nieprawidłowościami stanowiła około 87 proc. wszystkich skontrolowanych lokali. Dla 53 lokali wydano decyzje o zakazie ich eksploatacji, a w 40 przypadkach nałożono grzywny w drodze mandatu karnego”. Drogi ewakuacyjne okazywały się za wąskie albo były słabo oznakowane. Brakowało gaśnic i urządzeń przeciwpożarowych. Resort pracuje nad rozporządzeniem „w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów”, które nakładałoby na właścicieli escape roomów obowiązek przeprowadzania własnych audytów, z pomocą rzeczoznawców, przed rozpoczęciem działalności i potem co najmniej raz na dwa lata. Wyniki tych badań mają raportować komendantowi powiatowemu Państwowej Straży Pożarnej.
– Wydarzyła się wielka tragedia. A teraz trwa zwykła nagonka, polowanie na czarownice. Przy kontrolach łamane jest prawo – żali się jeden z właścicieli dużej sieci escape roomów. – Gdyby w taki sposób kontrolować knajpy, sale zabaw dla dzieci czy nawet supermarkety, efekt kontroli byłby taki sam. Bo zawsze i wszędzie znajdzie się łatwopalny płyn do podłóg za blisko drogi ewakuacyjnej itd. To jedno z wielu absurdalnych zaniechań, za które zamyka się teraz firmy takie jak nasza.
Przedsiębiorca ma pretensje, że państwo nie zajęło się wcześniej tą gałęzią biznesu, mimo że rozwija się od dawna, wiedzą o niej urzędy skarbowe, statystyczne i ZUS. – A teraz latami będziemy odbudowywać nasz wizerunek. Tylko dlatego, że minister nie wiedział, co to jest escape room – dodaje.
Zachowując i podnosząc standardy bezpieczeństwa, warto byłoby ocalić same escape roomy, bo to barwne środowisko maniaków. – Escape roomy w Polsce prowadzą głównie miłośnicy, a nie zimnokrwiści biznesmeni. Mają z tego frajdę – mówi Idzikowski. Byłoby szkoda, gdyby i oni uciekli z pokoi.