W ostatniej szesnastce, czyli jednej ósmej finału Russia 2018, znaleźli się ci, którzy byli do awansu powszechnie typowani. Poza jedną dużą niespodzianką, żeby nie powiedzieć sensacją, czyli Niemcami. Oni tak szybko nigdy nie musieli się pakować. Ostatnie miejsce w grupie Polski, tradycyjne przecież, musi być potraktowane jak coś naturalnego, niestety.
Kto zostanie mistrzem świata na mundialu w Rosji?
Z nadzieją na tytuł pozostają drużyny z Europy, Ameryki Łacińskiej i Japonia. Pucharowe drzewko nie rozrasta się proporcjonalnie. Jest znacznie bujniejsze po stronie, w której spotykają się Urugwaj z Argentyną, Francja z Argentyną, Brazylia z Meksykiem i Belgia z Japonią. Właśnie Japonia jest traktowana jako trochę przypadkowy gość w tym towarzystwie. Przed samą imprezą pachniało katastrofą, w ostatniej chwili zmienił się trener, a jednak to Japończycy mogą przynajmniej marzyć o tytule. Nie dawałbym też wielkich szans Meksykowi w starciu Brazylią, choć tu nie można być tak bardzo radykalnym. Pozostał mi jednak odruch z dawnych lat, który powoduje, że przy okazji każdego mistrzowskiego turnieju rozważania o faworytach zaczynam od Brazylii.
Czytaj także: Mistrzowie odpadają z mundialu. Niemcy pytają: warum?
Tak więc poza Japonią i chyba Meksykiem wszystkie pozostałe reprezentacje mają sporo powodów, by poważnie myśleć o wspinaniu się na kolejne szczeble rozgrywek aż do finału na Łużnikach. Niektóre z nich odpadną, bo muszą, dużo szybciej, niż wskazywałby na to sportowy poziom. Nikt przecież się nie zdziwi, jeśli Urugwajczycy Diego Godin i José María Giménez zatrzymają Cristiano Ronaldo, a Luis Suárez opanuje swoje skłonności do podgryzania rywali i wbije zwycięskiego gola Portugalczykom.
Messi, Ronaldo, Suárez i inni
Czytając składy Francji i Argentyny, można dostać zawrotu głowy od wielkich nazwisk. Pytanie, czy jeszcze raz potwierdzą swoją klasę. Z tym może być gorzej u Argentyńczyków. Ale jak powiedział trener Les Bleus Didier Deschamps, Messi to Messi. Myśl na miarę Kazimierza Górskiego, ale wiadomo, o co chodzi.
Po drugiej, mniej bujnej stronie pucharowego drzewa nie będzie już tak ekscytująco. Przynajmniej w teorii. Hiszpania gra z Rosją, Chorwacja z Danią, Szwecja ze Szwajcarią i dobrze poznana przez Polaków Kolumbia z Anglią.
Wielu Hiszpanów ma już raczej czasy największych wzlotów za sobą, ale trudno mi uwierzyć, że Rosja Stanisława Czerczesowa wzbije się na taki poziom, żeby byłych mistrzów świata odesłać do kraju. Jeśli Sborna faktycznie nie da rady, w jednej czwartej finału może dojść do ekscytującej bitwy z Chorwatami (najpierw muszą udowodnić, że są lepsi od dobrze zorganizowanych Duńczyków). Modrić, Rakitić z kolegami mogą zajść bardzo daleko.
Z pary na „Sz” postawiłbym raczej na Szwajcarię niż na Szwecję. Natomiast Kolumbijczycy bez w pełni zdrowego Jamesa Rodrígueza mogą mieć kłopoty z Anglikami.
Całe to typowanie to zabawa. Na szczęście często się nie sprawdza i dlatego spędzamy tyle godzin przed telewizorami.
Czytaj także: Futbol i przemoc niestety idą ze sobą w parze